Nie lubię świąt

Nie lubię ani Bożego Narodzenia, ani Wielkanocy. Dlaczego?

Po pierwsze nie znoszę tego całego szału przedświątecznego - parkingi w hipermarketach zapełnione, a ludzie biją się o towar. I każdy mówi: "Ci ludzie zwariowali, łażą po tych sklepach jakby nie mieli co robić" zapominając, że jadąc do sklepu stają się jednymi z nich.

Po drugie wkurza mnie to świąteczne sprzątanie. Powinniśmy utrzymywać porządek na co dzień, a nie tylko od święta. I wiecie co? Może to Was zszokuje, ale jeśli nie umyjecie okien to... święta i tak się odbędą!

Kolejnym powodem są sztuczne życzenia i powtarzane w kółko "wzajemnie". Czy życząc komuś dużo zdrowia naprawdę chcesz, żeby nie chorował? Czy gdybyś miał wybór, kto ma zachorować - Ty, czy Twoja ciotka, kogo byś wskazał? Czy naprawdę życzysz innym sukcesu i pieniędzy? Może jednak wolałbyś, żeby to Tobie się przytrafiło i inni Ci zazdrościli? Może i są osoby, których życzenia są wyjątkowe, szczere i płynące prosto z serca, ale takich ludzi jest garstka.
Przypomniała mi się sytuacja z ostatniej wigilii. Zawsze rodzina życzyła mi dużo miłości, zamążpójścia (szczególnie babcia), skończonych studiów i wymarzonej pracy. Jednak w minionym roku rozpadł się mój długi związek dwa miesiące przed świętami. I wiecie co? Rodzina nie wiedziała, czego mi życzyć. Miałam wrażenie, że każdy bał się do mnie podejść z opłatkiem i nie wiedzieli, co mi powiedzieć. Życzyć mi miłości? Nie na miejscu, za wcześnie po rozstaniu. Automatycznie rychły ślub odpadał. Studia skończyłam, pracę zdobyłam. Sytuacja ta była dla mnie równie krępująca, co dla nich. Więc po co to wszystko?



Ozdóbek świątecznych nie lubię, nie cieszą mnie tak jak innych. Nie lubię ubierać choinki ani malować jajek. Kiedyś wysłuchiwałam jeszcze naciski, że mam iść do kościoła, do spowiedzi, itp. Jednak kilka lat temu skutecznie się od tego odcięłam. Teraz już mi nikt nie mówi, co mam robić i co powinnam. Sama o tym decyduję. Może nie lubię świąt również dlatego, że nie jestem zagorzałą katoliczką, która co niedzielę idzie w długiej spódnicy, butach na niskim obcasie i zapinanym wełnianym sweterku do kościoła? Jedyne co mnie cieszy w święta to spotkanie z rodziną, z którą i tak spotykam się bardzo często (o ile nie codziennie) oraz to, że mogę wykazać się w pieczeniu ciast, a to robić lubię.

Swoją drogę ciekawe, czy ktoś w święta naprawdę odpoczywa? Mam wrażenie, że nie. Ciągle słyszy się tylko hasła typu "ale się najadłem, będę musiał to spalić", "święta, święta i po świętach", "jak to szybko zleciało, jutro już do pracy". Dlaczego tak wiele osób nie potrafi się cieszyć tym co ma i żyć chwilą obecną, a nie tym co było (i już nie wróci) lub co będzie (nie mamy na to wpływu)?

Przyszedł mi do głowy jeden pomysł. Gdyby tak pozamieniać ze sobą święta? Na Wielkanoc ubrać choinkę i zjeść uroczystą kolację, a w Boże narodzenie malować jajka i przy okazji osobiście sobie zafundować drogę krzyżową? Przemyślenia zostawiam Wam. Może znajdzie się wśród nas wariat, który tak właśnie zrobi.

P.S. Nie życzę Wam niczego na święta.

0 komentarze:

Prześlij komentarz