Idąc za ciosem, po remoncie łazienki przyszedł czas na... wymianę okien i malowanie domu.
Nie wiem co jest gorsze - wszechogarniający syf, bałagan i kurz, problem z podjęciem decyzji, jak ostatecznie mają wyglądać pomieszczenia, czy też ciągłe awantury z ojcem, który nie udźwignął presji remontu.
Nie spodziewaliśmy się, że wymiana okien będzie AŻ TAK inwazyjna. Nie mam dostępu do 60% towaru, a tego posta piszę kucając pod folią zabezpieczającą. Na samą myśl o sprzątaniu tego bałaganu robi mi się niedobrze i najchętniej wyjechałabym gdzieś na tych kilka dni. Do tego nie mamy wizji jak urządzić salon "po nowemu" i pewnie jak zwykle wymyślimy coś, co w efekcie końcowym nikomu się nie spodoba.
Z chęcią zrobiłabym też generalny remont pokoju, ale wciąż pojawia się dylemat, czy warto pakować w niego pieniądze, skoro z każdym dniem dążę do jego opuszczenia i zainwestowania "w swoje". I tak już od kilku dobrych lat, a nadal tu tkwię...
Dwa razy musiałam zostać sama z ekipą remontującą i pojawił się lęk. Standardowo już w takich sytuacjach deszcz lał jak z cebra i nie mogłam wyjść na ogród rozładować napięcia. Do tego w każdym pokoju ktoś był i w żadnym z pomieszczeń nie było nawet miejsca by usiać. Żeby przezwyciężyć tą sytuację siedziałam w magazynie i układałam towar. Udało się. Dałam radę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz