Stało się. Skończyłam "magiczne" 30 lat. Dlaczego magiczne? Bo kilka lat temu założyłam sobie, że odkładam wszelkie zmartwienia do trzydziestki. Nie mam faceta? To nic, jeszcze czas. Nie mam własnej rodziny? To nic, mam czas. Mieszkam z rodzicami? To nic, dam sobie czas do trzydziestki.
W lutym skończyłam 30 lat. I czy coś się zmieniło? Nie. Tzn. poszłam z wieloma rzeczami do przodu, ale swoje zmartwienia dogoniłam. I wiecie co? Jakoś niespecjalnie się tym przejmuję. Fakt, kilka dni moje samopoczucie było trochę gorszę, ale już mi przeszło. No bo co mam zrobić? Szukać kogoś na siłę? Doszłam do wniosku, że wszystko w swoim czasie. Muszę być cierpliwa i brać co los da. Jestem zadowolona z tego, do czego doszłam i ze swoich osiągnięć. Nie będę spoczywać na laurach. A po co mi dodatkowy problem? Mam ich wystarczająco dużo w swoim życiu. Życie jest naprawdę za krótki, żeby wszystkim się martwić na zapas. I nie da się wszystkiego zaplanować.
Rok temu planowałam zrobić większe przyjęcie urodzinowe. Nie wypaliło, bo lokale są pozamykane, a poza tym zmarł wujek, więc rodzina jest w żałobie. Z jednej strony cieszę się, że tak wyszło, bo ogromny stres spadł mi z barków (i ile lęku sobie zaoszczędziłam!), a z drugiej strony trochę mi żal, bo chciałam w końcu wyjść z cienia. Ale wiem, że będę mieć do tego jeszcze nie jedną okazję. Zaczęłam też igrać sobie z lękiem. No bo ileż można go znosić. 30 lat to odpowiedni wiek, żeby w końcu się go pozbyć, prawda? Ale o tym będę pewnie jeszcze nie raz pisać na tym blogu.
Pora wziąć się za swoje zdrowie. Minęło już 3,5 roku odkąd robiłam "generalny przegląd". A niestety nie czuję się dobrze fizycznie. Koniecznie muszę zrobić badania i odwiedzić specjalistów. O zgrozo!
Wiem, że zegar biologiczny tyka, ale... może znów dam sobie czas ze zmartwieniami do powiedzmy... 33 lat? 😀
0 komentarze:
Prześlij komentarz