Niania w rodzinie

Wiadomo nie od dziś, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Mimo to osobiście mam bardzo dobre relacje z rodziną, ale i tak chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Może od początku.

Od kilku lat pracuję w domu, więc mam trochę więcej wolnego czasu niż inni. Moja kuzynka urodziła dziecko i zaproponowała mi, żebym się nim zajęła, a ona wróci do pracy. Zgodziłam się mimo, iż nie mam żadnego doświadczenia w tym zakresie, a za dziećmi nie przepadam. Jednak jej synka pokochałam od razu i całkiem dobrze sobie radziłam w roli opiekunki. Wszyscy byli zadowoleni. 



Nie wszystko jednak jest takie kolorowe. Mieszkam niedaleko kuzynki, więc byłam tzw. nianią na telefon. Przyjdź za 10 min, bo jedziemy na zakupy, zostań trochę dłużej, bo chcemy jechać do banku, przyjdź w niedzielę, bo chcemy sobie odpocząć, itp. To jest pierwszy minus. Drugi jest taki, że nigdy nie miałam jasno określonych godzin pracy. O tym, na którą mam się stawić następnego dnia do pracy, dowiadywałam się późnym wieczorem. O zaplanowaniu sobie następnego dnia nie było mowy. Pomijam już kwestię finansów, bo wiadomo, że "po znajomości" obowiązuje promocyjna stawka. Ale na to akurat sama się zgodziłam. Tylko co z nadgodzinami i z ciągłą gotowością do pracy? 

Pewnie pomyślicie, że nie jestem asertywna, ale to nie do końca tak jest. Być może łatwiej byłoby mi odmówić komuś obcemu, ale nie najbliższej kuzynce, znając jej sytuację życiową. Jednak najgorsze dla mnie było coś innego. Mianowicie po 8 godzinach pracy wracałam zmęczona do domu, a tu za chwilę pojawia się kuzynka. Ich obecność w weekendy - obowiązkowa. Gdybym nie była nianią tego dziecka, to byłoby super, cieszyłabym się z wizyty i chętnie bym się z nim pobawiła. Ale po 8 godzinach miałam już dość wrzasku, płaczu i bałaganu. W normalnej sytuacji po ich przyjściu zajęłabym się małym, żeby kuzynka chociaż na chwilę odpoczęła. A tak to wszyscy oczekują, że dalej będę za nim biegać, pilnować, żeby nic sobie nie zrobił i żeby nie nabroił, a ja nie robię w tym momencie nic. I co słyszę w zamian? Że jestem leniwa, że nie chce mi się zerknąć na małego, że jestem nieodpowiedzialna, bo nie chodzę za nim krok w krok, i że w ogóle to chyba za nim nie przepadam, bo nie chcę się z nim pobawić. 


Po ich wizycie przez kolejne 40 min. sprzątam, bo nikt nie dopilnował młodego. A przecież to NIE JEST MOJE DZIECKO i to rodzice są za niego odpowiedzialni! Z resztą to już chyba kwestia dobrych manier, czy zostawia się bajzel u kogoś po wizycie z dzieckiem. Konkludując - nigdy nie podejmujcie się opieki nad dzieckiem kogoś z rodziny, bo uwierzcie mi - jest to praca 24 godziny na dobę mimo, że to nie jest Wasze dziecko.

0 komentarze:

Prześlij komentarz