Przed zachorowaniem na nerwicę wiodłam normalne życie nastolatki. Zaburzenia lękowe spowodowały, że odcięłam się całkowicie od dotychczasowego towarzystwa i rozpoczęłam życie 100% introwertyka.
Nie licząc kilku (w porywach kilkunastu) spotkań w ciągu roku, można powiedzieć, że moje życie towarzyskie praktycznie nie istniało. Większość wolnego czasu spędzałam z dalszą lub bliższą rodziną.
Niezwykle ciężko jest mi nawiązywać nowe kontakty. Zaburzenia lękowe i przykre doświadczenia z przeszłości mają w tym swój udział. Ale ostatnio coś zaczęło się zmieniać. Coraz częściej mam do czynienia z rówieśnikami, z którymi - o dziwo - dogaduję się. Coraz częściej mam okazję, żeby gdzieś wyjść, z kimś się spotkać, z kimś porozmawiać i miło spędzić czas. I wiecie co? Zaczęło mnie to męczyć. Wiadomo, że w każde takie spotkanie muszę włożyć dużo energii (bez względu na to, czy druga osoba wie o moich zaburzeniach, czy też nie). W tym drugim przypadku ilość zaangażowanej energii podwaja się.
Zawsze zazdrościłam rówieśnikom, że co chwile spotykają się ze znajomymi, gdzieś wychodzą, itp. A ja ciągle tylko mama -> kuzynka -> ciocia -> pozostałe kuzynki -> mama -> kuzynka -> ciocia -> pozostałe kuzynki. I tak w kółko. A teraz, gdy i ja mam okazję w takiej formie spędzać czas, zaczynam się dołować. Dużo kosztuje mnie wyjście ze swojej strefy komfortu i za każdym razem długo zastanawiam się, czy to zrobić. W 90% przypadków wolę zostać sama w domu i nie robić nic, niż wysilać się i z kimś wyjść. Nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy obawa przed zmianami, czy zwyczajne lenistwo. Naprawdę przebywanie z ludźmi zaczyna mnie męczyć, chociaż jeszcze dobrze nie zaczęłam się w to angażować.
0 komentarze:
Prześlij komentarz