Jest trochę lepiej. Trochę, co nie znaczy, że kryzys został zażegnany. Nadal miewam dni i noce, gdy czekam na nadejście panicznego lęku. Wciąż czuję się niekomfortowo w niektórych sytuacjach. Raz idę do hipermarketu i jest ok, a raz boję się wejść do osiedlowego sklepu. Raz cieszę się, że jestem sama w domu, innym razem każda minuta w samotności to uczucie niepokoju.
Ale dla odmiany znów poszerzyłam trochę obszar swojego bezpieczeństwa. Stało się to za sprawą coweekendowych rodzinnych wycieczek rowerowych. Pierwsza z nich była trudna, bo im bardziej oddalałam się od samochodu, tym większy pojawiał się lęk. Kolejne trasy były nieco łatwiejsze, chociaż i tak nie byłam w stanie przejechać z miejscowości A do miejscowości B - poruszałam się tylko w obrębie bezpiecznego obszaru. A że większość tych tras przebiegała nad rzeką, to raz jechałam z jednej strony rzeki, a raz z drugiej dla urozmaicenia. Wszystkie te miejsca były dla mnie nowe, co dodawało mi adrenaliny. Na większości tras udawało mi się wypić kawę lub coś zjeść, ale tylko w pobliżu samochodu. Co weekend robimy średnio 50-60 km na rowerach. W ubiegłą niedzielę udało się zaliczyć moją ulubioną trasę i znów się rozmarzyłam, jak fajnie byłoby mieszkać w tamtej okolicy.
Jesień to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam te rześkie poranki i zapach jesiennego powietrza. Pogoda jest idealna zarówno na wycieczki rowerowe, na wypady na grzyby, na zwiedzanie nowych miejsc, jak również na zaszycie się z książką w jakimś przytulnym, słonecznym miejscu. Od razu mam ochotę wybrać się na jakąś kilkudniową wycieczkę, ale boję się napadu lęku. Jeszcze nie wiem, czy na coś się zdecyduję, ale jeśli tak, na pewno o tym napiszę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz