Dziś odbył się pogrzeb wujka. Już niby wszyscy oswoiliśmy się z tą myślą, że nie żyje, a tu na nowo trzeba było wszystko odgrzebywać. Bałam się tego pogrzebu, więc profilaktycznie wzięłam hydroxyzynę. O jak dawno się z nią nie widziałam.
Poszło mi dobrze, chociaż wiadomo, że do kościoła nie weszłam. Najgorszy był moment wkładania urny do grobu w akompaniamencie trębacza i... wycia kuzynki. Jak bardzo poruszało to serca...
Wciąż wydaje nam się to takie nieprawdopodobne. Pół roku i go nie ma. Szczęście dla nas, że nie widzieliśmy tego na własne oczy. Ogromnie współczuję cioci i kuzynkom, które musiały się z tym ogromnym cierpieniem i widokiem zmagać na co dzień. Ze łzami w oczach opiekujesz się najbliższą, ukochaną osobą ze świadomością, że nie jesteś w stanie jej pomóc, że ta osoba i tak niedługo umrze.
Ciocia opowiadała trochę anegdot - i tych smutnych, i tych wesołych. Przed śmiercią wujek wołał swojego brata, mamę oraz ojca, który już nie żyje. Wył z bólu, wykręcało go. Gdy zdał sobie sprawę, że to już koniec, płakał jak małe dziecko. Zawodził. Naprawdę nie wyobrażam sobie przeżywać tego ani jako pacjent, a tym bardziej jako opiekun. Nie zdajemy sobie sprawy jak ogromnie jest to trudne i jak wpływa na psychikę, dopóki nie dotknie to nas samych. Niby wiemy, że takie sytuacje zdarzają się codziennie dookoła nas, ale dopóki nie dotyka bliskiej nam osoby, nawet się nad tym nie zastanawiamy.
Na zawsze będę pamiętać Twoje "papusiajcie".
Spoczywaj w pokoju wujku.
Mam nadzieję do zobaczenia
I cup cup cup
[*]