Jestem niedorozwinięta, czyli wizyty u ortopedy i sesja zdjęciowa

 Ostatnio cykl "Generalny przegląd" tak się rozciągnął w czasie, że trwa nieprzerwanie cały rok. Kolejnym wyzwaniem było udanie się do ortopedy z bólem kręgosłupa, który ostatnio coraz bardziej mi dokucza. Akurat ojciec też chodzi do ortopedy, więc umówiliśmy się razem.

Mimo, iż w poczekalni byłam z ojcem, to poprosiłam mamę, żeby pojechała z nami i czekała w aucie, bo bałam się zostać sama, gdy ojciec wejdzie do gabinetu.

Przed wizytą wzięłam 25mg hydro, bo stresowałam się, że to długo potrwa, a ja będę siedzieć i się nakręcać. Ku mojemu zdziwieniu wizyta trwała może 5 min., w ciągu których zdążyłam się rozebrać i ubrać. Musiałam bardzo wytężać słuch, bo lekarz mówił niewyraźnie. Powiedział, że na pierwszy rzut oka mam skoliozę, a resztę stwierdzi po zrobieniu RTG całego kręgosłupa, po czym dał mi skierowanie do "fotografa". Żałowałam, że wzięłam Hydroxyzynę, bo przez resztę dnia czułam się jak dętka.

Po umówieniu się na badanie otrzymałam informację, że do RTG odcinka lędźwiowego trzeba się przygotować, tj. stosować dietę na kilka dni przed, zażywać Espumisan i - uwaga - brać czopki przeczyszczające! Co prawda dietę zastosowałam, ale z tego ostatniego zrezygnowałam. Bez przesady, przecież to tylko rentgen. 

Jak się później okazało, diety wcale nie trzeba było trzymać i kogo o to zapytałam - nawet lekarza - to był zaskoczony, a niektórzy to mnie nawet wyśmiali!

Wracając do wizyty. Umówiłam się na ostatnią możliwą godzinę, żeby w centrum medycznym nie było już ludzi. Stresowałam się i byłam głodna, ale postanowiłam, że zaraz po badaniu pójdę się najeść Maczka w ramach motywacji i nagrody :) Bałam się, że coś pójdzie nie tak, że będę musiała czekać, że coś się zepsuje, itp. Czyli standardowo braku możliwości ucieczki. Dlatego przed wizytą wzięłam 10mg hydro. 

Cyrki zaczęły się już przy rejestracji, ponieważ panie nie potrafiły zarejestrować mnie z pakietu medycznego. Co chwilę gdzieś dzwoniły i dodatkowo w międzyczasie gadały z innymi koleżankami o jakieś składce na prezent. Stałam tam wkurzona i wystrachana. Zaczęło robić mi się gorąco i źle.W końcu po kilkunastu minutach udało im się mnie zarejestrować i udałam się pod gabinet.

Szczęśliwi nie było nikogo w kolejce i weszłam z marszu. Byłam już przygotowana - całą biżuterię zostawiłam w domu - więc rozebranie się trwało kilkanaście sekund. Z nerwów dostałam czerwone plamy na dekolcie i udach. 

Stanęłam przed aparatem i pierwsze musiałam wysłuchać żali: "czy ten doktor jest niepoważny? Cały kręgosłup naraz? Przecież to będzie z 6 zdjęć! Co pani dolega, że aż trzeba cały kręgosłup zrobić?". Miałam ochotę odpowiedzieć "a chuj cię to obchodzi, rób swoje", ale moja głowa była już zajęta tylko jednym: "to będzie z 6 zdjęć, to będzie z 6 zdjęć, to będzie z 6 zdjęć". Czyli zdążę tam zasłabnąć, dostać ataku paniki, uciec z płaczem, itp.

Pierwsze 2 zdjęcia poszły sprawnie. Potem nastąpiła mała przerwa, bo kobita próbowała tak ustawić aparat, żeby zrobić jak najmniej zdjęć. Po kilku minutach zrobiła trzecie zdjęcie, po czym stwierdziła, że nie wie czy będzie coś widać, bo aparat się zaciął. Jak to usłyszałam, to nogi mi zmiękły. No wiedziałam! Takie rzeczy przytrafiają się tylko mi! Tak samo jak zamknięcie tunelu w Świnoujściu i koniec rolki w kasie! Przeszłyśmy do ustawienia do kolejnego zdjęcia, a ja już miałam dość. Wiedziałam, że jeszcze chwila i zaczną się nasilać objawy nerwicowe. A przed nami jeszcze tyle zdjęć! 

Po ostatnim wspomnianym zdjęciu kobita kazała mi usiąść i czekać, bo musi teraz sprawdzić, czy tamto zdjęcie będzie czytelne, czy musimy je powtórzyć. Siadłam i zaczęłam się nakręcać. Szczęśliwie chyba byłam ostatnią pacjentką i babce śpieszyło się do domu, bo po kilku minutach powiedziała, że zdjęcie może być i mogę się iść ubierać.

Ufff


 

Po tygodniu umówiłam się do ortopedy z wynikami. Znów z obojgiem rodziców. Przed wizytą weszło 10mg hydro. I znów się bałam, że będę siedzieć przy biurku, a lekarz nie będzie mógł uruchomić programu, a ja zacznę się nakręcać. 

I rzeczywiście tak się stało. Chyba nie jesteście zaskoczeni? Zaczęłam się kręcić na krześle nie chcąc dopuścić do siebie lęku. Mój umysł zaczął wchodzić na pełne obroty. A ja siedziałam ze wzrokiem wlepionym w tablicę Snellena i... nic. Dosłownie nic. Szok i niedowierzanie ale.... wiedziałam, że ten stan nie potrwa wiecznie i zaraz zostaną wytoczone silniejsze działa. Moje myśli nie zdążyły się jednak pozbierać, gdyż program uruchomił się i mogliśmy omówić zdjęcia, które oczywiście zostały ocenione na średniej jakości.

Tak więc oprócz skoliozy wyszło, że jestem NIEDOROZWINIĘTA - w procesie dojrzewania nie zrósł mi się jeden krąg w odcinku lędźwiowym, co może powodować ból (patrz zdjęcie wyżej - widoczne chyba dopiero po pobraniu zdjęcia). Oprócz tego w odcinku piersiowym i przy kości ogonowej mam zwężone przestrzenie międzykręgowe, czego efektem jest... ból. Ortopeda stwierdził, że na dzień dzisiejszy nie widzi potrzeby głębszej diagnostyki (czyt. rezonansu) i dał mi skierowanie na rehabilitację. Teraz muszę się zebrać w sobie, żeby zacząć na nią chodzić. I miejmy nadzieję, że dolegliwości bólowe ustną albo przynajmniej zelżeją. 

P.s. Czy jeśli szacuje się, że moje pokolenie dożyje max 60-tki, to oznacza, że właśnie przechodzę kryzys wieku średniego?

  



0 komentarze:

Prześlij komentarz