Jak już wspominałam kilkakrotnie, nie lubię świąt. Te o dziwo minęły mi "bez napinki", spokojnie, a nawet się nimi cieszyłam. Przed nerwicą chodziłam z rodzicami regularnie do kościoła. Gdy pojawił się lęk, przestałam chodzić. Rodzinie ciężko to było zaakceptować i robili mi z tego powodu wyrzuty. Ale teraz, po tylu latach przyzwyczaili się i zaakceptowali ten fakt. Nie mniej jednak raz na jakiś czas idę do kościoła, np. na chrzciny, pogrzeby czy msze za bliskich. W te święta również byłam, i to aż 2 razy.
Za pierwszym razem nie czułam lęku, bo było to tzw. czuwanie i wiedziałam, że w każdej chwili mogę wyjść i nikt nie zwróci na mnie uwagi. Za drugim razem było gorzej, bo było to święcenie pokarmów. Celowo co chwile upuszczałam coś na posadzkę, żeby tylko mieć trochę ruchu i rozładować lęk. Mimo ciągłej chęci ucieczki wytrzymałam do końca.
Reszta świąt minęła w rodzinnym gronie, bez lęku. Jedyne co mnie dręczyło to podejrzenia, że kuzynka jest w ciąży. Powinnam się tym faktem cieszyć, gdyby nie fakt, że jej mąż jeszcze kilka tygodni temu wyznał mi miłość i twierdził, że nic go już z żoną nie łączy. Sytuacja patowa, bo nie mogę jej o tym powiedzieć. Nikomu nie mogę powiedzieć, bo nikt mi nie uwierzy! Z drugiej strony możecie sobie tylko wyobrazić, co o NIM myślę, jak fałszywym i dwulicowym jest człowiekiem. Moja psycholog posunęła się nawet do stwierdzenia, że ma skłonności psychopatyczne.
To tyle na dziś. W najbliższym czasie będzie się u mnie trochę działo, więc zapewne będę miała o czym pisać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz