Ostatnich kilka dni miałam wyjętych z życiorysu - po naszej rodzinie krążyła grypa żołądkowa. Okropieństwo! Jeszcze pech chciał, że chorowaliśmy w okresie "magicznego dwudziestego", który jest ulubionym terminem wszystkich księgowych...
Pomijając chorobę, chciałabym poruszyć temat, który dręczy mnie od kilku tygodni. Jak już wspominałam, dwie moje kuzynki mieszkają we Włoszech, a że ostatnio bardzo dużo pomagam ich rodzinie, to w tym roku intensywnie zapraszają mnie do siebie. Jedna kuzynka, która mieszka nad morzem, zaprasza do swojego mieszkania, a druga udostępnia swojego kampera, a miejsce "wakacji" mogę wybrać sama. Nie kusząca propozycja?
Najpierw odmawiałam, wymawiając się lękiem przed lotem samolotem. Ale kuzynka znalazła busa, który zatrzymuje się dosłownie przed jej domem. I co ja mam teraz zrobić? One nie wiedzą, że mam nerwicę lękową. Do miejskiego autobusu boję się wsiąść mimo, że mogę wysiąść już na kolejnym przystanku. A co dopiero w kwestii kilkunastu godzinnej podróży do obcego miejsca? Z resztą sama podróż to nie jedyny problem. Na miejscu musiałabym jakość funkcjonować. A niestety nie pójdę z kuzynkami ani do restauracji, ani na zakupy, ani nie pojadę na dalszą wycieczkę. Mało tego - ja bałabym się nawet zjeść obiad ze wszystkimi w domu jednej z nich!
Sytuacja patowa i niestety dołująca mnie. Zauważyłam spadek nastroju z tego powodu. Z jednej strony od lat marzę o wakacjach za granicą, z drugiej nie jestem w stanie na nie pojechać ze względu na nerwicę. Do tego muszę wymyślać jakieś bzdurne wymówki... Jest mi zwyczajnie przykro. Nie znoszę rozpoczynającego się okresu urlopowego :(
Och gdyby tak był jeden skuteczny lek na lęk. Taka pigułka, dzięki której w ogóle nie odczuwa się lęku. Gdzieś tam skrycie mam nadzieję, że taki magiczny lek już jest, ale firmy farmaceutyczne nie udostępniają go, bo wolą zarabiać na tysiącach innych, nieskutecznych lekach. I przecież psycholodzy, psychiatrzy i inni lekarze muszą zarabiać. A być może nie udostępniają go, bo zbyt mocno ingerowałby w życie społeczeństwa. Wyobrażacie sobie co by to było, gdyby każdy przestał się bać czegokolwiek? Trochę przerażająca wizja.
Pomarzyć nikt mi nie zabroni. Gdyby jakimś cudem taka pigułka trafiła w moje ręce, to w pierwszej kolejności, jeszcze w ten sam dzień, pobiegłabym na lotnisko. W końcu odwiedziłabym kuzynki we Włoszech (ostatnio dużo im pomagam, więc tym intensywniej zapraszają mnie do siebie, nie wiedząc o mojej chorobie ☹️ ). Z Włoch poleciałabym prosto do Dublina, gdzie mieszka przyjaciółka mojej mamy. Zaprasza nas od 10 lat. Z Dublina poleciałabym do Tel Awiwu, gdzie mieszka kuzynka mojego taty i - również nie wiedząc o nerwicy - zakodowała sobie, że w październiku obowiązkowo do niej przylecimy. Potem wróciłabym do domu i zaczęłabym studia doktoranckie z zarządzania lub finansów. W między czasie umawiałabym się na randki i spotkania ze starymi znajomymi, których odsunęłam od siebie ze względu na chorobę. Pod koniec roku zafundowałabym sobie egzotyczne wakacje, a co! Później, już na spokojnie, zaczęłabym spełniać resztę swoich drobniejszych marzeń: zostałabym wolontariuszką w hospicjum, założyłabym własną firmę, systematycznie zwiedzałabym świat, itd. (więcej o moich marzeniach tutaj Moje marzenia ).
Wyobrażając sobie, że nagle lęk mnie opuścił, tak całkowicie, wzruszam się i łzy przychodzą mi do oczu. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jakimi jesteście szczęśliwcami, że możecie swobodnie wykonywać tak wiele czynności i nie ogranicza Was lęk. Pomyślcie o tym, jak następnym razem będziecie siedzieć w samolocie lub spotykając się ze znajomymi na kawie.
To książka z tej samej serii co ostatnia, tyle, że wcześniejsza część. Co tu dużo pisać - tak samo beznadziejna na jej następczyni :) No, może mnie upolityczniona, więc trochę lepiej się ją czytało. Trzeciej części nie mam i na pewno nie kupię. Tak czy siak, udało mi się wyłuskać kilka cytatów.
"Buntownik arystokratyczny, ponieważ ma co jeść, szuka innych powodów do niezadowolenia."
"Jej gorset przypomina uprząż spadochronu. Zapytałem, jakim sposobem wkłada go i zdejmuje. Odparła, że to kwestia samodyscypliny. Ma teorię, że odkąd gorsety wyszły z mody, Anglia całkiem straciła kręgosłup."
"Nie mogę dalej grać w tej komedii z chodzeniem co niedzielę do kościoła. Muszę w końcu powiedzieć babci, że stałem się ateistą agnostykiem. Jeżeli Bóg istnieje, to On/Ona na pewno widzi moją hipokryzję. Jeżeli Boga nie ma, to, rzecz jasna, wszystko jedno."
"Prawdę mówiąc, to wszystko okropna strata czasu - intelektualiści tacy jak ja nie potrzebują żadnych kwalifikacji, aby dostać pracę. Światowy sukces jest nam dany automatycznie, a to dlatego, że nader rzadko występujemy w przyrodzie."
"Chłopcy pozbawieni cywilizującego wpływu dziewcząt wracają do stanu dzikości."
P.s. O mojej majówce nie będzie postu, gdyż - tu uwaga moment zaskoczenia - spędziłam ją całą w domu z rodziną (nie licząc spacerów po okolicy). 😕
Dziś trochę kontynuacji zdarzeń. W ostatnim poście Wizyta w szpitalu pisałam o odwiedzinach mamy po operacji i towarzyszących mi uczuciach. Na następny dzień mama wychodziła ze szpitala i trzeba było ją odebrać. Mógł to zrobić tata albo ja sama lub z osobą towarzyszącą (np. ciocią). Podłamana wydarzeniami dnia poprzedniego postanowiłam nie poddawać się i spróbować jeszcze raz. Chciałam udowodnić sobie i swojej nerwicy, że można na mnie polegać w kryzysowych sytuacjach. I pojechałam po mamę sama! Lęku było już o wiele mniej, a gdy dojechałam do celu i mama wsiadła do samochodu, łzy radości i wzruszenia naszły mi do oczu. Byłam tak dumna, że nie poddałam się, spróbowałam jeszcze raz i udało się!
Tydzień później ponownie byłam w szpitalu. Tym razem odbierałam ojca, który był na badaniach. Przy ojcu trochę mniej mi zależy żeby "spinać dupę" i dawać radę, ale i tak chciałam mu pokazać, że ja też potrafię mimo lęku (nie wiem, czy potrafi to docenić, czy nie). Było mi trochę łatwiej, bo mama czekała w samochodzie, a ja poszłam odszukać ojca na oddziale. Jeszcze czekał na wypis. Drzwi do gabinetu zabiegowe były uchylone i zobaczyłam igły. Zaczęło robić mi się słabo i już chciałam się poddać i wyjść. W ręce cały czas trzymałam telefon, żeby w razie czego szybko wezwać mamę i zamienić się. Gdy usłyszałam, że muszę zostać do końca by podpisać odebranie taty ze szpitala, uderzyła we mnie kolejna fala lęku - nie mogę uciec! Pokrążyłam trochę po korytarzu, wzięłam gumę do żucia, zaczęłam pisać z mamą sms-y (nie wzywając jej jeszcze) i jakoś przetrwałam. Bałam się, że będę wezwana do gabinetu, legitymowana, że będę musiała spisywać jakieś oświadczenia, że odbieram ojca i wszystko będzie trwało, ale okazało się, że sprawę załatwił tylko jeden podpis. Co za ulga.
Z Maćkiem, chłopakiem od ciasta, spotkałam jeszcze 2 razy. Było bardzo dużo lęku, który zniechęcał mnie do dalszych spotkań. Zaczęły padać kolejne propozycje, np. wypadu w góry. Sprawiło mi to przykrość, bo wiem, że muszę odrzucić wszystkie propozycje i znów zaczęłam się porównywać, że inni mogą, a ja nie. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie lubię gór, co chyba nie spodobało się Maciejowi, bo o tego czasu się nie odzywa. Trudno :) I tak robiłam wszystko, żeby go zniechęcić. Oczywiście nieświadomie, budowałam mur, który uchroni mnie od różnych propozycji wywołujących u mnie smutek.
Kolejna sprawa, która się wyjaśniła, to budowa mojego domu. Ostatecznie urząd miasta oznajmił, że na wskazanym ternie mają być tereny zielone. Mogę więc albo rozpocząć już budowę, póki plan zagospodarowania przestrzennego nie jest zatwierdzony (jeszcze mnie na to nie stać i nie jestem zdecydowana, czy właśnie tam ma powstać moja oaza bezpieczeństwa), albo sprzedać działki jeszcze jako budowlane, albo nie robić nic i liczyć się z tym, że będzie trzeba kosić trawę a nic z tej działki nie będzie. Wybrałam opcję nr 2 i postanowiłam razem z mamą, że sprzedamy działki, a pieniądze zainwestujemy w mieszkania, które będziemy wynajmować. Jak już dojrzeję do tego gdzie i z kim chcę mieszkać, wówczas sprzedam mieszkanie i zacznę budowę. Czeka mnie więc dużo pracy z tym związanej.
Kuzynka potwierdziła, że jest w ciąży. Nie potrafię sobie poradzić z tą wiedzą, że w dniu, w którym jej mąż wyznawał mi miłość i próbował mnie "zaliczyć", wieczorem zrobił kuzynce dziecko i udaje szczęśliwego męża i ojca. Mam straszny dylemat, co z tą wiedzą zrobić, bo wiem, że kuzynka w życiu mi nie uwierzy. Z drugiej strony niszczyć jej życie tym faktem? Przecież spodziewa się dziecka... Jest mi z tą myślą źle, "kochającego męża" traktuję jak powietrze, nie spotykam się z nim, nie rozmawiam. Nie istnieje dla mnie. W efekcie znów całe dnie spędzam sama (lub z rodzicami) w domu. Druga sprawa, to że jestem na kolejce do bycia chrzestną. Wizja kościoła mnie przeraża. Ale na razie mam dość lęków, tą sprawę odkładam na później.
Ostatnio jest u mnie trochę więcej lęku ze względu na liczne wydarzenia, które mają miejsce. Nie zamykam się i próbuję się z tym zmierzać każdego dnia: trudne wizyty w marketach, wycieczka na zwiedzanie ogrodów (bardzo duży lęk, szczególnie podczas jazdy samochodem), pomoc cioci w wynajęciu mieszkania (jeszcze większy lęk, bo nikt nie wiedział, że mam nerwicę, a zostałam oddelegowana do spisania umowy), wydarzenia, które mnie czekają. Trzymajcie kciuki, żeby napięcie zaczęło mijać, w przeciwnym razie czeka mnie duży zwrot w kierunku nerwicy.
Don't give up
you still have us
don't give up
we don't need much of anything
don't give up
'cause somewhere there's a place