Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Metoda ustawień Hellingera - Szokujące odkrycie w mojej rodzinie

Czytałam ostatnio kryminał, w którym wątkiem przewodnim było zabójstwo, do czego miało posłużyć takie narzędzie, jak metoda ustawień Hellingera. Jest to ciekawe zjawisko z dziedziny psychologii, podobno niezwykle skuteczne, chociaż mało popularne i nie dające się w racjonalny sposób wytłumaczyć, przez co zyskuje miano szarlatanerii. Słyszałam o nim już wcześniej. Nie będę tutaj opisywać szczegółowo czym jest ta metoda, dlatego odsyłam do krótkiego wyjaśnienia.  Kluczowe jednak jest następujące stwierdzenie: 
"Według Berta Hellingera celem ustawień jest pojednanie klienta ze swoją rodziną, zarówno z jej żyjącymi, jak i zmarłymi członkami. Potrzeba pojednania wynika z faktu, że w przeszłości członkowie rodziny mogli dopuścić się zła. To było przyczyną ich wykluczenia z rodziny, a w konsekwencji stało się źródłem ich cierpienia i zaburzyło relacje rodzinne. Wykluczonych trzeba na powrót pojednać z rodziną, by przywrócić naturalny porządek."

We wspomnianej książce ("Uwikłanie" Miłoszewskiego) jeden z pacjentów miał problemy życiowe, które doprowadziły go do próby samobójczej, czego przyczyną miało być wcześniejsze samobójstwo córki pacjenta, które niejako ciągnęło go za sobą. 

Ok, tylko teraz pytanie, co ja mam z tym wszystkim wspólnego? 



Krótkie wprowadzenie do mojej rodziny. Moja babcia (mama taty) miała pierwszego męża, z którym miała jednego syna. Po kilku latach jej wybranek umarł, a babcia ponownie wyszła za mąż. Z tego związku urodził się mój tata. Taką wersję kiedyś mi sprzedano i tego się trzymałam. Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego zarówno mój tata, jak i jego brat, noszą to samo nazwisko, skoro są z różnych ojców. Ale tata zawsze unikał odpowiedzi na to pytanie. 

Jak już wspominałam, mamy remont. W trakcie robienia porządków znalazłam stare, czarno-białe zdjęcie ze chrztu mojego ojca. Widziałam je pierwszy raz w życiu. Byłam w szoku, gdy na zdjęciu zobaczyłam moją babcię, tatę w beciku trzymanego przez swojego chrzestnego oraz... pierwszego męża babci, który rzekomo umarł! Jeszcze większym szokiem był fakt, że chrzestnym mojego ojca był... jego własny ojciec! I w tym momencie tata nie miał wyjścia, musiał mi to wszystko wytłumaczyć.

Domniemamy, że babcia miała romans ze swoim późniejszym drugim mężem, ale niestety dokładnej prawdy już nie poznamy - tacie nikt jej nie przekazał, a dziadkowie nie żyją już od ponad 20 lat. Pierwszy mąż nic o tym nie wiedział, dlatego tata i jego brat noszą to samo - jego - nazwisko, a na zdjęciu prawdziwy ojciec musiał uchodzić wyłącznie za chrzestnego, być może przyjaciela rodziny. Niestety po jakimś czasie do pierwszego męża dotarła ta szokująca informacja i wtedy popełnił samobójstwo, a babcia wyszła drugi raz za mąż. 

Czy to możliwe, że ta historia ma swój ciąg dalszy w problemach, z którymi dzisiaj przychodzi mi się mierzyć? Może ta historia i fakt, że odkryłam ją właśnie teraz, po przeczytaniu książki, która wpadła w moje ręce przez przypadek, to tylko dziwny zbieg okoliczności? Tak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.

Rozważania (nie)zupełnie o niczym

Śniło mi się ostatnio tornado. Stałam razem z mamą w pokoju pod oknem dachowym i widziałyśmy je nad nami. Wirowały drewniane i betonowe fragmenty dachów, śmieci i liście z drzew. Wszystko w tumanach kurzu. Mówiłam do mamy: "Patrz, jest już nad nami, ale nie bój się, zaraz przejdzie dalej. Nic nam nie będzie." I obudziłam się.



Ostatnio pojawia się u mnie lęk przed wizytą u psychologa. Zastanawiam się dlaczego. Przecież chodzę tam od ponad 6 lat. Może dlatego, że już sobie radziłam z tą sytuacją, a nerwicy się to nie podoba? A może dlatego, że lęk wyczuwa, że będzie tematem rozmów? A może pod naciskiem ojca, który powtarza, że powinnam już sama tam jeździć? 

Swoją drogą przyszła mi do głowy taka myśl, że terapeuta na 100% w którymś momencie kojarzy fakty i okazuje się, że zna osoby z opowieści. Bo przychodzą takie osoby X,Y i Z i każda z nich opowiada o swoich problemach, w których uczestniczą inne osoby. A świat jest mały i po jakimś czasie te osoby zaczynają się powtarzać w kilku opowieściach. Ciekawa sytuacja, chociaż moja terapeutka nigdy nie dała mi po sobie poznać, że wie, o kim mówię. Głupio tak wysłuchiwać, że np. komuś się nie powodzi w związku, wiedząc z innych źródeł, że ta osoba jest zdradzana. Patowa sytuacja dla terapeutki, nie zazdroszczę. Gorzej, jeśli za którymś razem bohaterem opowieści będzie ktoś z jej osobistych znajomych.



Jakiś czas temu pisałam, że jestem w trakcie realizacji kolejnego marzenia. Chodzi o zawarcie prawdziwej przyjaźni, której nigdy nie było mi dane doznać. Jakiś czas temu pojawiła się w moim życiu osoba, z którą spędzam czas i świetnie się dogaduję. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby zostać przyjaciółkami z prawdziwego zdarzenia. Jednak ona ma też inne koleżanki, z którymi się spotyka. I tutaj muszę być bardzo ostrożna, żeby nie popełnić błędów z przeszłości. Nie mogę budzić w sobie zazdrości, nie mogę z nikim rywalizować i nie mogę walczyć o pozycję lidera. Nie, nie i jeszcze raz nie! Już wiem, jak się kiedyś to skończyło i  muszę się pilnować, aby znów wszystkiego nie zepsuć. 



Kolejny dylemat i problem z podjęciem decyzji

Muszę podjąć decyzję, co robić ze swoim pokojem. Opcje są następujące:
1. Nic. Zostawić go tak jak jest i nie malować (nie ryzykować).
2. Pomalować na 1-2 kolory i tyle.
3. Zrobić fototapetę z nadmorskim widokiem - i tu zaczynają się schody. O ile taki krajobraz mega mi się podoba, o tyle nie wiem, czy będę w stanie się skupić na pracy, mając ten widok przed sobą. Obawiam się, że moje myśli ciągle by uciekały do wspomnień i marzeń, a oprócz tego do smutnych konkluzji, że już z nie znajdę się tam z moim psiakiem. Do tego mam wątpliwości, czy całość będzie pasować.
4. Jeśli już zdecydowałabym się na tapetę, to na jaki kolor resztę pokoju? Mam pewien pomysł, ale to rodzi kolejne koszty - mianowicie wymiana mebli. I następny dylemat, który jest w mojej głowie już od dawna - inwestować w ten pokój, skoro marzę, żeby go opuścić? A co, jeśli to prędko nie nastąpi? O ile w ogóle. 



Biję się z myślami i kombinuję. Szukam inspiracji. Ciągle mam to gdzieś z tyłu głowy i męczy mnie to już. Czas goni, trzeba podjąć decyzję, a ja nie wiem co robić! A jeśli każdy z pomysłów wyjdzie fatalnie i później będę musiała z nim żyć kolejnych kilka lat, codziennie patrząc na inspiracyjną porażkę?  Pomoooocy!

Adam Kay " Będzie bolało" (nadal spod folii)

Nadal piszę spod folii (ile to jeszcze potrwa?!), dlatego wrzucam tzw. temat zastępczy ;)

Maj był dla mnie bardzo dobrym miesiącem pod względem czytania książek. Kolejna pozycja jest komedio-dramatem, przy którym pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się śmiać na głos.*


*Kobiety, które poród mają jeszcze przed sobą, lepiej nich nie czytają :)



"Pestki moreli zawierają cyjanek - odpowiada oschle. - Spożycie muchomora sromotnikowego w pięćdziesięciu procentach przypadków kończy się śmiercią. To, że coś jest naturalne, nie oznacza, że jest bezpieczne. W moim własnym ogródku rośnie pewna roślina. Wystarczyłoby, że posiedziałaby pani pod nią przez dziesięć minut, a pożegnałaby się pani z życiem. 
Misja zakończona sukcesem. Kobieta wyrzuca tabletki ziołowe do kubła.
Chwilę później, podczas kolonoskopii, pytam go o tę roślinę z jego ogrodu.
To lilia wodna."

"Dzisiaj przez całą noc czułem się tak, jakbym siedział w łódce z dziurawym kadłubem i próbował wylewać wdzierającą się do niej wodę za pomocą soczewki kontaktowej."

"W położnictwie podobało mi się to, że efektem działań lekarza jest podwojenie liczby pacjentów, co stanowi wyjątkowo dobry wynik w porównaniu z innymi specjalizacjami (tak, geriatrzy, do was piję). 

"PV oznacza badanie per vagina (przez pochwę). Z kolei PR to badanie per rectum (przez odbyt). Dlatego jeśli ktoś mówi wam, że zajmuje się PR-em, zawsze dopytajcie, co dokładnie ma na myśli."

"Moim zdaniem prawdziwy cud narodzin polega na tym, że inteligentne, racjonalne, posiadające prawa wyborcze i doceniane w pracy kobiety patrzą na jakiś wpół rozpaćkany okrągły kawałek mięsa z głową zniekształconą od przeciskania się przez ich drogi rodne, pokryty pięcioma rodzajami ohydnej mazi, wyglądający jakby przez kilka godzin turlał się po pizzy pokrytej dużą ilością sera i sosu pomidorowego, i naprawdę wierzą, że mają przed sobą cudownego aniołka."


"Depresji nie da się wyleczyć, tak jak nie da się wyleczyć astmy; trzeba się po prostu nauczyć, jak sobie z nimi radzić. Moją rolę można porównać do inhalatora, z którego zdecydował się skorzystać Simon. Powinienem być zadowolony, że dzięki mnie przez tak długi czas udało mu się uniknąć poważnego ataku choroby."