Od kilku dni nie mam apetytu i cierpię na bezsenność. Od rana do wieczora towarzyszy mi lęk. Nie mogę się na niczym skupić, a równocześnie ciągle muszę coś robić, bo siedząc w miejscu wariuję. Do tego serce wali mi jak oszalałe, a co jakiś czas krew mocno uderza do głowy, jakby chciała wyrzucić z niej wszystkie natrętne myśli.
Brzmi jak zauroczenie? Nic dziwnego, bo na horyzoncie pojawił się ON.
Początek znajomości nie był zbyt dobry. Co prawda szybko złapaliśmy wspólny język, a rzadko się to u mnie zdarza, ale okazało się, że mój książę z bajki jest po rozwodzie. Nastąpiło tąpnięcie. Fala zawodu i złych emocji. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Karma wraca, niepotrzebnie śmiałam się z ex, że zostawił mnie dla rozwódki z dzieckiem. I proszę jak szybko to do mnie wróciło. Musiałam to przetrawić, przemyśleć. Kontakt się urwał. Ale ja ciągle nad tym myślałam. Wiem, że w mojej konserwatywnej rodzinie łatwo to nie przejdzie. O ile przejdzie. Poza tym chyba każda kobieta marzy o tym, żeby założyć suknię ślubną. I nie będę już tą jedyną, ukochaną, na całe życie. Bo skoro pierwszej to obiecywał, to jaka jest szansa, że obiecując to mnie, nie skończy się podobnie? Zadręczałam się tym strasznie. Po jakimś czasie stwierdziłam, że nie mogę zmarnować być może miłości życia tylko dlatego, że ktoś ma swoją historię. Co więcej - jestem świadoma, że prawdopodobnie i tak nigdy nie wzięłabym ślubu ze względu na nerwicę. Po prostu nie wyobrażam sobie tego. Jeszcze ostatnia wątpliwość, czy na pewno chcę burzyć swoją ciężko zbudowaną oazę spokoju i zaczynać burzę emocjonalną od nowa. I napisała. Kontakt powrócił.
Błyskawicznie została odbudowana między nami więź. Znajomość nabierała rozpędu. Wiedziałam, że za moment padnie hasło, którego się obawiałam. Spotkanie. I co teraz? Jak to zrobić? Lęk towarzyszył mi cały czas na równi z ekscytacją. Byłam gotowa zrezygnować ze wszystkiego i wycofać się, żeby tylko ponownie czuć wewnętrzny spokój. Pomijając już objawy nerwicowe, zastanawiałam się, co będzie, jeśli po spotkaniu okaże się, że to jednak nie to? Znów mam przeżywać załamanie, rozczarowanie i od nowa nauczyć się radzić sobie z samotnością? Byłam już do niej taka przyzwyczajona, że zaczynało mi być z tym dobrze. Budowanie "warstwy ochronnej" trwa miesiącami, a runąć może w jednej sekundzie. Nie byłam gotowa na to, żeby znów przeżywać załamanie. Nigdy nie będę już na to gotowa. Kolejna fala wątpliwości. Zaryzykować i odważyć się brnąć w to dalej, rezygnując ze spokoju, czy wycofać się i zapomnieć o tych wszystkich negatywnych emocjach? Jeszcze nie wiem czy dobrze, ale zaryzykowałam.
Pierwsza próba umówienia się na spotkanie nie wypaliła. Na samą myśl oblał mnie zimny pot, a serce kołatało tak, że aż było to widoczne. Emocje nie do opanowania. I znów myśli, że jestem beznadziejna, że robię sobie wstyd, itp.
Na następny dzień padła kolejna propozycja. I to widocznie miał być właśnie ten dzień, gdyż emocje były już inne. Wiadomo, lęk, strach, ściskanie w gardle i wiele innych, ale nie było już fizycznego bólu czy osłabnięcia. Podeszłam do tego jakoś... odważnie. Chciałam mieć to już za sobą, bo nieprzespane noce i ciągły niepokój prędzej czy później prowadzą do załamani psychicznego. Ciągle musiałam być w ruchu, bo inaczej bym zwariowała. I znów wątpliwości - brnąć w to i ryzykować zawodem, czy wycofać się i odbudować zburzony fragment oazy spokoju ( powrotu do stanu pierwotnego niestety już nie było). Nie wiem jakim cudem, ale dobrnęłam do umówionej godziny. 25 mg hydroxyzyny na odwagę i ruszyłam w drogę. Wybrałam miejsce, do którego będę w stanie dojechać samodzielnie samochodem. Jednak po przyjechaniu zaczęłam żałować, bo okazało, że jest dużo ludzi. Ludzie podsycają we mnie lęk w takich sytuacjach. Bałam się, że spotkam kogoś znajomego, bo zawsze się tego boję. Nie ważne gdzie i z kim jestem. Dlatego tak dobrze czuję się w obcych miejscach. I oczywiście spotkałam - dziewczynę, z którą obrzucałam się kamieniami za czasów gimnazjum. Porażka.
Wysiadłam z auta i zaczęłam spacerować. Nagle odwracam się i serce mi na moment stanęło. To on, Jezu jest jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach. Dalej była już burza emocji. Nie potrafię tego inaczej ując w słowa. Było magicznie i namiętnie, aż szkoda, że ten "pierwszy raz" mamy już za sobą. Szczegółów tu nie zdradzę :)
A teraz powrót do tych niemiłych emocji, które towarzyszyły mi podczas spotkania.
1. W trakcie spaceru znów budowałam wokół siebie mur, jak to bywało już przy poprzednich spotkaniach (zbudowałam mur). Chciałam jak najbardziej go zniechęcić do siebie, chociaż nie szło mi tak dobrze jak poprzednim razem. Momentami wyłączałam się i myślałam, jak po powrocie do domu znów będę podłamana i nie będę wiedziała co dalej robić. Że będę żałowała, że zaryzykowałam i zniszczyłam swoją oazę. Dlaczego? Patrz pkt.2.
2. Cały czas towarzyszy mi lęk, że nic z tego nie będzie, że to się nie uda. A ja będę musiała wrócić do normalności. A wiem, jakie to trudne. Depresja, płacz, niechęć do życia. Nie da się wszystkiego przewidzieć ani zaplanować, wiem, ale cholernie się tego boję. Przechodziłam przez to już tyle razy, podnoszenie się trwało nawet rok, mam wrażenie, że kolejny raz nie dam rady, nie wytrzymam tego psychicznie ani emocjonalnie.
3. Ja bardziej stresowałam się "przed", zauważyłam, że on raczej "w trakcie". Mimo to okazał się odważniejszy od wszystkich (jeśli dobrze pamiętam) 8 wcześniejszych facetów, z którymi byłam na randkach. Nigdy nie całowałam się na pierwszej randce i nigdy nikt nie wzbudził we mnie tylu pozytywnych emocji.
4. Boję się, że mimo wszystko nie będziemy do siebie pasować. Zapewne będę odkrywać coraz więcej różnic, np. ja zazwyczaj chodzę w jeansach i bluzach, bo w tym czuję się najbezpieczniej i nie zwracam na siebie uwagi, on prawdopodobnie ma zupełnie inny styl. Ja mam inne poglądy na sprawy mieszkaniowe, on inne. Ja z powodu choroby nie mogę zmienić miejsca zamieszkania, a on z innych powód nie chce tego robić. Takich powodów będzie coraz więcej. I zaczyna mi się robić przykro, że nie jestem samodzielna. Odnoszę wrażenie, że on zasługuje na kogoś lepszego, ładniejszego, być może dojrzalszego. Czuję, że to "za wysokie progi na moje nogi". I nie wiem co z tym zrobić, bo nie chcę przez cały czas czuć niepokoju, że to się nie uda, a ja nie potrafię mu dotrzymać kroku.
0 komentarze:
Prześlij komentarz