Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Urodziny przyjaciela rodziny

 Dostaliśmy zaproszenie na 60-te urodziny przyjaciela naszej rodziny, a dokładniej przyjaciela taty z dzieciństwa. Byłam trochę zdziwiona, że mnie też zaprosił, bo nie zapraszał dzieci od znajomych. Widocznie stwierdził, że jestem już traktowana jako stara panna 😄

Impreza była organizowana w mini karczmie ok. 13 km od mojego domu. Nie chciało mi się tam iść, bo wiedziałam, że nie będzie młodych osób. Z drugiej strony nie czułam lęku, więc chciałam wykorzystać okazję.

Jedyny stres, jaki odczuwałam w związku z tą sytuacją, to było pierwsze wejście na salę, gdzie wszyscy się na mnie patrzyli, nikogo nie znałam, byłam przedstawiana i musiałam przejść z punktu A do punktu B w niebotycznie wysokich szpilkach (to nie był żaden test sprawności, założyłam je na własne życzenie 😀).

Zajęłam miejsce na ławce obok rodziców i odetchnęłam z ulgą gdy okazało się, że obok nikt już nie siądzie - w przeciwnym razie musiałabym za każdym razem prosić wszystkich o wstanie, żebym  mogła wyjść.


 

To była jedna z niewielu imprez w mojej karierze, którą się nie stresowałam. Ba - przez pierwsze 2 godziny nudziłam się jak mops. Chciałam wrócić do domu i potem ewentualnie przyjechać po rodziców. To było niesamowite doświadczenie - chcieć wyjść z imprezy, ale nie z powodu lęku! Na pewno duże znaczenie miał tutaj fakt, że nie znałam tych ludzi. Paradoksalnie byłoby mi trudniej, gdyby to było przyjęcie rodzinne. Ostatecznie zostałam, trochę pospacerowałam po okolicy, posiedziałam w aucie, a potem trochę się rozkręciło i nawet dałam radę narobić sobie odcisków podczas tańców ;)

Nie czułam się w nastroju do zabawy wśród grona 30 osób, z których większość była w wieku 65+ (mimo, iż świetnie się bawili!). Były tylko 3 osoby młodsze ode mnie (dużo młodsze), z czego jeden chłopak szybciutko się nawalił, a zaręczona para nie bawiła się wcale. 

Drugą część imprezy przetańczyłam ze szwagrem jubilata (wiek 50 lat). Doszłam do konkluzji, że chyba się postarzałam, bo ostatnio częściej wzbudzam zainteresowanie właśnie tej grupy wiekowej, niż 25+. To nie żart! Jak już wychodziłam to zapytał, czy pójdziemy kiedyś razem na miasto. Zaledwie kilka dni wcześniej napisał do mnie facet, którego widziałam raz w życiu, czy oprowadzę go po okolicznych górach (ja i góry 😅).

Chociaż z początku żałowałam, że pojechałam na przyjęcie (bo się nudziłam i nie miałam co jeść :P ) to ostatecznie jestem zadowolona z tak spędzonego czasu. Głównie dlatego, iż nie czułam lęku i to było dla mnie nowe doznanie, które chciałam celebrować jak najdłużej!


Wizyta u okulisty

 Do tej wizyty przymierzałam się już od dawna. Od kilku miesięcy zauważyłam znaczne pogorszenie wzroku, szczególnie w jednym oku. Stwierdziłam, że to już pewnie kwestia wieku i tego, że dużo czasu spędzam przed monitorem, dlatego nie śpieszyłam się z wizytą. Jednak nieostre widzenie coraz bardziej mnie denerwowało. 

Kluczowym momentem w podjęciu decyzji stała się historia znajomego. Opowiedział mi, że jego młodszej ode mnie kuzynce też nagle zaczął pogarszać się wzrok i po badaniach okazało się, że ma stwardnienie rozsiane. Wystraszona natychmiast zapisałam się na wizytę.

I klasycznie nie bałam się badania czy diagnozy, a tego, że nie będę mogła w każdej chwili wyjść z gabinetu - szczególnie w trakcie badania. Bałam się też zakropienia oczu - że nie będę wyraźnie widzieć, co wywoła u mnie atak paniki (nie będę mieć na to wpływu, nie będę mogła tego odwrócić, pozostanie mi tylko czekać, aż krople przestaną działać).

Wizyty bałam się już dzień przed. Nie mogłam spać. Cały kolejny dzień myślałam już tylko o tym, co mnie czeka. Profilaktycznie wzięłam 25mg hydro, a z racji tego, że daaaawno jej nie brałam, to prawie ścięła mnie z nóg. Nie nadawałam się do niczego.

Najzabawniejsze w tym wszystkim były słowa ojca: niech mama z tobą jedzie, bo jak zakropią ci oczy do badania, to nie będziesz mogła jechać autem. Hahahah serio? No dobra, niech ten jeden jedyny raz mama pojedzie ze mną na wizytę 😅

Wracając do samej wizyty. Gabinet znajdował się na I piętrze, daleko od drzwi, co nie ułatwiało sprawy. Na korytarzu było z 8 osób. Denerwowałam się, że będę musiała długo czekać. Na szczęście wezwali mnie po ok. 8 minutach.

Cała wizyta odbywała się błyskawicznie - od razu na wejściu badanie ciśnienia w oku, potem przejście do drugiego aparatu - badanie dna oka. Tutaj na mikrosekundy pojawił się lęk, gdyż musiałam patrzeć w zielone światełko i potem przez chwilę nie widziałam na oko. Ale trwało to naprawdę sekundy. Na koniec badanie wady wzroku w specjalnych okularach, recepta i tyle. Cieszę się, że trafiłam na tak fajną i sprawnie działającą lekarkę.


 

A jaka jest diagnoza?

Żadnych chorób oczu nie mam. Wady wzroku teoretycznie niewielkie: -0,25 i -0,75. Do tego lekki astygmatyzm, co rzekomo jest typowe dla osób z jasną karnacją. Tak więc dołączam do grona okularników :)