Niestety wciąż nie jest dobrze, więc postanowiłam umówić się do psychiatry na konsultację. Zdecydowałyśmy, że wrócę do zwiększonej dawki leków SSRI, ale do mniejszej, niż brałam przez kilka lat. Czyli teraz codziennie mam brać 50mg (poprzednio 100mg).
Oprócz tego poprosiłam o benzodiazepiny, których od zawsze okropnie się bałam. Nie wiem, czy boję się tego, że są to psychotropy, tego, że uzależniają, czy że nie można ich łączyć z wieloma leki, czy też tego, że nie można po nich prowadzić samochodu (konsekwencje jak po alkoholu). Boję się, że benzo nie zadziała i mój lęk nigdy nie minie. Że nie będzie już dla mnie żadnego ratunku, żadnej pomocy.
Kilka dni po wizycie wzięłam na próbę Xanax, żeby zobaczyć, jak na mnie zadziała. I od razu po jego zażyciu wpadłam w panikę. Chciałam wywołać wymioty, żeby się go pozbyć. Czułam bardzo duży lęk, że w ogóle go wzięłam. Po chwili uspokoiłam się i czekałam co dalej.
Szczerze mówiąc nie czułam jakiejś specjalnej różnicy. Postanowiłam więc pojechać gdzieś niedaleko, żeby sprawdzić, czy lęk się pojawi. Całą drogę wkurzałam się, że to mama jest kierowcą, a nie ja. Tak, jakbym straciła poczucie kontroli. Odczuwałam lekkie zaburzenia somatyczne, głównie pod postacią trudności z oddychaniem. Ale potem przeszły. Większego lęku nie było, ale nie wiem, czy to był skutek działania leku, czy po prostu wycieczka była zbyt bliska. Co ciekawe, na następny dzień czułam się o wiele lepiej. Odczuwałam radość, rozpierała mnie energia, nie czułam spiętych mięśni. I znów pytanie, czy efekt działania leku, nastawienia, czy Bóg wie co jeszcze.
Tydzień później wzięłam drugie benzo na próbę - Lexotan. Tym razem już się nie stresowałam przy zażyciu. Jako wyzwanie pojechałyśmy z mamą do 2-piętrowego centrum handlowego, którego daaawno nie odwiedziłam, bo kiedyś dostałam w nim ataku paniki.
Przeszłam przez parter pomimo tego, że w samym środku (z dala od wyjść) prawie wpadłam w panikę. Weszłyśmy do kilku sklepów, ale tylko do tych, które znajdowały się blisko wyjścia. Mama chciała jechać na piętro, ale nie zdecydowałam się. Miałyśmy też iść do apteki po leki z recepty, ale... też nie dałam rady. Wróciłyśmy więc do auta i pojechałyśmy do drugiego centrum handlowego, które znam jak własną kieszeń i które lubię najbardziej.
Tutaj lęk był już mniejszy. Udało się przejść cały sklep mimo oddalania się od wyjścia. Mało tego - do jednego sklepu weszłam sama i przeszłam go całego (tak, był niedaleko wyjścia). Łatwo nie było, ale nie spanikowałam. Aptekę też zaliczyłyśmy bez problemu.
Jaki z tego wniosek? Nie wiem. Nie mam pojęcia, czy lek działał, czy nie. Czy w pierwszym centrum było źle, bo złe wspomnienia, bo go nie znałam, a w drugim było lepiej, bo go znam. A może dopiero krew została nasycona bromazepamem, a może moje nastawianie było już inne - nie mam pojęcia. Jedno jest pewne - dzień i noc wcześniej bardzo bolała mnie głowa z napięcia, a po zażyciu benzo owo napięcie trochę spadło.
Na horyzoncie dużo trudnych sytuacji, które mnie czekają. Przede wszystkim na pierwszy plan wychodzą wakacje, które ciągle stoją pod znakiem zapytania. Na samą myśl o nich dopada mnie lęk i wcale nie czuję tego przyjemnego uczucia, że jadę nad ukochane morze. Panicznie boję się drogi i pobytu - nocnych ataków paniki. W głowie mam myśli, że po co mam jechać i się stresować, jak to samo mogę robić w domu. Nawet gromadzenie artykułów do spędzania czasu na ulubionych pasjach (rękodzieło, książki) mnie nie cieszy.
Na pytanie, czy powinnam jechać, psycholog odpowiedziała:
"Nie wiem, to nie jest pani najlepszy czas, a ja nie jestem zwolennikiem rzucania się na głęboką wodę. Z drugiej strony zawsze morze było dla pani pewną odskocznią od lęków."
Z kolei psychiatra powiedziała:
"A co za różnica, czy będzie się pani bała w domu, czy nad morzem?"
I tak, wakacje zarezerwowane na drugą połowę sierpnia. Jestem już cała chora, nie śpię, spinam się. Destynacja jak co roku nowa (już samo to jest sukcesem, wychodzę ze strefy komfortu, a nie że jadę zawsze w to samo miejsce, jak większość Polaków), ale wyjątkowo się jej obawiam. Dlaczego? O tym w innym poście.
Tymczasem remont wciąż trwa...
Trzymajcie kciuki, żebym nie zwariowała.