Przegląd zdrowia. Jaki jest powód i wyniki?

W końcu zdobyłam się na odwagę i zaczęłam znów działać w kwestii swojego zdrowia.

1. Wizyta u lekarza rodzinnego. 

Pierwsza wizyta w celu pozyskania skierowań na badania. Stresowałam się bardzo. Zauważyłam, że ostatnio mniej stresują mnie typowe, codzienne czynności, jak np. pójście do sklepu, niż taka wizyta u lekarza. A kiedyś było odwrotnie. 

Wracając do tematu. Przede mną była jedno osoba, za mną dwie. Wolałam przepuścić te dwie osoby, dłużej czekać i być ostatnia, żeby tylko nie było nikogo więcej w poczekalni. Dziwna logika, ale wtedy lęk był mniejszy.

Do gabinetu weszłam z mamą. Poprosiłam o skierowania, dostałam je i tyle. Wizyta trwała może 5 min.

2. Pobranie krwi. 

Do tego przymierzałam się kilka razy. Za każdym razem rezygnowałam i odkładałam to na później. W końcu, po 3 tygodniach, gdy skierowanie za chwilę miało stracić ważność, zrobiłam ten krok. Jadąc na badania chciałam się wycofać. Wolałam zapłacić za wszystko, byle tylko pobrano mi krew w domu. Ale ostatecznie stwierdziłam, że pojadę do przychodni i jak będzie dużo ludzi w poczekalni, to się wycofam. To był piątek 13-tego. Dla mnie szczęśliwy, bo do gabinetu weszłam z marszu, nie mając nawet czasu na skupieniu się na lęku. 



Od razu poinformowałam pielęgniarkę, że mogę zemdleć, więc krew pobierała mi na leżąco. Próbowała mnie zagadywać i pytała jak w szkole... No standard. Szkoda, że nie wypisała mi zwolnienia z WF-u. 

Samo pobranie było spoko, ale potem fakt, że dookoła mnie są igły i krew innych osób, oraz to, że jestem na czczo i raz już zemdlałam w tej sytuacji, to wywoływało u mnie osłabienie. Bałam się wyjść z gabinetu w obawie, że zemdleję. Nie wiem, czy bardziej działały tu czynniki somatyczne, czy moja psychika. W końcu wstałam i wyszłam. Na schodach poczułam się niepewnie, ale jak najszybciej dotarłam do samochodu i zjadłam Tic-Taca. Ulżyło. 

Potem pojechałam z mamą do lekarza. Zostałam w samochodzie i co chwilę nawiedzał mnie ten sam lęk, co w gabinecie. Wiedziałam, że gdyby to był zwykły dzień i wcześniej nie pobierano by mi krwi, to lęk by się nie pojawił. Tak bardzo podziałał na mnie fakt bycia bez śniadania oraz ten plaster na zgięciu łokcia. Ale przetrwałam i to.

3. RTG płuc.

Kolejny etap to prześwietlenie płuc. Tego bałam się chyba najbardziej mimo, iż trwało najkrócej. Wzięłam hydro 25mg i do dzieła. W poczekalni czekałam może z 8 minut. Stres był tak duży, że zaczęłam dygotać i szczękać zębami. Wiedziałam, że tam nie mogę wejść z mamą. Zostałam wyrwana z lękowej pętli przez wywołanie mojego numerka.



 "Wejdzie, rozbierze się do pasa, ściągnie biżuterię i przyjdzie." - starsza kobieta wypowiedziała to tak machinalnie jak robot.

"Biustonosz też?" - zapytałam, chociaż już wcześniej przeczytałam, że będę musiała się go pozbyć.

"Też" - odburknęła znudzonym głosem, bo zapewne codziennie powtarza to wielokrotnie.

"A teraz stanie tyłem, przyciśnie się do ścianki. Ręce da na biodra. Nie tak, dłonie w tę stronę".

I w tym momencie poczułam, jak serce mi pikuje. Teraz nie ma odwrotu. Muszę wytrzymać tych kilkadziesiąt minut.

"Nabierze powietrza i nie oddycha."

O cholera. Jak to zrobić? Oddech mam tak spłycony z powodu lęku. No nie dam rady, nie utrzymam. Serce wali, ciało się trzęsie i do tego nie mogę oddychać! Zaraz zemdleję! Komu o tym powiedzieć, skoro kobieta jest za zamkniętymi drzwiami?

"Może się ubrać. Wyniki do odbioru w piątek. Do widzenia."

Co za ulga.

Kolejny etap to wizyta u lekarza rodzinnego z wynikami. Pozostaje pytanie po co robiłam te badania? O tym napiszę w osobnym poście. Tam też zaprezentuję wyniki.

A już w ten weekend jadę na mały urlop :)


0 komentarze:

Prześlij komentarz