Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Zaraziłam się wirusem 😱

Czwartek

Bolała mnie głowa. Nic nowego. Zrobiłam co miałam zrobić i położyłam się, bo czułam się słabo. Zdrzemnęłam się. Potem coś zjadłam, pokręciłam po domu, wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Po ok. godzinie zrobiło mi się mega niedobrze. Tak nagle, bez zapowiedzi. Oblałam się potem, zrobiło mi się słabo. Chciałam iść zwymiotować, ale nie miałam siły wstać. Dosłownie po jakiś 5 minutach wszystko przeszło, jak ręką odjął.


Piątek

Przez pierwszą część dnia towarzyszył mi ból głowy, mięśni, rozbicie i oblewałam się potem. Wieczorem poczułam się gorzej. Zmierzyłam temperaturę: 38,2! Wpadłam w panikę! Co jeśli zaraziłam się koronawirusem?! Zaczęły się dylematy, co robić. Czy i jak mogłam się zarazić? W sumie mam tylko ból głowy, mięśni i gorączkę. Nie kaszlę. Nie chciałam nigdzie dzwonić w obawie, że mnie gdzieś wezmą i zamkną w izolatce. Moja nerwica by tego nie przetrzymała.



Sobota

Rano obudziłam się mokrzusieńka. Dalej było mi słabo. Przez cały dzień temperatura wahała się między 36,7 a 37,5. Koło południa zrobiło mi się niesamowicie niedobrze. Tym razem przytuliłam kibel. Przeszło. Zostało samo zmęczenie, ból i rozbicie. 


Niedziela

Jest trochę lepiej. Ciało mniej boli. Temperatura rano 37 stopni. Czuję dziwny ucisk w gardle. Znów dopada mnie panika. Teraz nie potrafię odróżnić, czy to objaw jakieś choroby, czy napad lęku. Na pewno dopadł mnie jakiś wirus. Pytanie tylko jaki? Wciąż zastanawiam się, czy dzwonić do jakiegoś lekarza. Lęk dopada mnie średnio co 30 min. Wtedy zaczynam się dusić i kaszel sam się pojawia, jakby wywoływany na siłę. Boję się. Nerwica ma pole do popisu. 

Co będzie się działo dalej, poinformuję w kolejnych postach.  


Pandemia koronawirusa vs nerwica lękowa

Temat nr 1 w ostatnim czasie, więc i u mnie nie mogło go zabraknąć. 

Nie będę rozpisać się o tym, czego wszyscy możecie dowiedzieć się z mediów. Chcę napisać o tym, jak cała ta sytuacja wpływa na mnie, chorą na nerwicę lękową.

1. Zaczęłam się bać, że ktoś z moich bliskich zachoruje. Powiedzieć babci, żeby przestała chodzić do kościoła graniczy z cudem. Ojciec również mnie wyśmiewa, gdy proszę go, żeby nie szedł tam, gdzie nie musi. Mama jako tako stosuje się do zaleceń. Ale martwię się również o 2 kuzynki mieszkające we Włoszech i wujka, który jest w Niemczech.

2. Panicznie boję się nie tego, że zachoruję i/lub umrę, ale tego, że mnie gdzieś zamkną, skąd nie będę mogła wyjść! Boję się kwarantanny, która miałaby się odbyć poza moim domem. Staram się nie wychodzić z domu właśnie z obawy przed zamknięciem w jakimś miejscu (ze szpitalem włącznie). I chyba to wywołuje u mnie największy lęk.

3. Ostatnio obudziłam się w nocy z kaszlem (prawdopodobnie zakrztusiłam się śliną), przez co wpadłam w kilkunastosekundowy napad lęku. 


4. Staram się jak najmniej oglądać TV i czytać artykułów na temat koronawirusa, gdyż wywołuje to u mnie napady lękowe. 

5. A poza tym staram się nie zwariować i żyć normalnie. Nie dopuszczam do siebie myśli, że może mi czegokolwiek zabraknąć. Wierzę, że nie będzie takiej sytuacji, że nagle nie będę miała co jeść lub zabraknie mi lekarstw.

Wszędzie apelują, żeby nie wychodzić z domów, co jest dobrą okazją do spędzenia czasu z rodziną oraz do rozwijania swoich pasji. Pozostawanie w domu jest dla nerwicowców wymarzoną opcją (zazwyczaj terapia polega na tym, żeby właśnie wychodzić do ludzi). Sama mocno się stresuję każdym wyjściem do większego sklepu, restauracji, urzędu, itp. Natomiast wolnego czasu wciąż mam tyle samo co przed epidemią, bo i tak pracuję głównie w domu, więc epidemia nic tu nie zmieniła. Marzę o tym, żeby nadrobić zaległości w czytaniu, rozwijać swoje rękodzieło lub obejrzeć kolejny sezon ulubionego serialu. A tymczasem sprzedaż internetowa rośnie :) 

Zjadłem śniadanie, boli mnie dupa,
Czuję po kiszkach, że idzie kupa.
Jeszcze wytrzymam te kilka godzin,
Do sklepu nowy towar przychodzi.
Byłem już rano na półkach zero,
Ani ręczników ani papieru.
Nawet chusteczki, wszystkie gazety,
Wraz z podpaskami tych dla kobiety.
Patrze na półki i tak wspominam,
Tu była Mola a tam Regina.
A mnie tak strasznie, brzuch pobolewa,
Tu jeszcze wczoraj leżała Mea.
Jak mam do domu zrobić zakupy,
Kiedy papieru nie ma do dupy.
Rolka Velvetu leży na pralce,
A potem tylko zostają palce.
Kolejka długa jak w PRLu,
Jak w tamtych latach - Nie ma papieru,
Ja stoję twardo cieknie mi z czoła,
A tu mi dupa o pomstę woła,
Ludzie mnie cisną, ludzie mnie pchają,
Mówię Im ciągle, niech uważają.
Z tego wszystkiego nie wytrzymałem,
I nagle w sklepie ja sam zostałem.
Dziś jestem Panem w swojej łazience,
Papier do dupy trzymam już w ręce.
Na pewno nigdy bym go nie dostał,
Gdybym się w sklepie wtedy nie posrał.
                     Autor nieznany


Problemy z podejmowaniem decyzji

Od jakiegoś czasu zaobserwowałam, że dorośli ludzie mają duży problem z samodzielnym podejmowaniem decyzji. A zaczęło się od kuzynki, która o wszystko pyta swojego męża, a jeśli nie ma go pod ręką - to pierwszą lepszą osobę. I pyta dosłownie o wszystko: czy dzieciom ubrać kurtkę, czy dać jeszcze łyżkę obiadku czy nie, czy odkurzyć teraz czy potem, a w skrajnych przypadkach o podjęcie decyzji pyta... swoich dzieci! 

Myślałam, że taka jest jej natura, taki ma charakter. Ale coraz częściej zaczęłam zauważać, że inni również mają problem z podejmowaniem decyzji. O zgrozo, większość naszych klientów domaga się, żebyśmy to my podejmowały za nich decyzję! Bo potem, zamiast czuć się winnym, można mieć do kogoś pretensje. Typowe "księgowa mi tak kazała". 

Kolejny przykład to ciocia, która zastanawia się czy robić remont domu. I zamiast porozmawiać o tym z drugim decydentem, czyli swoim mężem, to za przeproszeniem ględzi wszystkim dookoła włącznie z sąsiadkami. I to już nie jest zwykłe pytanie o radę. A już najbardziej nie lubię pytania "co byś zrobiła na moim miejscu". 



Co istotne, jest różnica między pytaniem kogoś o radę, a zrzucaniem odpowiedzialności. Bo właśnie tak bym to określiła. Osoby mające trudności z podejmowaniem decyzji boją się brać odpowiedzialność i wolą obarczać tym osoby trzecie. I jest to mega niedojrzałe. Dziwić może fakt, że piszę o tym ja - osoba z nerwicą, u których bardzo często pojawia się ten problem. Odkąd zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam brać sprawy w swoje ręce. Z resztą mam w sobie cechy przywódcy, więc podejmowanie decyzji za innych nierzadko daje mi uczucie satysfakcji. 

Wiadomo, zdarzają się sytuacje trudne, gdzie naprawdę nie wiem, jak postąpić, co mam zrobić. I wtedy sama chętnie zrzuciłabym na kogoś tę odpowiedzialność. Ale czy wówczas czułabym się spokojniej? Nie. Zawsze będzie się pojawiać "co by było gdyby...". 

Przekaz posta jest prosty do zrozumienia i trudny do wykonania: zacznijcie brać sprawy w swoje ręce, starajcie się samodzielnie podejmować decyzje i nie zrzucajcie odpowiedzialności na innych. Nagrodą będzie poczucie satysfakcji, dojrzałości i ukształtowany charakter. 

Pomocny w nauce może być artykuł opublikowany w Zwierciadle, który znajdziecie tutaj

Powodzenia!

485 dni na Majdanku

Dawno nie było tu żadnej książki. A to dlatego, że ciężko mi było przebrnąć przez historię Jerzego Kwiatkowskiego. Nigdy nie interesowałam się historią, ale ta książka + wycieczka do Lublina wzbudziły moje zainteresowanie dość specyficzną tematyką obozów koncentracyjnych. 

"Jedyne wyjście z Majdanka prowadzi przez komin."

"Wpatruję się w księżyc, którego miękkie światło tak lubiłem, a który tu tyle z romantyzmu stracił."

"Tu każe się setkom ludzi spać na zabłoconej i zaplutej podłodze bez koców! Siadamy naokoło słupa (...) każdy opierając się o kolana sąsiada. Chwilo zrobiło się ciepło, ale za pół godziny zaczynają cierpnąć nogi i nie wiadomo, dokąd je wyciągnąć, bo wszędzie tłok. Wśród nas są już pierwsi chorzy na biegunkę (enteritis). Oto skutki jedzenia surowych buraków, łupin od kartofli i picia surowej wody, Spodnie ich są częstymi wydzielinami aż poniżej kolan przemoczone i czuć z daleka charakterystyczną, słodkawą woń, zrywającą do torsji."

"Jestem tu chyba już 7 tygodni, a jeszcze nam koszuli nie zmienili, koszule są sztywne z brudu,, pełne wszy i gnid, niektórzy mają na wysokości obojczyków takie nagromadzenie gnid, jakby kto ikrę ze śledzia grubo rozsmarował."

"Śpię obok Knipsa. Jest on tak wygodny, a choruje stale na rozwolnienie (...), że każe sobie pierwsze lepsze wiadro stawiać w pobliżu łóżka. Jest leniwy, by chodzić na skrzynię, tzw. Kubel, a znów za delikatny, by wiadro śmierdziało mu pod nosem (...). Nikt nie ma z szarych ludzi odwagi protestować przeciwko używaniu wiadra do zaspokajania potrzeb fizjologicznych, które to wiadro następnego dnia używane będzie do fasowania marmelady, twarogu lub innych dodatków."



"W kierunku krematorium jadą liczne samochody osobowe, maszerują jakieś oddziały wojskowe. Jest niebywały ruch, wszystko płynie w jednym kierunku. Raptem słyszę muzykę, jakieś żałosne Tango milonga, potem walca straussowskiego (...). Dźwięki przychodzą ze strony krematorium. (...). Muzyka gra nieustannie. Płyta po płycie. Nad obozem krąży nisko samolot, tak iż czasem własnego głosu nie słyszę. Między płytami są krótkie przerwy i wtedy słyszę przygłuszone "ta ta ta - - ta ta ta", tak jakby z ręcznego karabinu maszynowego."

"Tak samo jak przy stracie bliskiej osoby, człowiek dopiero za  kilka dni zdaje sobie sprawę, że ta osoba nie żyje, wtedy, gdy wciąż styka się z przedmiotami należącymi do tej osoby, z problemami dotyczącymi tej osoby, na które sobie sam odpowiada: już nigdy, nigdy!"

"Przy wejściu do bloku leży po kilka trupów. Nawet tę obesraną koszulę zdarto z nich i rzucono na błocie fioletowo-woskowe trupy, wszystko tak wychudzone, że przez skórę brzucha zarysowują się kontury miednicy i kręgosłupa. Ręce i nogi przerażająco czarne z brudu, tułów aż do łydek oblepiony kałem. Inaczej wygląda ta śmierć w rzeczywistości, niż opis opieki lekarskiej zawarty w drukowanych zawiadomieniach o śmierci więźnia z kondolencjami komendanta obozu."