Niedawno odbyło się drugie spotkanie właścicieli biur rachunkowych, w którym miałam okazję uczestniczyć. O pierwszym pisałam tutaj Mój pierwszy w życiu networking.
Miasto spotkania było to samo, co ostatnio, ale inne miejsce - z mojego punktu widzenia o wiele lepsze, ponieważ była to restauracja z salą konferencyjną i wszystko umiejscowione na parterze. Ale o tym za chwilę.
Na to spotkanie miałyśmy jechać z mamą same, ale ostatecznie zdecydowała się z nami pojechać kuzynka, a ojciec nas zawiózł. W połowie drogi zorientowałam się, że wzięłam inną torebkę i nie mam w niej "tabletek pierwszej pomocy", czyli hydroxyzyny. W pierwszym odruchu wystraszyłam się i chciałam zawracać, ale ostatecznie stwierdziłam, że skoro nie myślałam o tym wcześniej, to znaczy, że nie są mi już potrzebne i dam sobie bez nich radę. Poza tym zanim zdążą zadziałać - ja zdążę wrócić do domu.
Tym razem było zupełnie inaczej niż na poprzednim spotkaniu. Nie wiem, czy to zasługa miejsca, czy tego, że byłyśmy we trzy. A może jedno i drugie. Praktycznie w ogóle się nie stresowałam. Prawie całe szkolenie byłam w stanie się skupić. Prawie, ponieważ od połowy wszyscy zaczęli chodzić na słodki bufet i zrobiło się straszne zamieszanie. Wkurzało mnie to.
Po części oficjalnej nastąpiła część nieoficjalna, podczas której poznałam wiele nowych osób (właścicieli biur), powymienialiśmy się doświadczeniami i śmiesznymi przypadkami z pracy. O ile zawsze stroniłam od ludzi, o tyle dziś myślę, że to właśnie te kontakty są głównym powodem, dla którego wciąż chcę pracować w branży księgowej. Zaszła we mnie duża przemiana.
0 komentarze:
Prześlij komentarz