Chrzest bez chrzestnej?

Stało się. Stało się to, czego obawiam się od roku. Zostałam oficjalnie zapytana, czy zgodzę się zostać chrzestną drugiego dziecka kuzynki. Wiedzą, jaki mam problem, dlatego dali mi czas do namysłu i nie obrażą się, jeśli odmówię.

Z jednej strony bardzo bym chciała być chrzestną dzidziora. To dla mnie ogromne wyróżnienie i ważna rola. Z drugiej strony na przeszkodzie stoi lęk, a w zasadzie sama msza i pobyt w kościele.



Z tego też powodu udałam się dziś "na próbę" do kościoła na chrzest, żeby zobaczyć, jak to dokładnie wygląda. Tak więc msza jest krótsza niż normalnie, bez kazania. Zamiast niego rodzice wraz z dziećmi i chrzestnymi podchodzą do ołtarza i następuje wypowiedzenie kilku modlitw/regułek, a później sam chrzest, czyli polanie główek wodą. Cała obrzęd trwa 10-15 min. Czyli mniej więcej tyle czasu musiałabym wytrzymać w kościele, przy ołtarzu, na oczach wszystkich zgromadzonych. I to jest problem prawie że nie do przeskoczenia. Tak się tym zestresowałam, że w połowie dzisiejszej mszy musiałam wyjść.

Nie mam pojęcia co zrobić, jaką podjąć decyzję. Jeśli odmówię, odniosę porażkę i będę żałować do końca życia. Do tego niekończące się pytania rodziny, dlaczego to nie ja. Byłoby mi naprawdę przykro. Jeśli się zdecyduję, czeka mnie jedno z największych wyzwań ostatnich kilku lat. Nie chciałabym urządzać cyrków na oczach setek ludzi, wychodzić w najważniejszym momencie lub zemdleć. Przejrzałam już nawet fora w poszukiwaniu informacji, czy chrzest może odbyć się bez jednego chrzestnego. W prawie kanonicznym jest zapis, że aby ochrzcić dziecko, wystarczy jeden rodzic chrzestny. Tyle, że ja chcę nim zostać oficjalnie. Były też przypadki, że komuś opóźnił się samolot i nie był w stanie dojechać. Wówczas podstawiano zastępczego chrzestnego, który brał udział w chrzcie, natomiast w papierach oficjalnie widniała pierwsza wskazana osoba. To jest już jakieś rozwiązanie, chociaż i tak żałowałabym, że mnie w tym ważnym momencie nie było. Jestem jednak w stanie to przełknąć. Tylko jaką wymówkę wymyślić? Złamać sobie nogę na kilka godzin przed chrzcinami? Przecież to chore.



Totalnie nie wiem co zrobić. Czas ucieka, chrzciny już 7 kwietnia. Czasu na podjęcie decyzji coraz mniej, chociaż zmagam się z nią już od roku. Jak już się zdecyduję, to klamka zapadnie i nie będzie odwrotu. Jestem w stanie przejść przez te wszystkie spotkania i nauki, przez spowiedź itp., ale te 15 min w kościele to dla mnie kosmos. Nie wiem co zrobić. Naprawdę nie wiem. 


0 komentarze:

Prześlij komentarz