Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Nie lubię świąt

Jakoś nie przepadam za świętami. Denerwują mnie te wszystkie przygotowania, sprzątanie, tłumy w sklepach. Nie dopada mnie tzw. "magia świąt", chociaż nie ukrywam, że chciałabym kiedyś ją poczuć.

Czy ludzie naprawdę nie mogą zrobić zakupów wcześniej? Owszem, niektóre świeże produktu trzeba kupować na bieżąco, ale resztę można kupić już na długo przed świętami. Nie byłoby wtedy takiego szaleństwa w sklepach. Ludzie jadą do sklepu i mówią hasła typu "ci ludzie powariowali", "zwariowali, ile tu ludzi, nie mają co robić na święta?", a przecież są jednymi z nich. Zapewne każdy tak mówi, a mimo to idzie na zakupy. Koło się zamyka. Denerwuje mnie też kupowanie prezentów na ostatnią chwilę. Jest to dla mnie niejako przejaw braku szacunku dla osoby obdarowywanej, "bo nie miałem wcześniej czasu". Bzdury na resorach. Wszyscy wiemy nie od przedwczoraj, że będą święta. Co więc stoi na przeszkodzie, żeby prezenty kupić nawet miesiąc wcześniej? Osobiście właśnie tak robię. Oszczędzam sobie tym samym stresu, że prezent nie dojdzie na czas, jest to przemyślany pomysł i nie dokładam ciężaru pracownikom sklepów, którzy czas przedświąteczny chcieliby spędzić w innym miejscu, niż przy kasie. 

Wczoraj piekłam placki. Część dla rodziny, część na zamówienie. W sumie osiem. Super, dla mnie frajda, uwielbiam to robić. Ale od kilku dni w kółko słyszałam tylko:
- zacznij piec wcześniej, bo nie zdążysz,
- a dla kogo ten placek? A ten?
- za chwilę przyszła babcia i to samo - a dla kogo ten placek?
- ciocia - a co to za placek? A dla kogo? Przyjedzie po niego czy zawozisz?
- mogę spróbować? - I pchają mi te paluchy do mas - a z czego zrobiłaś tą masę?
- może ci pomóc?
Tak, pomóżcie mi, wyjdźcie mi z kuchni i zajmijcie się swoimi obowiązkami. 



Gdy po 9 godzinach na nogach skończyłam i wreszcie chciałam się położyć i odpocząć, zadzwonił dzwonek do drzwi. Znajomi rodziców niby wpadli tylko po ciasto, ale zeszło im kilka godzin... Jej gęba się nie zamykała, on non stop puszczał jakieś sprośne filmiki z Youtube, bo dopiero co odkrył Internet w telefonie. Jeszcze wzięli ze sobą psa, który zaczął oblewać nogi od stołu! O zgrozo! Tylko modliłam się, żeby żaden jego włos nie wpadł do ciasta, bo jak lubię psy, to tego bym chyba wyprawiła i leżała na nim przed kominkiem. 

Ding dong! O mój Boże, przyszła kolejna gaduła, żona od wujka. "Zrobicie mi farbę na święta?" Na miejscu mamy powiedziałabym, żeby spróbowała kilka godzin przed wigilią znaleźć wolnego fryzjera. Pi prostu idealny moment. Ale mama jest daleka od opanowania sztuki asertywności. Dla mnie było już tego za wiele. Chciałam wziąć gorącą, relaksującą kąpiel, ale łazienka była zajęta. Jak w Klanie... Wzięłam więc szybki prysznic i zabarykadowałam się w pokoju. Z tego zmęczenia i złości nie mogłam zasnąć. Jestem niewyspana, a w dodatku śniło mi się, że ex powiedział mi, że mnie kocha, po czym uciekł. Jakby tego było mało,zostały mi w spadku obowiązki po mamie, których nie mogła wykonać z racji obsługiwania gości. Czy ludzie nie mają odrobiny rozumu i przyzwoitości? Oczywiście po kilkudniowych porządkach nie było już nawet śladu. Ciekawa jestem ile dostanę w Wigilię życzeń o znalezieniu chłopaka we wszystkich możliwych synonimach tego słowa. I kochająca się rodzinka, która obrabia sobie dupę za plecami, a w święta jest buzi, dupci, lemoniadki. Nie cierpię takiej hipokryzji. 




Cholerna magia świąt




Czy jestem somnambuliczką?

Dla wyjaśnienia, somnambulik to inaczej lunatyk.

W dzieciństwie wiele dzieci miewa epizody lunatykowania. Ja również miałam swoje pierwsze doświadczenie z tym związane w wieku 9 lat. Było to w pociągu w drodze na zieloną szkołę. Podobno w trakcie snu wstałam i zaczęłam szarpać drzwi przedziału wołając, że "muszę siku". Po minucie z powrotem położyłam się na siedzeniu i spałam dalej. Normalnie bym kolegom i koleżankom nie uwierzyła, że taka sytuacja miała miejsce (sama tego nie pamiętam), ale jechała z nami wychowawczyni i to ona opowiedziała mi o tym incydencie.



Druga sytuacja miała miejsce, gdy byłam już dorosła. Miałam ok. 22-23 lata, więc całkiem niedawno. Wiem, że było lato i było mi strasznie gorąco w nocy. Pamiętam, że gorąc mnie obudził. Dalej mam pustkę. Za to rano, gdy się obudziłam, moja "piżama" leżała na środku pokoju, a ja byłam całkiem naga. Mieszkam z rodzicami i nigdy nie zdarzyło mi się paradować na golasa, a tym bardziej spać bez niczego. Zrobiłam to nieświadomie. 

"Łacińskie wyrazy „somnus” (sen) i „ambulare” (spacerować) leżą u źródła pojęcia „somnambulizm”. Słowo „lunatyzm” pochodzi zaś od łacińskiego wyrazu „luna”, oznaczającego księżyc. Jakie to romantyczne na pierwszy rzut oka… Nocne spacery przy księżycu – czyż można wyobrazić sobie coś piękniejszego? Problem jednakże w tym, że sennowłóctwo (to polska nazwa schorzenia, która nie brzmi już tak zachęcająco) jest w istocie przykrą dolegliwością, związaną z zaburzeniami pracy centralnego układu nerwowego."

Trzeciej sytuacji jestem niepewna, ale było to w tamtym roku. Idąc spać zawsze gasimy światło na dole domu. Normalka. Z resztą na górze też. Czasami w nocy ktoś wstaje do WC lub do kuchni, ale zawsze gasi światło. Mamy drzwi z szybami, więc byłoby widać łunę, która nie pozwoliłaby zasnąć. Któregoś ranka obudziliśmy się i świeciło się światło w wiatrołapie czyli miejscu, do którego nikt nie wchodzi w nocy (chyba, że akurat wraca do domu ;) ). I znów podejrzenie padło na mnie. Osobiście nic nie pamiętam, ale wieczorem faktycznie światła były pogaszone, a w nocy nikt tam nie zaglądał. Jest jeszcze opcja, że ktoś się włamał do domu, ale nie było żadnych śladów włamania i nic nam nie zginęło. 

To są trzy sytuacje, o których wiem. Czy robię to częściej? Nie wiem. W pokoju śpię sama więc nikt nie może potwierdzić, co robię w trakcie snu (oprócz chrapania :) ). Chciałabym kiedyś nagrywać siebie podczas snu, może to coś wyjaśni. Mam tylko nadzieję, że nie robię żadnych głupstw, za które musiałabym się wstydzić :P

Generalny przegląd c.d. | Medycyna pracy

W związku z podjęciem nowej pracy zostałam niejako zmuszona do zrobienia badań lekarskich do pracy. Stwierdziłam, że nie już wolę zapłacić ewentualną karę niż przeżywać kolejny stres u lekarza. Jednak zostałam postawiona trochę przed faktem dokonanym, ponieważ mama umówiła mnie na wizytę. Wzięłam profilaktycznie 20 mg, które okazały się zbędne. Lekarz bardzo sympatyczny zrobił szybkie "byle jakie" badanie, głupio ze mną pożartował i wypisał zaświadczenie. Całość nie trwała dłużej niż 7 minut. Oczywiście musiałam trochę pościemniać, że nie biorę żadnych leków, nie jestem poda stałą opieką żadnego specjalisty, a także, że nie będę pracować przed komputerem dłużej niż 4 godziny dziennie, bo wtedy musiałabym zaliczyć jeszcze okulistę. 



Na szczęście szkolenie BHP będę odbywać... zdalnie :)

Kim ja jestem?

Od pewnego czasu mam w swojej głowie dwie wizje siebie, obie jakże różne od siebie. Robią mi taki mętlik, że zatracam się w rozeznaniu kim tak naprawdę jestem i czego chcę od życia.

Pierwsze wyobrażenie siebie i swojej przyszłości jest mniej więcej takie samo jak droga, którą obecnie podążam. Codzienne spotkania z rodziną, własny domek na uboczu miasta, wygodna praca, wygodne życie, blisko rodziny, w rodzinnym mieście. Taka sielanka - praca w domu (ewentualnie poza w dogodnym miejscu i czasie), powrót, domowy obiadek, popołudnie spędzone w gronie najbliższych. Ubiór swobodny, sportowy.



Druga wizja jest bardziej "ekskluzywna i ekstrawagancka". Przeprowadzka do dużego miasta, najchętniej Warszawy, praca w korporacji w nowoczesnym, oszklonym budynku. Czas poza pracą spędzony na wyjściach do teatru, na wystawy i promocje książek. Luksusowy apartament, najlepiej penthouse. Ubiór elegancki, zawsze pełny makijaż i starannie dobrane dodatki. Bizneswomen, kobieta sukcesu. Zawieranie nowych znajomości z ciekawymi ludźmi. Poszerzanie horyzontów. Taki trochę American dream. 



Pierwsza opcja łatwa do spełnienia. Wygodna i niewiele wymagająca. Druga trudniejsza, wymagająca wiele poświęcenia i zmieniająca życie o 180 stopni. Trochę mało prawdopodobna ze względu na nerwicę, ale ciągnie mnie do niej. Ktoś mógłby powiedzieć, że mogę iść na kompromis - zmienić swój styl na elegancki, pracować w korpo w swoim mieście lub sąsiednim i tu kupić apartament zamiast budować dom. Otóż nie. To nie będzie to samo. W swoim mieście nie czuję się dobrze i swobodnie. Tutaj zawsze będzie towarzyszyć mi lęk i nie będę w stanie osiągnąć drugiej wizji samej siebie. Ale tutaj mam najważniejszą rzecz w swoim życiu - rodzinę, która jest najsilniejszym bodźcem, niepozwalającym mi zdecydować o sobie i trzymającym mnie przy wizji spokojnego życia w domowym zaciszu. 
Walka z samym sobą trwa, dręczy mnie każdego dnia. A może to jest tak, że nie doceniam tego co mam? Może wydaje mi się, że lepsze jest to, czego nie mam? Może zmieniając swoje życie będę żałować utraconych możliwości? Czy mam podwójną osobowość, jakieś rozdwojenie jaźni? Nie wiem, którą ścieżkę wybrać, a czas działa na moją niekorzyść. To obecnie najważniejsza życiowa decyzja, jaka stoi przede mną.


Intensywny koniec roku

Po pierwsze chciałabym pochwalić się małym sukcesem. Jest on związany z dofinansowaniem działalności. I bynajmniej nie jest to fakt jego otrzymania, a dopełnienie formalności. 25 mg na wstępie. Potem 30 min czekania i narastania lęku. Potem wejście do tego samego pokoju, w którym poprzednio zasłabłam. I obsługa przez Panią, która zaproponowała mi wodę. Trzęsłam się okropnie. Ledwo byłam w stanie podpisać papierki. Szczerze mówiąc nawet nie wiem co podpisałam (teraz tylko czekać, aż przyjdzie mi umowa kredytowa do domu ;) ). W głowie kotłowały mi się myśli, typu: muszę wyjść do toalety, muszę wyjść o coś zapytać, poczekam na korytarzu, itp. Sytuacja była tym trudniejsza, że mama równolegle załatwiała tą samą sprawę w innym pokoju. Koniec końców udało się! Mimo kilku kryzysowych sytuacji przetrzymałam lęk i mogę być spokojna o swoje dochody przez najbliższe 2 lata ;)

Sprawa nr 2 to nowa zajawka - łyżwy. Co prawda jeździłam na nich już nie raz, ale dopiero w tym roku znalazłam kompanów, dzięki którym mogę tą formę rekreacji/sportu uprawiać znacznie częściej :) Potrafię tylko jechać do przodu, ale mam zamiar nauczyć się śmigać jak profesjonalista! Łyżwy pozwalają zapomnieć o lęku. W ramach świętowania nowego zakupu (co by nie wyhodować jakiegoś grzyba dzięki wypożyczeniu łyżew) pojechałam z kuzynką, jej mężem i dzieckiem (czyli ekipą, z którą ostatnio spędzam więcej czasu niż w domu) na kolację do restauracji. Pojawiło się kilka lękowych myśli, ale nie dopuściłam ich do ekspansji. 



Ostatnia sprawa i kolejny sukces to wycieczka da Katowic na pokaz "Disney on ice", czyli rewii na lodzie z postaciami Disneya. Do ostatniego dnia wahałam się czy jechać, ale zdecydowałam się. 25 mg to ostatnio norma. Podróż minęła 2/5, za to wytrzymałam w kilkutysięcznym tłumie gdzieś na końcu Spodka ponad 2 godziny i mimo chęci ucieczki i "dźgania" przez nerwicę nie opuściłam sektora ani razu! :)  



Jedyny minus rzeki atrakcji i rozrywek to ujemny bilans płatniczy i zaległości zawodowe. Za to korzystanie z życia mimo lęku - bezcenne :)