Tak jak wspominałam w poprzednim wpisie, lekarka, która skierowała mnie na rezonans, po prostu mnie olała. Musiałam umówić do kogoś innego.
Tym razem nie kierowałam się wyłącznie opiniami znalezionymi w Internecie, ale również faktem, że ów lekarz pracuje w szpitalu, w którym ewentualnie przeprowadzą operację. Trafiłam do samego ordynatora. (Swoją drogą posiadał on opinie dobrego, lecz gburowatego i bezczelnego specjalisty).
Idąc na wizytę byłam zdenerwowana, ponieważ pierwszy raz szłam do ginekologa mężczyzny. Mimo wszystko ubzdurałam sobie, że to będzie tylko konsultacja, bo przecież wszystkie badania już mam i potrzebuję tylko pokierowania, co dalej. Byłam w trakcie miesiączki i liczyłam na to, że badana nie będę.
Niestety myliłam się.
Spytałam, czy to konieczne. Mówiłam, że się krępuję, ponieważ mam okres. Powiedział, że nic go to nie obchodzi i nie robi to na nim wrażenia i jak ma mnie zoperować bez badania. Na rezonans nawet nie spojrzał, pobieżnie przeczytał tylko opis.
Jakoś to przełknęłam. Mogłam wstać i wyjść, ale to nie rozwiązałoby sytuacji.
Niestety przekonałam się, jakim gburem jest lekarz.
- Ale dupny, to ma teraz Pani karę za to, że tak długo nie była Pani u ginekologa. Ok, to kiedy chce Pani być zoperowana?
- Jak najszybciej.
- Hahaha to, co, może jutro?
Myślałam, że mówi poważnie.
- Jeśli jest taka opcja to pewnie.
- Skąd się Pani urwała? W tej chwili mamy zapisy na 3 miesiące do przodu.
Poszłam się ubierać, lekarz w tym czasie wypisywał skierowanie do szpitala.
- Panie doktorze, czy to będzie operacja laparoskopowa?
- Hahahaha a wyobraża sobie Pani, żeby wyciągnąć 14-centymetrowego guza przez centymetrową dziurkę?
- Ale czytałam, że takie guzy się rozbija i wyciąga po kawałku.
- Owszem, ale wtedy zrobimy Pani w brzuchu bigos. Pani będzie cięta w pionie. Jak się uda, to od pępka do spojenia łonowego. Jak się nie uda, to cięciem ominiemy pępek i pójdziemy dalej w górę.
- Rety, taka duża blizna? Czy w poziomie się nie da?
- A jak guz jest zrośnięty z jelitami albo z pęcherzem i je Pani uszkodzę?
W tej chwili zaczęła do mnie docierać powaga sytuacji oraz to, jak bardzo jestem w dupie.
- Chce mieć Pani jeszcze dzieci?
- W tej chwili nie, ale chcę "móc mieć" bez względu na to, czy kiedykolwiek się na nie zdecyduję. Chcę mieć wybór.
- W sumie i tak podpisze Pani zgodę na wycięcie macicy. Skierowanie zabieram ze sobą, jutro dam je dziewczynom w rejestracji, bo zawsze któraś pacjentka to złamie rękę, do dostanie katar, to zrezygnuje i jak zwolni się miejsce to Panią wpiszę.
Potem jeszcze pooczerniał moją pierwszą ginekolog (jego podwładną), wyśmiał ją, że tyle kasuje za wizytę i że u niego w takim razie to jest "pół darmo", ale do mnie już nic nie docierało. Byłam załamana, łzy napływały mi do oczu a w głowie słyszałam tylko jedno: Podpisze Pani zgodę na wycięcie macicy. Zapomniałam nawet zapytać, co z moim jajnikiem.
Wyszłam z gabinetu i rozpłakałam się. Co za bezczelny facet! Zaczęłyśmy z mamą myśleć, co dalej zrobić. Przecież nie mogę pozwolić na wycięcie macicy! Na pewno są jakieś inne wyjścia. Może inny lekarz widziałby inne, mniej inwazyjne rozwiązanie?
Postanowiłam, że umówię się jeszcze do innego specjalisty. Przecież nie mogę polegać tylko na jednej opinii, która będzie mieć wpływ na moją płodność, a w zasadzie to na całe moje życie!
Na następny dzień rano odbieram telefon.
- Pani AntyK? Zwolniło się miejsce, operacja za 10 dni. Proszę przyjść na izbę przyjęć o 8 rano na czczo. Do widzenia.
Zatkało mnie. Nie zdążyłam nawet o nic zapytać. Pozostało mi 10 dni na podjęcie decyzji, co dalej będzie z moją przyszłością.
0 komentarze:
Prześlij komentarz