W końcu udało się zrobić pierwszy krok. Z moim POZ dałam już sobie spokój - szkoda czasu i nerwów. Ostatecznie badania trochę okroiłam i zrobiłam je prywatnie.
Badania wybrałam sobie sama, obserwując swój organizm. Rano w dużym stresie pojechałam z asystą do punktu pobrań. Byłam 5 w kolejce. Dobrze, że teraz kolejki muszą ustawiać się na zewnątrz. Chciałam zrezygnować, bałam się, jak zwykle. Było to nowe miejsce, więc też nie wiedziałam, co mnie czeka.
Okazało się, że w środku czekają jeszcze kolejne 3 osoby. Stres i napięcie rosło. Tym bardziej, że co chwilę migały mi przed oczami fiolki z krwią. Chciałam napić się wody z dystrybutora, ale... była stęchła! O zgrozo! W takim miejscu! Ale to trochę rozładowało moje napięcie, bo musiałam poszukać toalety, żeby ową wodę wylać.
Przyszła moja kolej. Na starcie mówię, że mam predyspozycje do omdleń, więc pobieranie odbywało się na leżąco. Gdy już leżałam na kozetce a pielęgniarka przygotowywała próbówki, poczułam najgorszy moment. Ale wiedziałam, że teraz już nie ma odwrotu. Jeśli będę chciała wyjść i wstanę - zemdleję. Jeśli nie zrobię nic, to też mogę zemdleć, ale przynajmniej już leżę i się nie przewrócę.
Samo pobranie krwi przebiegło bardzo szybko. Po wszystkim siedziałam jeszcze 10 min. w poczekalni, a później już tylko czekałam na wyniki. Nie są złe, ale tam, gdzie przypuszczałam, pojawiło się odchylenie od normy. Oto wyniki:
Teraz pora podjąć kolejne kroki. Co będzie następne? Wizyta u ginekologa? RTG kręgosłupa? USG jamy brzusznej? Dentysta? Ortodonta? Boję się, że do czasu podjęcia kolejnego kroku minie dużo czasu. Za dużo.
0 komentarze:
Prześlij komentarz