Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Nie tak to miało wyglądać

 Okres świąteczny to dla mnie mega gonitwa i praca po 13h, bo mam wtedy szczyt sezonu. Zważając na to, że mam teraz w miarę dobry czas jeśli chodzi o zaburzenie, oraz ze względu na to, że jadę już na oparach sił ze zmęczenia, szukam miejsc i wydarzeń, które mogłabym odwiedzić w ramach krótkiego, weekendowego odpoczynku.

Jednym z takich miejsc jest jarmark świąteczny we Wrocławiu, na który chcę się wybrać już od kilku lat. Miałam nadzieję, że w tym roku się uda. Niestety żaden weekend nam nie pasował, bo albo jakaś rodzinna impreza, albo mamy wigilia firmowa, albo jeszcze coś innego. Do tego cokolwiek zaproponuję, to słyszę od ojca "coś to zaś wymyśliła", co skutecznie mnie demotywuje oraz momentalnie wzbudza lęk. No bo jeśli faktycznie gdzieś pojedziemy i zacznę się bać, to usłyszę, że przecież sama to sobie wymyśliłam...


 

Kolejnym pomysłem było zabranie dzieci na Mikołaja do ogrodu świateł. Ale znów usłyszałam, że ojciec nie będzie stał w korkach, że będzie brzydka pogoda, że przecież mam SWÓJ INTERES I MUSZĘ GO PILNOWAĆ PRZED ŚWIĘTAMI. 

Następne próby zwiedzenia okolicznych jarmarków również spełzły na niczym, bo przecież "masz jarmark w sowim mieście i jakoś na niego nie idziesz".  Pechowo nie ma też w okolicy żadnych koncertów lub innych wydarzeń kulturalnych, na które chciałabym iść. No trudno, mam tylko nadzieję, że ten "dobry okres" będzie trwać trochę dłużej i jeszcze uda mi się jakoś go wykorzystać.

A teraz trzymajcie kciuki, żeby tak właśnie było, bo kolejne tygodnie będą dla mnie trudne. A dlaczego, to zobaczycie w kolejnych wpisach.


Targi rzeczy wyjątkowych oraz targi książki

 Wykorzystując fakt, że mam teraz "lepsze dni", szukałam czegoś ciekawego, na co mogłabym się wybrać. Niestety nie znalazłam żadnego fajnego koncertu ani festiwalu, za to znalazłam targi rzeczy wyjątkowych w Katowicach.

I pojechaliśmy. Droga nie była łatwa, bo jechaliśmy naszą furgonetką i było bardzo ciasno. O dziwo ja, siedząca w środku, zniosłam to lepiej niż mama, która siedziała od okna. Miałam wrażenie, że to ona zaraz dostanie ataku paniki. O ojcu nie wspomnę, bo miał wygodne, indywidualne miejsce za kierownicą. Ruch na drodze był duży i do tego było mi bardzo ciepło, wręcz gorąco, ale dojechałam bez większych lęków.


 

Na miejscu (po 30-minutowym poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego) weszłam pewna siebie do tłumu ludzi. Ciekawe, jak samopoczucie potrafi zmieniać punkt widzenia. Jestem na środku sali? To co, przecież do wyjścia jest blisko. A jak czuję się gorzej, to nawet stojąc przy drzwiach mam wrażenie, że wyjście jest oddalone o lata świetlne.

Ale wracając do targów. Byłam oczarowana talentem niektórych osób! Gdybym akurat otwierała jakąś kawiarnię lub urządzała nowy dom, to miałabym w czym wybierać. O dziwo z mojej - dziewiarskiej branży nie było zbyt wielu stoisk, były to raczej same dodatki odzieżowe. 

Lęk odczułam jedynie dwa razy - pierwszy, gdy byłam na samym końcu hali, wśród tłumu ludzi i zrobiło mi się gorąco. Bo tam naprawdę było gorąco! Zaznaczę, że byłam już bez kurtki, a i tak pot ściekał mi po plecach. I to mnie trochę wystraszyło, bo przecież takie fale gorąco często towarzyszą mi właśnie podczas ataków paniki. Druga sytuacja miała miejsce niedługo po pierwszej, gdy... zjadłam piekielnie ostrą żelkę. Tak, żelkę. I nie wiem czemu, ale nagle zaczęłam odczuwać lęk. Albo i wiem - straciłam kontrolę. Jama ustna mnie paliła, a ja nie mogłam tego powstrzymać, musiałam jedynie cierpliwie poczekać. 

Obładowana zakupami kremów orzechowych (polecam ten, jest mega!) oraz czekoladami kierowałam się już do wyjścia, gdy zauważyłam, że obok akurat są targi książki! Co za fantastyczny zbieg okoliczności :)


 

Jedyny problem był taki, że do kasy biletowej była wielka kolejka. Ale nie przeraziło mnie to, a tym bardziej nie zniechęciło. Po ok. 25 minutach byłam już w książkowym raju. Wiedziałam, że ojciec będzie się tam nudził, w związku z czym nie miałam zbyt wiele czasu na udział w wywiadach, prelekcjach, czy też na stanie w kolejce po autorskie dedykacje do książek (najbardziej wytrwali stali w kolejce kilka godzin!). Dlatego też od razu ruszyłam na zakupy :) I w sumie dobrze, że ojciec chciał już wracać, bo chyba bym zbankrutowała! 

Po wyjściu z targów pojechaliśmy na obiad do centrum. Nie czułam się zbyt dobrze z myślą, że będę jeść w centrum Katowic. Nie wiem dlaczego. Ale okazało się, że w tym dniu wybrana przez nas restauracja jest zamknięta, więc zatrzymaliśmy się na obiad w drodze do domu. Zarówno posiłek, jak i sam powrót minął mi już na pełnym luzie.


Wakacje część III?

 Jesień to moja ulubiona pora roku, więc chciałam ją wykorzystać na kolejną wycieczkę. I tym razem, spontanicznie, padło znów na moje kochane morze. Wróciłam we wrześniu i znów pojechałam w październiku - a kto mi zabroni? :)

Nie mogłam się doczekać wyjazdu. Poziom lęku (nawet w dniu wyjazdu) wynosił 0 (słownie: zero)! 

Całą drogę na zmianę szydełkowałam i czytałam książkę. Czułam się tak swobodnie, że 150 km przed celem podróży zaczęłam się nudzić, czułam się znużona. Dawno nie towarzyszyło mi to uczucie. Zazwyczaj był to lęk, a co najmniej niepokój. Mało tego, dopiero po 300 km drogi zdałam sobie sprawę z tego, że jestem na "zamkniętej" autostradzie. I to tylko dlatego, że zachciało mi się siku i zastanawiałam się, czy dam radę przejść przez ogrodzenie do lasku 😅 

Nie zapomnę tej chwili, gdy późnym wieczorem dojechaliśmy na miejsce, wysiadłam z psem z samochodu, poszłam na plażę i widok zaparł mi dech w piersiach. Ciemno, plaża pusta, a w morzu odbija się pełnia księżyca. Myślałam, że popłaczę się z radości i ze wzruszenia. Morze jesienią jest jeszcze piękniejsze!


A co robiłam przez te 7 dni i jak sobie radziłam z lękiem?

1. Zwiedzanie wioski słowiańskiej w Sławutowie - totalnie swobodnie, chociaż było to na zadupiu, daleko od bazy (czyt. miejsca noclegu). Lęk poczułam tylko wtedy, gdy weszłam sama (bez rodziców) do chaty na historię o słowiańskich wiedźmach, a za mną cała masa ludzi, blokując mi drogę do wyjścia. Mimo to nie spanikowałam i dotrwałam do końca opowieści.

 


2. Grzybobrania - na grzyby chodziliśmy prawie codziennie i to niekoniecznie celowo. Np. do otwarcia jakiegoś muzeum zostało 30 min., więc wchodziliśmy do lasu niby tylko rozejrzeć się. Kilka razy jechaliśmy typowo na grzyby i nie czułam lęku chodząc po lesie, mimo iż go nie znałam, nie pilnowałam drogi powrotnej i byłam daleko od parkingu. Lęk czułam jedynie wtedy, gdy pomyślałam sobie, że możemy trafić na dziki lub żmije - i to też jedynie pod kątem psa.



3. Huta szkła w Pucku - ciekawy pokaz i opowieść o całym procesie, które oglądałam i słuchałam z progu, ponieważ nie można było wejść do środka z psem. Lęk również jedynie o psa, żeby nie wbił sobie odłamków szkła do łapy.


 

4. Muzeum i spacer po Wejherowie - bez lęku. W muzeum byliśmy sami, w parku już nie, ale lęku nie było, mimo oddalenia się od parkingu. W kawiarni nawet nie pomyślałam o tym, że rok temu mocno bym się zastanawiała nad wejściem do środka.

 


5. Muzeum Techniki Wojskowej w Dąbrówce - bardzo ciekawe miejsce, warte zobaczenia. Minimalny lęk, a w zasadzie to krótkotrwały niepokój, pojawił się w drodze (daleko od miejsca noclegu), a także w jednym z hangarów, ponieważ myślałam, że da się z niego wyjść jedynie przez obrotowe drzwi i co ja zrobię, gdy się zatną. Już po kilkunastu sekundach okazało się, że wejście i wyjście z hangaru odbywa się przez bramę wjazdową.


 

6. Wyjazd na Hel - tutaj czułam dość duży niepokój związany z samym półwyspem. Czułam, że jestem na skrawku lądu, otoczona z dwóch stron wodą i z jedną, jedyną drogą ucieczki. Jeśli cokolwiek by się wydarzyło (czyt. tsunami :D, ewentualnie wypadek), to jestem odcięta od lądu.

W pierwszej wersji szukałam noclegu właśnie na Helu i jakże się cieszyłam w samochodzie, że ceny były zaporowe. Ostatecznie udało się dojechać bez żadnych wspomagaczy i tym samym mogę pokusić się o stwierdzenie, że zwiedziłam całe polskie wybrzeże. Byłam praktycznie w każdym mieście, miasteczku i wsi. 

 


Na Helu zwiedziliśmy Muzeum Obrony Wybrzeża. Łatwo nie było, bo zwiedzanie polegało na tym, że trzeba było obejść wokół podziemny schron. W połowie, gdy daleko już było od wejścia, nie mogłam się skoncentrować. Poszłam więc szybko sprawdzić, gdzie jest wyjście, zapamiętałam drogę, wróciłam i wtedy mogłam już spokojnie dokończyć zwiedzanie. 

Później było jeszcze fokarium (z nutką niepokoju, czy dam radę w każdej chwili wyjść. Niepokój minął wraz z wejściem do środka), samotny spacer do wraku ORP II, długi, wspólny już spacer na "początek Polski", a także spacer po molo w Jastarni i Juracie. W drodze powrotnej nie odczuwałam już tego lęku, że jestem na półwyspie. Ale też nie rozumiem ludzi, którzy w sezonie są gotowi stać w gigantycznych korkach, bo jest to ich ulubione miejsce na urlop.


 

7. Wycieczka do Gdyni - chociaż byłam tam niespełna miesiąc wcześniej, to nie wszystko udało mi się zwiedzić. Pojechaliśmy więc ponownie, zaczynając od Muzeum Emigracji. Nie wolno było wejść z psem, więc zwiedzałam z ojcem. Myślałam, że jest to tylko eksponat w holu i mała galeria zdjęć, więc na pewniaka poszłam. Przy wejściu ojciec zapytał, czy na pewno chcę tam wejść, bo przecież jest to labirynt, czyli trzeba obejść całą wystawę, aby wyjść. Ja nadal, że tak. I dopiero jak weszłam i zobaczyłam, jak to rzeczywiście wygląda, to pojawił się niepokój. Póki nie oddaliliśmy się od wejścia i byłam w stanie zapamiętać do niego drogę, to było w miarę. Mimo to ekspozycję oglądałam bardzo pobieżnie i szybko. Mniej więcej w połowie "labiryntu" natrafiliśmy na wycieczkę szkolną. Zrobiło się tłoczno, a ja czułam, że zbliża się atak paniki. Zaczęłam w pośpiechu szukać wyjścia. Natrafiłam na okno, przez które widać było wycieczkowiec, cumujący w porcie przy wejściu do muzeum. Stwierdziłam, że w takim razie wyjście musi być już blisko. I momentalnie doznałam uczucia ulgi. Dłonie przestały mi się trząść, serce kołatać, oddech się wyrównał. Po wejściu w kolejny zakręt labiryntu okazało się, że... wyjścia jeszcze nie ma. Zastanowiłam się na spokojnie, że jestem w Muzeum Emigracji, które zaczęło się od okresu przedwojennego i szło chronologicznie. W tym momencie jestem w czasach PRL-u, więc koniec ekspozycji musi być już blisko. I z tą myślą udało mi się na spokojnie obejrzeć resztę wystawy :) Był to najtrudniejszy etap całego wyjazdu.


 

Pogoda była tak wspaniała, że zamiast do kolejnego muzeum, poszliśmy poleżeć na plaży. W efekcie znów nie zwiedziłam ORP Błyskawica (mam powód, żeby znów przyjechać do Gdyni 😄), za to zdążyliśmy przed zamknięciem Muzeum Miasta Gdyni. Nie było już ludzi, i chociaż ten obiekt również zwiedza się "labiryntem", to zrobiłam to bez problemu. W końcu wiem, jaka jest historia tego miasta ;)


 

8. Władysławowo - schodami wdrapałam się na wieżę widokową (winda była przerażająca). Na szczycie potężnie wiało i w pierwszym odruchu mój lęk wysokości został spotęgowany. Ale złapałam się taty pod ramię, obeszliśmy taras dookoła (na ugiętych nogach), oswoiłam się i potem już w miarę normalnie mogłam zacząć podziwiać widoki.


 

Kolejne na liście było Muzeum Iluzji. Bardzo ciekawe, "żywe" miejsce, gdzie można porobić eksperymenty. Byliśmy w nim sami, więc lęku nie było wcale. Żeby przejść dokładnie wszystkie eksponaty, trzeba by było spędzić tam cały dzień. I to przyjmując, że nie ma w środku ludzi. Nam było trochę szkoda czasu, więc drugą część zwiedziliśmy dość pobieżnie i po 2 godzinach wyszliśmy. Nie wyobrażam sobie, jak można zwiedzać to miejsce w sezonie, gdzie przy każdym stanowisku trzeba się zatrzymać na przynajmniej 5 minut.


 

9. W ostatni dzień wróciliśmy do Pucka zwiedzić ostatnie 2 muzea (bez lęku), a potem pojechaliśmy na wycieczkę wzdłuż wybrzeża, odwiedzając Jastrzębią Górę, Ostrowo, Karwię i później wgłąb lądu Sasino. Czułam się bardzo niepewnie, jadąc do ostatniej wspomnianej miejscowości, ale ojciec się uparł ze względu na dawne sentymenty. Im dalej od domu, tym większe napięcie we mnie rosło. Do tego wiejska droga, na której ciężko było przyśpieszyć, same zakręty, itp. Jak już prawie byliśmy na miejscu, to myślałam, że już nie dam radę i zaraz wybuchnę - o dziwo agresją, zamiast paniki. Na szczęście po krótkim spacerze po lesie przeszło mi, a ojciec porzucił już pomysł pojechania dalej, do Łeby. Powrót był już spokojny i nawet pojechaliśmy jeszcze później na Półwysep - do Chałup - pospacerować po plaży. 


 

Powrót do domu bez żadnego lęku, aż w połowie podróży znów poczułam to dawno nieobecne znużenie i znudzenie podróżą. Cudownie :)

Podsumowując: Wszystkie noce przespałam bez napadów lęku, bez paniki i bez budzenia się w środku nocy z uczuciem niepokoju. Nawet noc przed powrotem do domu. Bez problemu chodziłam na długie spacery, piłam kawy w kawiarniach i jadałam w restauracjach z dala od noclegu. Spokojnie byłam w stanie iść sama na spacer i do sklepu pewnie też, chociaż nie miałam takiej potrzeby. Naładowałam się dużą dawką pozytywnej energii i z chęcią zostałabym tam jeszcze dłużej.

To był jeden z najlepszych wyjazdów w moim życiu!


Jestem control freakiem

 Zacznijmy od definicji:

"The  control freak usually describes a person obsessed with performing tasks in a way they perceive as correct. A control freak can become distressed when someone causes a deviation in the way they prefer to perform tasks. Someone who tries to control how other people perform tasks, even with no good reason for interfering, can also be considered a control freak."

Źródło: Wikipedia

"Osoba, która czuje, że wszystko musi mieć pod kontrolą, nie toleruje spontaniczności ani błędów, a gdy coś nie przebiega zgodnie z planem, od razu wpada w szał – tym może charakteryzować się właśnie control freak. Nadmierna kontrola w skrajnych przypadkach może prowadzić do zaburzeń kompulsywnych lub do nerwicy. Dlatego nie powinieneś bagatelizować najmniejszych oznak, które mogą przyczynić się do powstania obsesji."

Źródło:https://lidiaiwanowska.com/control-freak-obsesja-na-punkcie-kontroli 


 

 Od zawsze miałam tak, że musiałam wszystko kontrolować. I tę cechę odziedziczyłam po ojcu. O ironio, nic mnie tak nie irytuje jak to, gdy ojciec mnie sprawdza i kontroluje! Potrafi po kilka razy zapytać, czy zrobiłam to i tamto. Na szczęście jestem świadoma tej cechy i staram się nad nią zapanować.

Mój control freak ma dwa oblicza: jedno zwykłe, a drugie nerwicowe.

W pierwszym przypadku mam potrzebę kontroli zleconych zadań (np. sprawdzam po kilka razy pracę mamy i nomen omen często wyłapuję błędy) oraz wszystkiego dookoła, przez co całe biurko mam wyłożone karteczkami z notatkami (sprawdzić, czy dobrze wystawili fakturę, sprawdzić, czy odebrał przesyłkę, sprawdzić, czy doszedł przelew, itd.). O ile ze spontanicznością nie mam problemów, o tyle z wykonywaniem zadań w określony sposób już tak. Mam swoje metody, które się sprawdzają i do których jestem przyzwyczajona i gdy ktoś próbuje mi narzucić swoją, często nawet szybszą metodę, to się denerwuję i często ją odrzucam.


Drugie, nerwicowe oblicze, polega na potrzebie ciągłej kontroli tego, co mnie otacza i próba zaplanowania wszystkiego. Na przykład jadąc w podróż sprawdzam, czy na trasie nie są prowadzone jakieś remonty, czy nie było wypadku, czy w razie czego są jakieś drogi ucieczki, itp. Fajnie ten temat był opisany w kursie wychodzenia z nerwicy, o którym pisałam tutaj. I jak łatwo się domyślić, gdy coś pójdzie nie tak, jak zaplanowałam (np. będzie wypadek na drodze), to wpadam w panikę. 

Często próbuję też zaplanować każdy swój krok w czynnościach, które wywołują u mnie lęk. Dla przykładu gdy mam iść do urzędu, to wcześniej planuję, że oczywiście mama pójdzie ze mną, wezmę sobie wodę, wcześniej być może zażyję hydroxyzynę, stojąc w kolejce będę robić coś w telefonie, żeby odwrócić uwagę od lęku, będę starała się być pierwsza w kolejce, będę mieć wszystko przygotowane, żeby spędzić przy okienku jak najmniej czasu, itp. Więc teoretycznie jestem przygotowana, mam wszystko zaplanowane, przygotowane wyjścia awaryjne na wszystkie (jak mi się wydaje) sytuacje, ale prawda jest taka, że nigdy nie jest się w stanie przewidzieć wszystko. W efekcie pojawia się nasilony lęk, często prowadzący do ataku paniki. 

 

Od tej ciągłej kontroli naprawdę idzie zwariować! Nawet w czasie wolnym ciągle się myśli, czy zrobiłam to i tamto, muszę pamiętać, żeby jutro zrobić to i to, itd. Koszmar! Przez to wszystko ciężko mi będzie zatrudnić pracownika, bo i tak non stop będę sprawdzać, czy wszystko zrobił i czy zrobił to dobrze.

Powoli uczę się puszczać kontrolę, a nieprzewidziane sytuacje obracać w szanse. Mama zapomni wysłać jakiś dokument? Trudno, sama będzie za to odpowiadać. W drodze na wakacje utknęliśmy w korku? Super, będę mieć więcej czasu na szydełkowanie. 

Z ciekawostek control freakami byli także Steve Jobs i Królowa Wiktoria.


Cytaty z książek "Lesio", "Osiedle RZNiW"

 Joanna Chmielewska "Lesio" - rzekomo jedna z najzabawniejszych książek ever, ale mnie rozbawiła tylko raz.


"Człowiek, który stracił wszystko, siłą rzeczy nie ma już nic do stracenia."

"Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej w miasteczku był człowiekiem wielkich ambicji. Nie bacząc na stosunkowo nikły obszar podległych mu terenów, postanowił sobie co najmniej przejść do historii."


Remigiusz Mróz "Osiedle RZNiW"


"Jak od gówniarza wychowuje cię samotna babcia - musisz udowadniać sobie i wszystkim wokół, że nie jesteś cipą."

"Wszystkie dzieciaki były okrutne, przez co doszłam do wniosku, że przychodzimy na świat z gruntu źli. Dopóki nie nauczymy się empatii i współczucia, pastwienie się nad innymi wydaje nam się czymś przyjemnym. Nasza natura nie ma więc nic wspólnego z dobrem - uczymy się go dopiero dzięki normom społecznym."

"Każdy sam tworzy muzykę (...) bo nie ma dwóch osób, które słyszą ją tak samo".

"Zamiast tego jednak gówno uderzyło w wentylator z taką mocą, że ufajdało całą naszą przyszłość."

"Ilekroć ktoś kazał mi mówić głośniej, miałam wrażenie, że słyszy doskonale, tylko chce podkreślić, jak niepewna siebie i nieśmiała jestem."

 

Marcin Ryszka "Nie widzę przeszkód" - polecam!

 

"Po co niewidomi podróżują, skoro i tak niczego nie widzą? Myślałem o tym, gdy stałem przy pomniku Jezusa w Rio de Janeiro. (...) Zastanawiałem się, czy zwiedzanie niewidomych nie jest trochę jak picie piwa bezalkoholowego." 

"Blind football. Na boisku widzą dwie osoby - bramkarze. Powinienem napisać, że widzi też arbiter, ale wiecie, jak to z nimi jest. Bartosz Kurek, znany siatkarz, opowiadał anegdotę, jak podczas jednego z meczów podszedł do sędziego z konkretnym pytaniem:

- Gdzie ty masz psa?

- Jakie psa?

- No jak jesteś niewidomy, to chyba powinieneś mieć psa?"

 

"- Wie pan co, za pana gałkami ocznymi są pęcherzyki powietrza. Chyba coś jest nie tak - stwierdził lekarz.

- Ale ja mam protezy oczu, więc pewnie dlatego - odpowiedziałem.

- Aha, ok, ok.

Zrobiliśmy jednak wszystkie badania. Wyszły dobrze. Gdy już mnie puścili, kumpel przeczytał mi wypis. A w nim takie zdanie: "Pacjent przytomny, źrenice równe, prawidłowo reagują na światło." (...) Zdaniem lekarza moje protezy reagują na światło!"

"Jako niepełnosprawni możemy korzystać z różnych dofinansowań. To wędki, które dostajemy od państwa, a nie - jak myślą niektórzy - prezenty pod choinkę."



Wakacje część II - Zatoka Gdańska

Oczywiście w wakacje nie mogło zabraknąć mojego ukochanego morza. W tym roku wybrałam Zatokę Gdańską, a dokładniej Mierzeję Wiślaną, żeby nie mieć daleko z Mazur.

Cel podróży: Jantar

Ilość dni:12

Ilość ataków paniki w czasie podróży: 0

Ilość zażytych leków podczas pobytu: 0

Podjęte wyzwania, podczas których odczuwałam lęk:

1. Pobyt na plaży bez mamy w upalny dzień - czas trwania lęku ok. 25-30 min.


 

2. Zwiedzanie obozu koncentracyjnego Stutthof - im dalej od wejścia i im więcej pustej przestrzeni, tym większy niepokój i lęk - czas trwania ok. 25-30 min.


 

3. Wycieczka do Krynicy Morskiej:

a) spacer wzdłuż przekopu - pusta przestrzeń i lęk o odcięciu drogi ucieczki, gdy most się obracał - czas trwania ok. 25 min.


 

b) Krynica - z początku lęk, ale im dłużej byłam w tym miejscu, tym lęk stawał się słabszy. Udało się zjeść deser w kawiarni (z dala od "domu"). Czas trwania ok. 20 min.


 

4. Wycieczka rowerowa do Mikoszewa - im dalej od mieszkania, tym większy lęk. Czas trwania ok. 25 min.


 

5. Druga wizyta u fryzjera - tym razem lęk był krótki, ale bardzo intensywny, na granicy z atakiem paniki. Czas trwania ok. 5 min.

6. Wycieczka do Trójmiasta:

a) podróż - czas trwania lęku ok. 15-20 min.

b) Muzeum Bursztynu w Gdańsku - mama poszła sama,  ja z ojcem poszliśmy na spacer po mieście - im dalej od auta, tym większy lęk. Z każdym kolejnym krokiem chciałam zawrócić. To miasto mnie przytłaczało, mnóstwo ludzi, kawiarenek, restauracji, obcokrajowców, gęsta zabudowa. Ostatecznie nie poddałam się i doszłam do Motławy. Czas trwania lęku ok. 20 min. Droga powrotna do auta już bez stresu. 

c) kawiarnia z ojcem (blisko parkingu, ale z dala od "domu") - czas trwania lęku ok. 3 min.

d) Muzeum II Wojny Światowej - zeszłam z ojcem na poziom -3, gdzie zaczyna się zwiedzanie. Poszliśmy do WC, po wyjściu z którego dostałam mini ataku paniki, że nie wiem, gdzie jest wyjście. Po odnalezieniu schodów znalazłam także plan zwiedzania (trzeba przejść z punktu A do punktu B bez możliwości wyjścia pomiędzy) i zrezygnowałam ze zwiedzania. Myślę, że to była rozsądna decyzja, chociaż żałuję, że nie zwiedziłam muzeum, bo podobno warto. Może następnym razem. Czas trwania ok. 8 min.

e) koncert organowy w Oliwie - no uwielbiam go i za każdym razem niesamowicie się wzruszam. Lęk był tylko na myśl, że podczas koncertu zamkną drzwi do katedry, ale na szczęście tego nie zrobili. Czas trwania lęku ok. 5 min. 


f) przejazd do Gdyni (z początku nieplanowany) i stanie w korkach - czas trwania ok. 3 min.

g) pierwsze w życiu zwiedzanie Daru Pomorza - nie wiedziałam, że tu też trzeba przejść z punktu A do punktu B. Pierwsze pomieszczenie, blisko wyjścia, w miarę ok, ale im dalej od wyjścia, tym było gorzej. Do tego razem z nami zwiedzała rodzina z małym dzieckiem, które co chwilę wołało, że się boi i nie chce dalej iść. Chcieli zawrócić, ale niemiła Pani z obsługi powiedziała, że jest wyznaczony kierunek zwiedzania i należy się go trzymać. Po tych słowach zaczęłam trochę panikować. Jeszcze gorzej było, gdy zeszliśmy jeszcze niżej pod pokład (do maszynowni), gdzie był wyznaczony wąski korytarz zwiedzania i strome schody. Od tego momentu niewiele pamiętam ze zwiedzania, gdyż dostałam ataku paniki i myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść na pokład. Gdy już zobaczyłam światło dzienne - ulżyło mi. Czas trwania lęku ok. 15 min. + atak paniki ok. 5 min.

7. Noc przed powrotem do domu nie mogłam spać, chociaż nie czułam lęku przed podróżą. W końcu zasnęłam, ale po kilkudziesięciu minutach wyrwałam się ze snu z paniką. Do teraz nie wiem, czego ona dotyczyła i skąd się wzięła. Może coś mi się śniło? Może gdzieś podświadomie odczuwałam lęk przed podróżą? Nie wiem. Czas trwania ok. 15 min. Rano, gdy zaczęliśmy się pakować do auta, pojawił się komunikat, że mamy słabe ciśnienie w kole. Wystraszyłam się, że może być przebite, że za chwilę musimy zdać mieszkanie i co ja zrobię, gdzie się schowam. Ojciec dopompował koła licząc na to, że komunikat zniknie. I rzeczywiście tak się stało, chociaż pozostał niepokój, że jeśli to jednak była dziura, to utkniemy gdzieś na autostradzie. Na szczęście był to jedynie spadek ciśnienia spowodowany różnicą temperatur, a tak mnie nastraszył. Czas trwania ok. 30 min.



Sytuacje bez lęku - ok. godzinny dojazd z Ostródy, długie spacery, posiłki z dala od mieszkania, noce, plażowanie, zwiedzanie Muzeum Poczty Polskiej, powrót do domu.

Podsumowując, II część wakacji jeszcze bardziej udana. Nie czuję się wypoczęta, głównie przez niewyspanie (niewygodne łóżko), obowiązki związane z dodatkową opieką nad psem oraz - co absurdalne - brak deszczu, dzięki któremu mogłabym przelenić się chociaż jeden dzień. Teraz przydałby się tydzień urlopu "po urlopie" :) Oczywiście już planuję kolejny wyjazd :)

Wakacje część I - Mazury

 W tym roku wakacje były trochę inne. Po pierwsze dłuższe, bo aż 17 dni. Po drugie pierwszy raz przemieszczałam się z jednego miejsca w inne. Po trzecie dawno nie rezerwowałam wakacji z takim wyprzedzeniem. I po czwarte pierwszy raz jechałam przez dzień.

Miesiąc przed wyjazdem bardzo się cieszyłam na myśl o urlopie - o dziwo nie czułam lęku, tylko ekscytację. Niestety to się zmieniło na 10 dni przed, gdy mój pies zachorował. Zaczęłam się bardzo stresować przede wszystkim jego stanem i do głowy przychodziły mi same czarne myśli - wspomnienia poprzedniego psa, który od nas odszedł. Miałam nawet wątpliwości, czy powinnam jechać. Ostatecznie udało się ustabilizować sytuację, dostaliśmy rozpiskę lęków i zabiegów (m.in. codzienne kąpanie) i pojechaliśmy, a psu na wyjeździe nawet się poprawiło!

Pierwszym celem podróży były Mazury, na których nigdy jeszcze nie byłam. Co prawda nie pojechaliśmy w same serce Mazur, a na granicę Warmii, żeby potem nie mieć daleko się przemieszczać.


 

Cel podróży: Ostróda

Ilość dni: 5

Ilość ataków paniki w czasie podróży: 0

Ilość zażytych leków podczas pobytu: 0

Podjęte wyzwania, podczas których odczuwałam lęk:

1. Podróż - w momencie, gdy zjechaliśmy z autostrady i jechaliśmy przez wioski. Czas trwania ok. 10min.

2. Wycieczka do Gietrzwałdu - znowu jazda przez wioski, piekielny upał, przez co bałam się o psa, nie chciałam ryzykować zjedzenia obiadu w tym miejscu. Czas trwania ok. 10 min.

3. Fryzjer - na wyjazdach zawsze mam takiego pecha, że woda z prysznica nie ma ciśnienia, przez co nie jestem w stanie umyć swoich długich, gęstych włosów. Do tej pory męczyłam się sama, ale tym razem postanowiłam zaryzykować i poszłam do fryzjera. Ten pomysł chodził mi po głowie podczas każdego wyjazdu, ale nigdy się nie odważyłam. Do salonu weszłam z marszu - inaczej bym się nie zdecydowała. Mimo, iż pomieszczenie było małe, a w środku dużo ludzi, to dałam radę. A najgorzej nie było nawet przy samej myjce, a już podczas suszenia. Policzyłam, kiedy ostatni raz byłam u fryzjera i... zrobiłam to pierwszy raz od 13 lat! Dacie wiarę? To nie tak, że przez ten czas nic nie robiłam z włosami - mamy przyjaciółka jest fryzjerką i zajmowała się moimi włosami w domu. Do tego za usługę w salonie zapłaciłam grosze i od razu skarciłam się w myślach, że głupia przez tyle lat się męczyłam. Czas trwania lęku: ok. 7 min w trakcie i duży stres przed.


 

4. Wieża Bismarcka - wlazłam na nią sama. Najgorszy był ostatni etap, składający się z prawie pionowych, wąskich schodów. Do tego samozamykające się drzwi, które trzeba było przytrzymać wchodząc. Nogi mi się trzęsły, wyszłam, zobaczyłam jak jestem wysoko, spanikowałam, trzymając się drzwi zrobiłam szybko zdjęcie i zaczęłam schodzić, bez obchodzenia wieży po tarasie widokowym. Czas trwania ok. 3 min.


 

5. Wycieczka motorówką - być na Mazurach i nie popływać? Toż to się nie godzi! Miałam do wyboru kajak, sup, statek (odpada, nie można w dowolnej chwili zawrócić), rowerek wodny, narty wodne (życie ci nie miłe?), jacht (odpada - nie mam patentu) i łódź motorową, zdecydowaliśmy się na to ostatnie. A w zasadzie ojciec zdecydował,  bo jest przecież dużym chłopcem! Początkowo mieliśmy płynąć wszyscy razem z psem, ale mama bała się, że pies wyskoczy i została z nim na lądzie. A motorówką płynęłam sama z ojcem. Nawet ją prowadziłam :) Czas trwania: ok. 15 min.: im dalej lądu, tym większy lęk. 



Sytuacje bez lęku - posiłki, plażowanie nad jeziorem, długie spacery, noce, zwiedzanie zamku.

Podsumowując, I część wakacji bardzo udana, chociaż do Ostródy na urlop raczej nie wrócę.