Marzę o kilku dniach totalnej wolności. Chciałabym wyjechać gdzieś na wieś z dala od cywilizacji z plecakiem pełnym książek. Zamieszkać w domku bez prądu i po zmroku kłaść się spać. Zjadać tylko to, co znajdę w ogródku lub w lesie. Posiłki spożywać przy blasku świec. Po mieszkaniu chodzić nago i nie przejmować się niczym. W największą ulewę wyjść pobiegać na boso po trawie. W słoneczny dzień leżeć wśród natury jak mnie Pan Bóg stworzył i czytać książki Lisy See. Kąpać się w pobliskiej rzece lub jeziorze. Pozostawić w domu zmartwienia, smartfona, laptopa, tableta, smartwatcha, smartbanda i inne smartbuble. Związać się z naturą chociaż na kilka dni. Robić tylko to, co jest niezbędne do przetrwania. I jedyne, co bym chciała ze sobą zabrać, to miłość mężczyzny.
Ale go nie ma, więc zostaję w domu. Odbieram telefon, odpisuję na e-maile, jadę samochodem do marketu po Colę, a żarcie zamówione przez Internet będę spożywać przy blasku telewizora.
0 komentarze:
Prześlij komentarz