W przedostatnim poście pisałam o paczkach dla biednych rodzin. Wybrałam jedną rodzinę, która mieszka w tej samej miejscowości co ja. Razem z mamą zrobiłyśmy zakupy wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy, wymienionych w liście.
W międzyczasie coś mnie tchnęło, żeby odszukać profil tej kobiety w mediach społecznościowych. I był, a na zdjęciu ona w basenie, z piwkiem w ręku. Zdjęcia z wakacji znad morza. Rasowy pies śpiący w łóżku. I chwila zwątpienia, czy oby na pewno ta rodzina potrzebuje pomocy.
Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Ostatecznie i tak większość rzeczy była dla dzieci, które na pewno skorzystają z prezentów i ucieszą się. Zapakowałyśmy pudła i pojechałyśmy.
Dom faktycznie nie był w najlepszym stanie. Dookoła straszny bałagan. Kobieta była wzruszona. Wydaje mi się, że się ucieszyła. Podziękowała i z myślą zrobienia dobrego uczynku przed świętami wróciłyśmy z mamą do domu.
Na następny dzień umówiłam się z koleżanką na wymianę kalendarzy adwentowych. Już w październiku wymyśliłyśmy, że zrobimy sobie wzajemnie taki oto prezent. Każda włożyła w to całe swoje serce.
Spotkanie miało być bardzo szybie, bo ja miałam w domu imprezę rodzinną, a ona pogrzeb. Umówiłyśmy się niedaleko mojego domu. W miejscu, do którego jestem w stanie sama podjechać bez większych problemów. Ale koleżankę bardzo pilił czas i zapytała, czy nie podjadę na parking centrum handlowego. Bałam się, ale pojechałam. To był black week i możecie sobie tylko wyobrazić, co działo się owego dnia na parkingu. Byłam mega zestresowana, jak stamtąd wyjadę, nie stojąc w korku. Dopadł mnie silny lęk. Chciałam wsiąść do auta i odjechać, nie czekając na koleżankę. Ale przetrzymałam to i już po chwili z drżącym od stresu głosem zdawałyśmy sobie krótkie relacje z "obsługi" kalendarzy.
Otrzymałam przepiękny i bardzo precyzyjnie dopracowany kalendarz (ten ze zdjęcia). Żeby wsadzić go do bagażnika, musiałam pierwsze wyciągnąć swój. Położyłam więc go po prawej stronie samochodu (o, co to był za błąd!!) i we dwie zaczęłyśmy wyciągać drugi kalendarz, a następnie przeniosłyśmy go do jej samochodu. Potem jeszcze chwilę pogadałyśmy i każda ruszyła w swoją stronę. Myślami byłam już tylko na drodze do wyjazdu, który o dziwo nie okazał się taki straszny.
Przyjechałam do domu zadowolona z małego sukcesu i podekscytowana prezentem. Rozebrałam się, przywitałam z gośćmi i wróciłam do auta po kalendarz, żeby się nim pochwalić przed wszystkimi. Otwieram bagażnik i... O KURWA! Kalendarz został na parkingu! Nie wsadziłam go do bagażnika! Był z prawej strony auta, a ja wsiadałam z lewej i go nie zauważyłam! Zaabsorbowana wyjazdem z parkingu zupełnie zapomniałam, żeby go wsadzić!
Zrobiło mi się gorąco i łzy napłynęły mi do oczu. Drugi raz nie chciałam tam jechać sama, więc tata zostawił gości i pojechał ze mną. W ciągu kilku minut byliśmy z powrotem na parkingu ale... kalendarza już nie było :(
Ktoś się nie bał i zajebał :( Pytałam ochroniarzy, w punkcie info, w sklepach, prosiłam o przejrzenie monitoringu, dodałam ogłoszenie w radiu i w mediach społecznościowych. Zero odpowiedzi. Nikt się nie zgłosił. O jakie było moje rozgoryczenie i smutek. Tak rzadko cokolwiek gubię, takie rzeczy mi się nie zdarzając. Tyle pracy, serca, czasu i pieniędzy włożyła w jego wykonanie. Dopiero co się poznałyśmy, a ja już zawiodłam :( Nigdy sobie tego nie wybaczę! Nigdy! I dziwi mnie, że nie widziałam go w lusterku, nie przejechałam po nim, nie zapikały mi czujniki w samochodzie. Być może ktoś ukradł go już wtedy, gdy stałyśmy prze jej aucie, 10m dalej. Tak bardzo mi przykro :(
I tak oto przekonałam się, że dobro nie zawsze do nas powraca..
0 komentarze:
Prześlij komentarz