Po kilku miesiącach ćwiczeń z psem, nadszedł dzień na egzamin. Byłam z jednej strony podekscytowana, a z drugiej bardzo się obawiałam, bo na kilka tygodni przed egzaminem mój pies po prostu przestał słuchać, dostawał głupawki i uciekał mi. Wszystkie psy były lepiej lub gorzej przygotowane, ale żaden nie zachowywał się tak jako ona. Ze względów zdrowotnych opuściłyśmy też kilka zajęć, a w domu było jak zwykle tyle pracy, że nie miałam kiedy z nią poćwiczyć. Do egzaminu podeszłyśmy w drugim terminie, ponieważ w pierwszym psina była sterylizowana.
W dzień egzaminu wstałam rano wcześniej i poszłam z nią na ogród - trochę poćwiczyć, a trochę ją zmęczyć, żeby na egzaminie nie dostała głupawki. Powoli zaczął się stres. Uświadomiłam sobie, że przecież to nie tylko jej egzamin, ale również mój!
Na egzamin zdecydowałam się pójść sama (czyt. bez osoby towarzyszącej). Było nas 3. Kazali nam się przygotować. Zaczął się stres, jakbym co najmniej podchodziła do egzaminu na studiach. Żeby go rozładować, zaczęłam truchtać z psem - wszak było to jedno z zadań do wykonania.
I zaczęło się. Poszłyśmy na pierwszy ogień. Na początku szło nam dobrze. Potem poziom trudności zadań rósł, a wraz z nim moje obawy o ucieczkę psa. Wtedy byłoby już po wszystkim. Na szczęście zastosowałam pewien trik i udało nam się zaliczyć wszystkie zadania bez przeszkód!Odetchnęłam z ulgą, ale wyniki miały być dopiero wtedy, gdy reszta osób wykona zadania. Czyli stres jeszcze nie opadł. Okazało się, że psy, które na zajęciach robiły wszystko na żyletę, w trakcie egzaminu totalnie nie potrafiły się skupić. To zupełnie odwrotnie jak z nami! Jeden z psów uciekł, co nigdy nie zdarzyło mu się na zajęciach. Niewiarygodne.
Radości i dumy nie było końca, gdy okazało się, że zdałyśmy na 6 osiągając wynik 58/60 pkt. Co więcej, nikt z naszej grupy nie uzyskał takiego wyniku! :)
Teraz z motywacją przechodzimy na drugi poziom zajęć, bo nieoczekiwanie stało się to naszym hobby.
0 komentarze:
Prześlij komentarz