Po dwóch tygodniach od badania były już wyniki. Gdy je odbierałam i podałam nazwisko, właścicielka pracowni (dopiero ją poznałam) przywitała mnie słowami "A, to Pani". Czyli po tamtym dniu stałam się tam sławna :) A przynajmniej do czasu, gdy inny panikarz nie zastąpi mojego miejsca.
Zmiana na macicy okazała się ogromna. Do tego śladowa ilość płynu w jamie brzusznej. Ale najważniejsze jest to, że jajniki nie wykazały zmian! Czyli cały stres związany z podejrzeniem nowotworu był niepotrzebny! Co za ulga. Na chwilę. Bo przecież wiem, że czeka mnie operacja.
Po otrzymaniu wyników miałam od razu umówić się na wizytę do ginekologa, który mnie na to badanie skierował.Więc dzwonię.
- Mam już wyniki rezonansu i chciałabym się umówić na wizytę.
- Proszę umówić się przez znanylekarz, ponieważ nie prowadzę innych zapisów.
- Ale na pierwszej wizycie powiedziała mi Pani Doktor, że mam dzwonić i przyjmie mnie Pani poza kolejnością.
- Proszę w takim razie przesłać wyniki na e-maila. Popatrzę jak znajdę chwilę.
Na e-maila? Wynik rezonansu, który jest na płycie CD? Co prawda jest do niego opis, ale wydawało mi się, że chodzi przede wszystkim o otrzymany obraz.
Zeskanowałam opis, uruchomiłam CD, zrobiłam kilka zrzutów ekranu (?!) i wysłałam.
Po dwóch dniach bez odpowiedzi dzwonię, żeby dopytać, czy wiadomość dotarła. Może wpadła do SPAM.
- Proszę Panią, ja cały czas pracuję, teraz jestem na dyżurze, jak znajdę chwilę, to odpiszę!
Minął kolejny tydzień. Wszyscy się mnie dopytują co dalej, naciskają, żeby ponaglać lekarkę. Przecież tak duża zmiana może być niebezpieczna. Napisałam sms z przypomnieniem. Kolejne 10 dni cisza. I na cholerę tak kazała mi się śpieszyć z tym rezonansem?
Koniec końców do dnia dzisiejszego nie uzyskałam odpowiedzi i musiałam umówić się do innego ginekologa.
0 komentarze:
Prześlij komentarz