Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Krótka historia o dziewczynie i niespodziewanym sukcesie

 Pewna dziewczyna postanowiła wyszkolić swojego psa. Niestety pies bał się podróżować samochodem, a do tego ujawniła mu się choroba lokomocyjna, więc dziewczyna musiała zabierać ze sobą na szkolenie nie tylko psa, ale i własną matkę (zamiennie z ojcem). 

W psim przedszkolu (bo tak potocznie się to nazywa) było mnóstwo słodkich szczeniaczków, aż serce się radowało i nastrój błyskawicznie się poprawiał. Każdy psiak był ze swoim panem, a niektóre nawet z całymi rodzinami. 

Na każdym szkoleniu było od 20 do nawet 60 osób. Osoby towarzyszące siadały na ławkach, a opiekunowie wraz ze swoimi podopiecznymi stawali w wielkim okręgu i każdy po kolei wykonywał swoje zadania. Jednym z najfajniejszych ćwiczeń było wyjście na sam środek okręgu i przywoływanie swojego psa na oczach innych. Albo spacer z pupilem pomiędzy innymi uczestnikami. 

                                                                          Źródło: My Animals

Były też zajęcia w parach, podczas których szybko nawiązywały się nowe znajomości. W końcu było o czym rozmawiać, bo wszystkich łączył ten sam temat - pies.

Po jednym z takich szkoleń dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, co właśnie się stało, i dzieje się nadal. Jak niesamowity sukces właśnie został osiągnięty i to zupełnie niespodziewanie. Sytuacja, która się wydarzyła, jeszcze nie tak dawno temu była nie do pomyślenia.

Tak, tą dziewczyną jestem ja, a moim sukcesem jest samodzielne uczestnictwo w zajęciach grupowych i wykonywanie ćwiczeń na oczach pozostałych uczestników. 

Możecie mi pogratulować :)


Generlany przegląd edycja 2021 | Badanie krwi i moczu

 W końcu udało się zrobić pierwszy krok. Z moim POZ dałam już sobie spokój - szkoda czasu i nerwów. Ostatecznie badania trochę okroiłam i zrobiłam je prywatnie.

Badania wybrałam sobie sama, obserwując swój organizm. Rano w dużym stresie pojechałam z asystą do punktu pobrań. Byłam 5 w kolejce. Dobrze, że teraz kolejki muszą ustawiać się na zewnątrz. Chciałam zrezygnować, bałam się, jak zwykle. Było to nowe miejsce, więc też nie wiedziałam, co mnie czeka. 

Okazało się, że w środku czekają jeszcze kolejne 3 osoby. Stres i napięcie rosło. Tym bardziej, że co chwilę migały mi przed oczami fiolki z krwią. Chciałam napić się wody z dystrybutora, ale... była stęchła! O zgrozo! W takim miejscu! Ale to trochę rozładowało moje napięcie, bo musiałam poszukać toalety, żeby ową wodę wylać. 

Przyszła moja kolej. Na starcie mówię, że mam predyspozycje do omdleń, więc pobieranie odbywało się na leżąco. Gdy już leżałam na kozetce a pielęgniarka przygotowywała próbówki, poczułam najgorszy moment. Ale wiedziałam, że teraz już nie ma odwrotu. Jeśli będę chciała wyjść i wstanę - zemdleję. Jeśli nie zrobię nic, to też mogę zemdleć, ale przynajmniej już leżę i się nie przewrócę. 

Samo pobranie krwi przebiegło bardzo szybko. Po wszystkim siedziałam jeszcze 10 min. w poczekalni, a później już tylko czekałam na wyniki. Nie są złe, ale tam, gdzie przypuszczałam, pojawiło się odchylenie od normy. Oto wyniki:


Teraz pora podjąć kolejne kroki. Co będzie następne? Wizyta u ginekologa? RTG kręgosłupa? USG jamy brzusznej? Dentysta? Ortodonta? Boję się, że do czasu podjęcia kolejnego kroku minie dużo czasu. Za dużo.