Po kilku nieudanych podejściach w końcu udało mi się usunąć znamiona - póki co dwa najbardziej mi przeszkadzające. Pamiętam, jak kilka lat temu byłam zapisana na chirurgiczne wycięcie. Miało się to odbyć na zasadzie jednodniowego przyjęcia na oddział. Niestety po 3 godzinach czekania mój lęk sięgnął tak wysokiego poziomu, że po prostu uciekłam ze szpitala, a mama musiała wszystko odkręcać. Bardzo niefajnie to wspominam.
Przed obecnym zabiegiem wzięłam sobie 25mg "uspokajacza" oraz nałożyłam krem znieczulający, zgodnie z zaleceniem. I tak porządnie się stresowałam, ale sukces, że nie uciekłam.
Sam zabieg trwał dłużej, niż się spodziewałam i nie był całkowicie bezbolesny. Ale to dobrze, bo nie skupiałam całej swojej uwagi na lęku. Wypalaniu towarzyszył nieprzyjemny zapach opalanej kury. Ciekawe, czy taki sam smród unosił się z krematorium...
Podczas wypalania drugiego znamiona poczułam, że jestem tak strasznie spięta, że zaraz braknie mi tchu i zemdleję. Nie mogłam się poruszyć, żeby laser nie wycelował w złe miejsce. Starałam się rozluźnić po kolei wszystkie mięśnie i trochę pomogło. Dobrze, że nie dostałam drgawek.
Ostatecznie zabieg został zakończony sukcesem - bez konieczności "interwencji przeciwpanicznej". Z efektu na brodzie jestem w miarę zadowolona, natomiast znamię na szyi niestety zaczęło odrastać (jestem 2 miesiące po zabiegu). A dermatolog zapewniał, że na 90% znamię nie odrośnie, bo nie jest głębokie.... Także na kolejne zabiegi raczej się nie zdecyduję (chyba, że znamiona będą rosnąć i znów będą mi bardzo przeszkadzały).