Za długo było dobrze. Musiało się coś wydarzyć.
Standardowo chodzi o mężczyznę. Poznałam go jakiś czas temu, ale kontakt się urwał. Tydzień temu niespodziewanie znów na siebie trafiliśmy.
Początkowo byłam nim oczarowana - bardzo, BARDZO mnie pociągał fizycznie, podobał mi się jak jeszcze nikt nigdy. Ale z czasem zaczęły wychodzić na jaw jego wady. Same wady. Nie dostrzegałam nic pozytywnego, oprócz wyglądu.
Zaczął pojawiać się lęk, bezsenność i natłok myśli. Wiedziałam, że pojawiły się nie bez powodu. W końcu przyzwyczaiłam się do życia w samotności a teraz znów ktoś chce zburzyć moją ostoję, moją oazę spokoju i bezpieczeństwa. Nie wiedziałam tylko, czy lęk daje ostrzeżenie, żebym uważała, bo to niebezpieczny grunt, czy też pojawił się, żebym wiedziała, że nie będzie łatwo, ale będzie warto go przezwyciężyć.
Mętlik w głowie coraz większy. Kila rzeczy zaczęło mi nie pasować, nie trzymało się kupy to, co mi przedstawiał. Zarwana noc żeby całą przegadać przez telefon, a na następny dzień cisza. Do tego brak chęci jakiejkolwiek zmiany w swoim życiu. Uzależnienie od marihuany, odsunięcie rodziny, życie na krawędzi, przygodny seks, a nawet próba samobójcza. Chcąc pomóc usłyszałam, że jemu jest dobrze tak jak jest, nie chce nic zmieniać, lubi swoje bagno i tak egzystuje z nadzieją, że szybko umrze.
Najpierw uderzyło to we mnie jak obuch. Polało się parę łez. Ale na szczęście szybko otrzeźwiałam i już byłam pewna, że mam się w to nie pakować. Za wszelką cenę musiałam opanować swoje emocje i zrezygnować, bo z każdym dniem będzie gorzej.
Po jednym fajnie spędzonym dniu, nastąpiła nocna rozmowa, jak co wieczór. Ale za dużo rzeczy mi nie pasowało, co chwilę zaświecała się czerwona lampka. Aż w końcu powiedział coś, że nie wytrzymałam. Oznajmiłam, że mam dość i żeby - łagodnie mówiąc - wypierdalał. Natychmiast usunęłam całe rozmowy, zdjęcia, zablokowałam kontakty, usunęłam nr telefonu. I wtedy poczułam ogromną ulgę. Lęk ustał, serce przestało kołatać, wrócił sen.
Mogłoby się wydawać, że wszystko zakończyło się szczęśliwie. Ale nie do końca, bo teraz muszę odbudować swoją oazę spokoju. Są dni, które najchętniej przepłakałabym, bo czuję to okropne odrealnienie. Nie potrafię sobie wyobrazić, że ledwie kilkanaście dni temu cieszyłam się życiem na koncercie. A teraz znów straciłam nadzieję i nie mam siły się podnieść. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak "pusto" do tego podeszłam. Brnęłam w to tylko dlatego, że tak ogromnie mi się podobał, a wszystkie pozostałe jego cechy były na "nie". Straciłam nadzieję, że kiedykolwiek będę z kimś szczęśliwa. Potwierdza się moja teza, że w pewnym przedziale wiekowym na "rynku" zostają już tylko wolni ludzie z defektami - wszyscy pozostali są dawno zajęci. No i wyglądem bardzo podniósł poprzeczkę. Teraz nikt mi się nie podoba. Nikt.
"Ludzie dzielą się na dwie kategorie: na szukających sensu życia i nie znajdujących go, oraz na tych, którzy go znaleźli, nie szukając."
Dobrze, że tak szybko się to skończyło, ale niestety pewnych obrazów i wypowiedzianych słów nie jestem w stanie tak szybko wyrzucić z głowy. Wraca to do mnie po kilkadziesiąt razy dziennie. Potrafię zapatrzeć się w pustkę przed siebie na 10 min i wracać do tych kilku miłych chwil. Jestem masochistką, uwielbiam się w ten sposób katować. Mam nadzieję, że czas szybko zrobi swoje i zapomnę o tym małym, życiowym potknięciu.