Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Wizyta w szpitalu

Moja mama miała operowany woreczek żółciowy. Dla niej był to stres, ale dla mnie chyba jeszcze większy. Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu nie mogła wyjść nawet na zakupy, bo miałam tak nasiloną nerwicę jak jej nie było. O wyjeździe chociażby na jeden dzień nie było nawet mowy. Dziś na szczęście nie boję się już zostawać sama w domu, nie mniej jednak jej operacja była dla mnie dużym stresem. 

Dzień przed operacją byłam ją odwiedzić w szpitalu razem z tatą. Wyjazd poprzedziłam 20 mg hydroxyzyny. Na początku było dużo lęku, ale z czasem oswoiłam się i dałam radę posiedzieć i pogadać z mamą. Większym wyzwaniem był dla mnie widok pozostałych pacjentek. Nigdy nie widziałam jeszcze tak bladej osoby jak jedna z Pań. Jak na nią patrzyłam, to robiło mi się słabo. Przysięgam, że wyglądała już jak nieboszczyk. Było mi okropnie żal tych starszych, chorych ludzi. Pani, która jęczała przy każdym ruchu w łóżku, druga, która nie mogła dojść do toalety o własnych siłach. A przecież nie był to oddział paliatywny ani onkologiczny, tylko mała chirurgia! Od razu uruchomił mi się instynkt empatii i z całego serca chciałam pomóc wszystkich dookoła, ale niestety nerwica mnie przyblokowała. Szybko opuściłam ten oddział, zdołowana widokiem, który na długo zapisze się w mojej pamięci. Dlaczego ja muszę wszystko przeżywać 100 razy bardziej, mocniej, intensywniej??



Drugą wizytę odbyłam z ciocią. Mama była już po operacji. A mnie zaczęła rozbierać grypa. Rano wypiłam Gripex, wzięłam coś na gardło + 10mg hydroxyzyny i pojechałam po ciocię. Pierwsze poszłyśmy do sklepu, bo akurat moja babcia miała urodziny i chciałam jej kupić prezent. Już w sklepie robiło mi się słabo i dopadała mnie panika. Jakoś to przetrzymałam, zwalając samopoczucie na karb przeziębienia. Potem pojechałyśmy do szpitala i nerwica zaatakowała na całego. Byłam w stanie wysiedzieć u mamy tylko 5 min. Robiło mi się słabo, duszno, mroczki przed oczami. Bałam się, że zaraz zemdleję. Wypiłam mamie całą wodę i w ogóle nie byłam w stanie z nią porozmawiać. A przecież byłam w szpitalu - w miejscu, gdzie w razie czego udzielili by mi pomocy. Dlaczego występuje u mnie taki paradoks? Czy mój umysł domagał się, żeby zwrócić na niego uwagę? Chciał być na pierwszym miejscu? Nie rozumiem tego.

Po wyjściu z budynku lęk opadł, ale emocje nie. Z jednej strony tłumaczyłam sobie, że wszystko przez to przeziębienie i leki, które zażyłam. Z drugiej strony załamałam się, że mama jest przy mnie zawsze, gdy jej potrzebuję, a gdy ona znalazła się w szpitalu, to nie byłam w stanie spiąć dupy i nawet jej odwiedzić :(

 

S. Townsend "Adrian Mole. Czas cappuccino"

Cytaty z tejże książki rozpocznę może od opinii na okładce: 
"Jedna z najzabawniejszych postaci literackich; nie pamiętam książki równie śmiesznej od początku do końca."

Niestety w pełni nie zgadzam się z tą opinią. Książka nie rozbawiła mnie praktycznie w ogóle. Może nie znam się na specyficznym angielskim humorze, może niezbędne jest przeczytanie całej serii o Adrianie Mole'u, nie wiem. Historia bohatera jest chaotyczna i nie wciąga czytelnika. Dziwię się skąd ta pozycja ma tyle pozytywnych opinii. Widocznie nie bez powodu mój blog nosi tytuł "bałagan na strychu" 🙂


"Kto chce być szczęśliwy, nie może być zbyt inteligentny."

"W kryzysowej sytuacji rodzina królewska stanowi wielką pociechę. Na pewno ja czuję się podniesiony na duchu, wiedząc, że istnieje rodzina jeszcze bardziej dysfunkcyjna niż nasza."

"Łkające łono

Sza! Co tak kwili? Posłuchaj chwilę - 
Coś płacze we mnie -
Blisko, nie gdzieś tam (o milę).
Cicho więc, sza! Czy to jest łkanie?
Skąd słychać te zawodzenia?
W miednicy czuję pulsowanie
Całkiem blisko siedzenia.
Słuchaj, gdyż boleść to szczera!
I gorzki żal to jest!
Me łono dzisiaj umiera!
Płodności nadszedł kres!"

"Jednak pogrzeb, na którym nikt nie płacze, to rzecz okropna."

"Jednakże Glenn ma nade mną jedną przewagę - w żaden sposób nie można go nazwać intelektualistą. Nie spędza bezsennych nocy, rozważając naturę egzystencji (...)."

"Ja sam egzystuję na gotowanych, tłuczonych, smażonych, duszonych i pieczonych ziemniakach, podobnie jak najwięksi pisarze w historii literatury, Dostojewski i Joyce (...). Skromny kartofel najwyraźniej ma w sobie coś, co wspomaga proces twórczy." - Teraz wiadomo skąd moje zamiłowanie do ziemniaków :)

"Domy i własność ograniczają człowieka." - mieć czy być?



To chyba przesilenie wiosenne

No i co z tego, że jest piękna pogoda i jest ciepło, skoro mnie taka pogoda dobija. Dlaczego? Bo nie mogę z niej w pełni korzystać! Mam ogromną ochotę na jakąś niedaleką wycieczkę, na nową przygodę, na przełamywanie swoich lęków, ale nie mam z kim tego robić! W efekcie prawie cały weekend przesiedziałam zdołowana w domu smucąc się, że nie mogę korzystać z życia tak jak inni :(

Napisałam "prawie" dlatego, że w sobotę wybrałam się w samotny spacer z psem poszerzając swoje granice bezpieczeństwa, tj. poszerzając odległość od miejsca zamieszkania, po której mogę samodzielnie się poruszać (obecnie jest to promień ok. 1 km piechotą). W nocy robiłam za kierowcę na rodzinnej imprezie, na którą nie poszłam. To też jakiś plus, bo jeździłam sama samochodem (bez lęku), co rzadko mi się zdarza. Z kolei w niedziele miałam zaskakującą sytuację. Piekłam na zamówienie ciasto na urodziny dla 33-letniego klienta. Na następny dzień dostałam od niego zaproszenie na spacer. I znów mieszane uczucia - z jednej strony fajnie, że ktoś zwrócił na mnie uwagę i że w końcu będę mogła z kimś spędzić miło czas, ale z drugiej strony pojawił się lęk i smutek, że prawdopodobnie większość jego propozycji będę musiała odrzucić ze względu na nerwicę. Udało mi się wybrnąć z tej sytuacji. Okazało się, że jego mama pracowała z moją ciocią, więc zaproponowałam wspólny spacer. Wszystko było fajnie, ale teraz obawiam się kolejnych propozycji, bo przecież nie będę już mogła proponować wyjść grupowych. Ale póki co jest cisza.



Mała zmiana tematu - znów śniło mi się, że ktoś do mnie strzela i czuję, jak kula miękko ląduje w moim ciele. Sen zapewne spowodowany odezwaniem się EX, który bezczelnie spytał, czy nie dokończę mu pisać pracy dyplomowej, której pierwszą część napisałam ponad rok temu... A równocześnie wrzucił kolejne posty ze swoją nową dziewczyną. Z góry przepraszam wszystkich moich przyjaciół płci męskiej, ale faceci naprawdę rzadko korzystają ze swojej logiki.   

Tymczasem w mojej głowie pojawiły się znów nowe pomysły. Jeśli dojdą do skutku, to na pewno o nich napiszę.

Jak minęły mi święta

Jak już wspominałam kilkakrotnie, nie lubię świąt. Te o dziwo minęły mi "bez napinki", spokojnie, a nawet się nimi cieszyłam. Przed nerwicą chodziłam z rodzicami regularnie do kościoła. Gdy pojawił się lęk, przestałam chodzić. Rodzinie ciężko to było zaakceptować i robili mi z tego powodu wyrzuty. Ale teraz, po tylu latach przyzwyczaili się i zaakceptowali ten fakt. Nie mniej jednak raz na jakiś czas idę do kościoła, np. na chrzciny, pogrzeby czy msze za bliskich. W te święta również byłam, i to aż 2 razy. 

Za pierwszym razem nie czułam lęku, bo było to tzw. czuwanie i wiedziałam, że w każdej chwili mogę wyjść i nikt nie zwróci na mnie uwagi. Za drugim razem było gorzej, bo było to święcenie pokarmów. Celowo co chwile upuszczałam coś na posadzkę, żeby tylko mieć trochę ruchu i rozładować lęk. Mimo ciągłej chęci ucieczki wytrzymałam do końca.




Reszta świąt minęła w rodzinnym gronie, bez lęku. Jedyne co mnie dręczyło to podejrzenia, że kuzynka jest w ciąży. Powinnam się tym faktem cieszyć, gdyby nie fakt, że jej mąż jeszcze kilka tygodni temu wyznał mi miłość i twierdził, że nic go już z żoną nie łączy. Sytuacja patowa, bo nie mogę jej o tym powiedzieć. Nikomu nie mogę powiedzieć, bo nikt mi nie uwierzy! Z drugiej strony możecie sobie tylko wyobrazić, co o NIM myślę, jak fałszywym i dwulicowym jest człowiekiem. Moja psycholog posunęła się nawet do stwierdzenia, że ma skłonności psychopatyczne. 

To tyle na dziś. W najbliższym czasie będzie się u mnie trochę działo, więc zapewne będę miała o czym pisać.