Tata w tym roku obchodzi 60-te urodziny. W pierwszej wersji stwierdził, że urodziny zorganizuje w domu. Gdy tylko to usłyszałam, zaczęłam naciskać na przyjęcie w lokalu. Nie podobało mu się to, ale ostatecznie dał się przekonać. Urodziny miał w Andrzejki, więc była to idealna okazja.
A dlaczego tak mi zależało na tym, żeby imprezy nie było w domu? Bo odczuwałabym lęk, że nie mam swojego azylu, że nie mogę wygonić gości, aby poczuć się bezpiecznie. A będąc poza domem mogłam w każdej chwili do niego wrócić, żeby poczuć się lepiej.
Jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, że będę woleć imprezę w lokalu, niż w domu ;)
W pierwszej wersji lista gości zawierała 28 pozycji. Kilka osób odmówiło i ostatecznie było nas 21 osób + 120 obcych ludzi, którzy również byli uczestnikami zabawy andrzejkowej.
Muszę przyznać, że pierwszy raz od bardzo dawna cieszyłam się na myśl o czekającej mnie imprezie. Na tyle dobrze bawiłam się na ostatnim weselu, że teraz chciałam więcej i więcej. Do tego przygotowaliśmy tacie prezent - niespodziankę, co dodatkowo pobudzało ekscytację.
Ten luz przed imprezą sprawił, że wszystkie przygotowania poszły sprawnie. Mało tego - godzinę przed czasem byłam już gotowa i nie mogłam się doczekać, aż impreza się zacznie.
Profilaktycznie (albo z przyzwyczajenia?) wzięłam 10mg Hydro. Na sali pojawiliśmy się pierwsi, ale zaraz po nas zaczęli się schodzić pozostali goście. Byli też znajomi rodziców, z których synem kiedyś się spotykałam (pamiętacie go?). Dla przypomnienia - był fajny, ale i trochę dziwny. Dałam mu kosza przede wszystkim dlatego, że był synem znajomych rodziców i nie przyznałabym się przed nim, że mam zaburzenia lękowe. Obecnie jest zaręczony i ma roczne dziecko. Jego matka jak mnie zobaczyła, powiedziała: "O wow, Kamil ty idioto" 😅. Nie powiem, podłechtało to moje ego ;) Swoją drogą ciekawe, jaki powód on jej sprzedał, że tak powiedziała.
Byłam tak głodna, że nie mogłam się doczekać, aż podadzą kolację. Po kolacji trochę rozmawiałam ze współtowarzyszami, później czekaliśmy na tort i uroczyste "sto lat" wspólnie z całą salą (ojciec tak się wzruszył, że się popłakał), a potem czekaliśmy na kolejny gorący posiłek. Dlatego właśnie przed 23 nie zatańczyłam ani razu i byłam trochę zła, bo co chwilę ktoś na coś narzekał. A to muzyka za głośna, a to nie taka, jakby chcieli, a to kluski zimne, a to serwetki zabrali, itp., itd. Do tego nikt z mojego kuzynostwa się nie bawił. Ba - po godzinie 1 w nocy już nikogo z młodych nie było!
Za to po 23 zaczęła się dla mnie prawdziwa impreza. Muzyka bardzo mi odpowiadała i znów bawiłam się jak wypuszczona z klatki. Tańczyłam sama, z rodziną, albo z obcymi mi ludźmi. Kilka kawałków przetańczyłam z mężem kuzynki, który znów próbował swoich sztuczek, ale skutecznie je neutralizowałam. Raz zostałam zaproszona do tańca przez obcego faceta. Nie przepadam za takimi sytuacjami, bo zazwyczaj ciężko jest mi się dopasować do czyjegoś rytmu (lubię prowadzić), a w najgorszej wersji partner próbuje small talków. I to była właśnie ta gorsza wersja. Nie słyszałam co do mnie mówi, nie byłam też w stanie przekrzyczeć muzyki. Być może z w/w powodów po drugim kawałku podziękował mi 😅
Do domu wróciłam o godz. 3. Lokal był niecałe 4 km od domu, więc nie miałam problemu z tym, że ktoś razem z nami wraca. Rano, po przebudzeniu, zobaczyłam sms z godz. 9 od kuzynki, czy mogą przyjść całą rodziną na ciasto. Serio?
0 komentarze:
Prześlij komentarz