Dziś mam ostatnie urodziny z dwójką z przodu. Postanowiłam dać sobie czas do 30-tki z zamartwianiem się o swoje jestestwo. Chociaż z drugiej strony co to da? Co to zmieni? Przecież nic na siłę, wszystko w swoim czasie. Ale łatwo się mówi, a gorzej jest w rzeczywistości. Czy powinnam się martwić, że w tym wieku jestem tu gdzie jestem? Że nadal mieszkam z rodzicami, bez męża, dzieci, własnego mieszkania? A może to tylko nacisk społeczeństwa, w którym przyszło mi się wychowywać? A może pójdę własną ścieżką, jak na antykonformistkę przystało?
Cały tydzień chodziłam jak struta. Nie cieszyły mnie przygotowania, byłam pełna lęku i napięcia. Robiąc zakupy co chwilę musiałam wracać do wyjścia, żeby ochłonąć i nie zemdleć. Wszystko z powodu psiej siostry, która gorzej się czuła. Ale na urodziny zrobiła mi fantastyczny prezent i odzyskała swoją energię.
Trochę stresowałam się też przyjściem gości, bo w końcu to moja impreza i nie będę mogła z niej uciec. Dawno nie czułam tego rodzaju lęku. Nic przyjemnego. Ale ostatecznie wszystko się udało i było miło ;)
Niedawno, będąc w bibliotece, natrafiłam na ciekawe wyzwanie, które polega na tym, żeby w 2020 roku przeczytać 52 książki.
Jest to dla mnie dobra motywacja, żeby wieczorem, po ciężkim dniu, kładąc się do łóżka zamiast telefonu wziąć do ręki książkę.
Wyzwanie przyjęte. Jest połowa lutego, a ja jestem w połowie drugiej książki 😑
Mam nadzieję, że przez lato trochę nadgonię. Początek roku to zawsze dużo pracy, a do tego pogarszający się stan zdrowia mojej psiej siostry wszystko utrudnia...
Jeśli ktoś z Was miałby ochotę dołączyć do wyzwania, to podrzucam link https://www.facebook.com/52bookchallenge/
Dostałam zaproszenie na 80-tkę przyszywanej babci, czyli drugiej babci od mojej kuzynki. Na początku nie wiedziałam, czy mam iść, bo czułam się trochę, jakby mnie zaproszono z litości, bo jestem taka biedna, samotna, itp. Ale szybko rozwiałam te wątpliwości i zdecydowałam, że pójdę.
W dzień imprezy (wczoraj) powinnam się stresować. Powinnam, bo zawsze tak było. Ale wczoraj nie miałam czasu, bo od rana byłam czymś zajęta, a przed południem miałam gości. Gdy poszli, to w pośpiechu zaczęłam się ubierać i przygotowywać do wyjścia.
Jak zwykle byłam kierowcą, co ma swoje plusy i minusy. Lokal był oddalony ok. 15km od mojego domu. Jadąc tam czułam lekki stres, ale na pewno był mniejszy, niż wtedy, gdybym była pasażerem. Na miejscu okazało się, że lokal jest mały, bliziutko wyjście na zewnątrz, więc czułam się już spokojniej. Do tego 80% osób nie znałam, co o dziwo też działało na plus. Obiad zjadłam prawie bez stresu, a potem to już lęku nie było wcale. Aż do drogi powrotnej...
Z całej zabawy chciałabym opisać tylko dwie sytuacje.
1. Mąż kuzynki, o którym dawno tu nic nie było. Otóż wiedząc, że dzieci nie dadzą im długo się pobawić, postanowił szybko się upić. Co więcej, wraz z wnukami jubilatki upalił się za lokalem, po czym wszedł na salę i zaczął skakać, kręcić się w kółko, śmiać sam do siebie. Ale to nic. Ja w tym czasie zabawiałam jego dzieci, a on w tej euforii co chwilę do mnie podchodził, łapał to za biodra, to obejmował w pasie i szeptał do ucha. Tylko czekałam, aż pójdzie o krok dalej... Na szczęście nie zdążył, bo kuzynka - widząc co się dzieje - pozbierała ekipę i pojechała do domu.
2. Na imprezie był 89-letni Pan wraz ze swoim 71-letnim synem. Syn szybciutko się "ululał", za to ojciec bawił się przednio. Problem w tym, że od samego początku polował na taniec ze mną. W mojej wyobraźni pojawił się nieciekawy zapach z ust i jakieś macanko, w związku z czym za każdym razem widząc, że się do mnie zbliża, szybko wstawałam niby to do wc lub wdawałam się z kimś w dyskusję. I tylko raz się zagapiłam. Pan dziadek wykorzystał sytuację i spytał "czy można panienkę prosić do tańca". Oczywiście założył, że jestem panną... Co za szczęście gdy okazało się, że moje obawy były niesłuszne! Co prawda tańczył ze mną krępująco blisko i zadawał standardowe pytania czy skończyłam już szkołę, ale i tak najgorsze było uczucie pod palcami dłoni, jak z każdym ruchem przeskakują mu kości w obojczyku! Dosłownie z każdym!
A teraz czas na powrót z imprezy. Bałam się, że ktoś będzie chciał, żeby go odwieźć. I rzeczywiście tak się stało. O ile nie mam problemu jeździć z osobami, które wiedzą o moim lęku, o tyle przy drugiej grupie niewiedzących - lęk się nasila. Wiozłam drugą ciocię z wujkiem i babcię. Początek drogi był trudny. Co chwilę nachodziła mnie fala lęku. W efekcie przyśpieszałam, zmniejszając bezpieczeństwo jazdy. W myślach - zamiast skupić się na jeździe - non stop zastanawiałam się nad wymówką, czemu nie mogę jechać dalej lub czemu się zatrzymaliśmy, gdyby lęk jeszcze bardziej się nasilił. Mniej więcej w połowie drogi objawy ustąpiły i rozwiozłam wszystkich szczęśliwie do domu.
Od jakiegoś czasu planowaliśmy z rodzicami pojechać na większe zakupy odzieżowe, najlepiej do jakiegoś większego miasta, żeby kupić coś innego, niż widujemy na co dzień w naszym mieście (gdybym nie bała się latać, to pewnie byłby to Paryż lub Mediolan*).
Na początku wszystko szło pomyślnie, ale im bardziej oddalaliśmy się od wejścia, tym więcej lęku się we mnie rodziło. I tak kilkukrotnie dopadł mnie lęk w przymierzalni. Z jednej strony wiedziałam, że nikt mnie tu nie zna i nawet jak zemdleję, to mam to gdzieś. Co więcej - im bliżej drzwi, tym mniej lęku, a to oczywisty dowód na to, że to TYLKO lęk, a nie prawdziwe omdlenie. Ale z drugiej strony metody te średnio do mnie przemawiały i dwa razy musiałam wyjść ze sklepu (sklepu, nie z całej galerii), żeby zlokalizować wyjście. Momentami panika była tak duża, że czułam się w sytuacji bez wyjścia, gdzieś w głębi galerii, na końcu sklepu, schowana w przymierzalni. Jak stąd uciec?? Błagam, niech tu będzie jakieś tylni wyjście!
Idąc alejkami podziwiałam te wszystkie osoby, które tam pracują. Nie ze względu na charakter ich pracy, ale na miejsce, w którym pracują. W życiu nie byłabym w stanie siedzieć chociażby w boksie między sklepami, z dala od wyjścia i bez możliwości opuszczenia stanowiska. Sama myśl mnie przeraża.
Efektem "wielkich zakupów" było tylko kilka kupionych rzeczy i wielkie zmęczenie, spowodowane nie tyle samymi zakupami i chodzeniem, co lękiem. Za to mogę się pochwalić, że wdrażam w życie zmianę garderoby ze stylu sportowego, na bardziej elegancki, który od zawsze mi się podobał. Ale wiadomo, w sytuacji zagrożenia szybciej ucieknę w adidasach nich w szpilkach :P
Pod koniec zakupów byłam na tyle zmęczona, że już chodziłam po całym sklepie i nawet nie zastanawiałam się, gdzie jest wyjście. Stało mi się to obojętne. W drodze powrotnej pojechaliśmy na obiad i już wszystko było w porządku, zero lęku, czysta przyjemność z jedzenia :)