Mój pierwszy w życiu networking


 Tak, wzięłam udział w pierwszym w życiu networkingu i mimo, że tylko jako uczestnik (a nie prowadzący czy organizator 👅), to kosztowało mnie to dużo lęku.

Pomysł był moją inicjatywą. Było to spotkanie właścicieli biur rachunkowych i odbywało się w Katowicach. W pierwszej wersji miałyśmy jechać same z mamą, ale ostatecznie zawiózł nas ojciec. I jak się później okazało, to była dobra decyzja.

Droga minęła mi w napięciu i podekscytowaniu. Niestety szala przechyliła się do tych bardziej negatywnych odczuć, gdy samochód zaczął sygnalizować uciekające powietrze z opony. Dopompowaliśmy powietrze na stacji i komunikat zniknął.


 

Po dotarciu pod biurowiec nie wiedziałyśmy, w którą stronę się udać, więc podążyłyśmy za grupką osób, które - jak się okazało - również szukały tej samej sali konferencyjnej. Idąc za ciosem weszłam do windy. Zorientowałam się o tym dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły i nie było już odwrotu. Zdążyłam spanikować, zrobiło mi się gorąco, bałam się, że zaraz zacznę krzyczeć i walić we drzwi. Trwało to może 5 sekund, a było tak silne. Drzwi się otworzyły i odetchnęłam z ulgą. Niestety nie na długo.

W spotkaniu uczestniczyło ok. 120 osób i na moje nieszczęście drzwi do sali konferencyjnej znajdowały się z samego przodu. Pomogło to mojemu lękowi wydostać się na powierzchnię. Jak mam uciec (czyt. wyjść), skoro wszyscy będą na mnie patrzeć? Nie chcę przeszkadzać w prelekcji. A poza tym... jak mam to zrobić, skoro zaraz po wstaniu z krzesła przewrócę się? No i nie wiem gdzie są schody, a drugi raz do windy nie wejdę! Te i podobne myśli towarzyszyły mi przez całe 1,5 godzinne szkolenie. Nie wiem z niego totalnie nic. Cały czas odczuwałam lęk i myślałam tylko o ucieczce. Nie pomogła woda ani ciasteczka. Próbowałam nawet przepisywać cokolwiek z rzutnika, byle tylko odwrócić uwagę od lęku. Chciałam wyjść, jednocześnie bojąc się wstać. Błędne koło. 

Nie wiem, czy uznać to za sukces, ale wytrzymałam do końca szkolenia. Potem było już luźno. Zjedliśmy obiad a następnie odbywały się indywidualne rozmowy właścicieli, w trakcie których wymienialiśmy się spostrzeżeniami, pomysłami, nowymi rozwiązaniami i... narzekaniem :)


 

Z początku było mi trochę dziwnie nieswojo. Pierwszy raz uczestniczyłam w czymś takim. Czułam, że nie bardzo pasuję do tamtego towarzystwa, że inni mają wielkie biura i w ogóle nie będę miała z kim rozmawiać. Rekordzista zatrudniał w swoim biurze 150 osób! Swoją drogą na moje oko byłam tam najmłodsza. Ale ludzie sami dołączali do naszego stolika i akurat tak się złożyło, że były to same osoby, prowadzące jednoosobowe działalności! Stwierdziliśmy więc, że naszą grupę nazwiemy mikro biura rachunkowe :) 

Droga powrotna do domu minęła już totalnie na luzie mimo, iż znów zaczęło uciekać powietrze z opony. Zapewne gdybym była sama z mamą, to ta sytuacja by mnie zestresowała. 

Podsumowując: jestem zadowolona, że miałam okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu, poznać nowych, sympatycznych ludzi (nowość!) i spróbować swoich sił w czymś takim. Nie spodziewałam się, że mój lęk podczas szkolenia będzie aż tak silny. Do domu wróciłam znów z mieszanymi uczuciami. Bo może by tak rozwinąć bardziej działalność, wynająć biuro z prawdziwego zdarzenia, zatrudnić ludzi, pozyskać więcej klientów? Podobałoby mi się to, ale nie mam prawej ręki, które będzie mnie reprezentować. I straciłabym kontrolę nad każdą czynnością, która się dzieje.

Czy ja kiedyś w końcu przestanę "nabierać" na siebie kolejne obowiązki, wymyślać coraz to nowsze pomysły i czy znajdę czas na odpoczynek?




0 komentarze:

Prześlij komentarz