Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Kolejne marzenie spełnione!

Spełniłam kolejne marzenie z listy!

Mowa o udaniu się na spektakl teatralny. Co prawda nie odbywało się to w teatrze, a w domu kultury, ale różnicy nie było żadnej. 

Z podekscytowaniem czekałam na ten dzień. Bilety kupiłam już 3 miesiące wcześniej, bo tak ciężko jest je dostać. Pech chciał, że na 2 dni przed spektaklem przeziębiłam się. Pojawiły się obawy, że mnie nie wpuszczą, bo mam temperaturę 37 stopni. Szczęśliwie domowymi sposobami udało mi się rozgonić chorobę. 

Wybrałam miejsca odpowiednie dla siebie, czyli ostatnie w rzędzie i zaraz obok drzwi. Wbrew pozorom bardzo dużo mi to dało. Myślę, że przez gorsze samopoczucie spowodowane chorobą, lęk był trochę mniej nasilony. Były chwile, że zawracało mi się w głowie i myślałam tylko o tym, żeby wstać i wyjść. Mimo to przez większość spektaklu byłam w stanie skupić się na tym, co dzieje się na scenie. Chociaż cały czas czułam, że jestem cała spięta.

 

Sam spektakl nosił jakże przewrotny tytuł "Nerwica natręctw" w reżyserii Artura Barcisia. Była to komedia, chociaż mnie jakoś nie bawiła. Widownia często się śmiała, więc nie wiem, czy robili to trochę na pokaz, czy też to mnie tak ciężko jest rozbawić. Kto ma nerwicę lękową, ten się w cyrku nie śmieje. 

Mimo to bardzo mi się podobało. Któż lepiej zrozumie sedno problemów bohaterów, niż osoba, która zna je z własnego doświadczenia? Przez moment miałam nawet ochotę wstać i dołączyć do aktorów, bo idealnie wpisywałam się w scenariusz 😂 Spektakl miał dla mnie ważny przekaz z morałem na końcu. No i fajnie było zobaczyć znanych aktorów na żywo :) 

Na pewno na tym nie zakończę swojej przygody z kulturą :)


Halloween

 Post dodany z opóźnieniem, ale ostatnio tyle się dzieje, że mam zaplanowane posty już na miesiąc do przodu :)

Do rzeczy

Moja "nowa" przyjaciółka - nazwijmy ją Klara - koniecznie chciała, żebyśmy robiły coś w Halloween. Ogólnie nie uznaję tego święta, ale już od wiosny próbuję opuścić swoją strefę komfortu i wyjść na miasto, do klubu. Uznałam więc, że to będzie dobra okazja.

W tym roku Halloween wypadło w niedzielę. W pierwszej wersji miałyśmy iść w sobotę, ale było przed świętem zmarłych i uznałyśmy, że wygodniej nam będzie w niedzielę. 

Klara uparła się, że mamy się pomalować w stylu La Calavera Catrina. Bardzo mi się nie chciało szukać inspiracji, farb do twarzy, malować, ani... wychodzić wieczorem z domu! Żałowałam, że się na to zgodziłam, zamiast spędzić spokojny wieczór z książką i kakao. Byłam zmęczona, chciało mi się spać. Ale cóż, jak powiedziałam A, to musiałam powiedzieć B. 

 


 

Podczas malowania o dziwo miałam frajdę. Zajęło nam to w sumie 2,5 godziny! Cały mój pokój, biurko, szafa, lustro, podłoga, dosłownie wszystko było wymazane farbami! Trudno, posprzątam później. Pozbierałyśmy się i pojechałyśmy w miasto. 

I jakież było nasze zaskoczenie, gdy na mieście nie było żywej duszy! Parę pijanych gówniarzy, jakieś dziewczyny z psem, grupka znajomych, która też szukała miejsca na wieczór. Żadnej przebranej czy pomalowanej osoby! W jedynym otwartym pubie, w którym miała być impreza Halloween, było ledwie kilka osób. Czułyśmy się jak idiotki idąc tak przez miasto. Kilka osób wytykało nas palcami, inni się śmiali. Myślałam, że rozniosę Klarę na strzępy! Nie znoszę być w centrum uwagi, a w szczególności po tej złej stronie! Bardziej jednak byłam zawiedziona, że w końcu zmobilizowałam się żeby wyjść na miasto, a tu takie zaskoczenie. Moje miasto tako wspaniałe... Kolejny argument, dlaczego go nie lubię. 

Po godzinie wróciłyśmy zniesmaczone do domu. Na mnie czekało sprzątanie i czyszczenie sukienki, która umazała się farbami. I jeszcze trzeba było jakoś zmyć ten makijaż... 

Teraz trochę bawi mnie ta sytuacja, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Zobaczymy, kiedy znów wyjdę ze swojej strefy komfortu i wyjdę w miasto. Tym razem jednak będzie to sobota i z pewnością nie będzie to MOJE miasto..