Takie tam codzienne zmagania z rzeczywistością

Remont teoretycznie się skończył. Teoretycznie, bo zostały prace porządkowe i wyposażeniowe. Postanowiłam, że kupię nowe meble do pokoju, gdy sprzedam stare. I sprzedałam. Trochę niespodziewanie, bo facet miał przyjechać tylko po komodę, a wziął też szafy. Nie byłam na to przygotowana i musiałam przy nim opróżniać szuflady, razem z mamą, z bielizny (również tej seksownej i wyzywającej), z gadżetów erotycznych (na szczęście były trochę zakamuflowane), z resztek zioła, "kalendarzyków", itd. Szczęście, że kilka dni wcześniej spaliłam pamiętniki z gimnazjum. Nie mam pojęcia, po co je tak długo trzymałam.

Pod folią już nie pracuję, za to teraz wszystkie ciuchy mam na podłodze i zmieni się to najszybciej za 3 tygodnie. Także ten...



W minionym tygodniu miałam kolejny nocny napad lęku. Długo zastanawiałyśmy się z psycho z jakiego powodu i nic nie przychodziło nam do głowy. Ostatecznie stanęło na tym, że powodem prawdopodobnie jest cała ta sytuacja z pandemią i mój strach o to, żeby nie zostać zamkniętą, wyizolowaną, bez możliwości wyjścia.

Myślałam, że po napadzie znów wrócę do punktu 0. Na szczęście ciężki był tylko pierwszy dzień "po". A tak to dalej chodzę, gdzie chodziłam, jeżdżę na rowerze, przemieszczam się samochodem. Może jest więcej napięcia, ale jakość daję radę. 



Kolejne tygodnie stoją pod znakiem sklepu internetowego. Jest już postawiony, ale teraz czeka mnie mnóstwo, MNÓSTWO pracy, żeby go skonfigurować. Sprawy nie ułatwia fakt, że totalnie nie mam do tego motywacji. 

Wciąż pod górkę.

0 komentarze:

Prześlij komentarz