Uwielbiam małe wycieczki za miasto. Ostatnio rzadko o nich piszę, bo nie ma lęku, więc o czym tu pisać? Hehe Ale tym razem było inaczej.
Wymyśliłam sobie wycieczkę do Czech. Byłam w Czechach już wiele razy - czy to samochodem, czy pieszo z Cieszyna, a nawet na rowerze. W tamtej weekend wymyśliłam samochodową wycieczkę do Karwiny.
Wsiadłyśmy z mamą w auto i w drogę. Mamę posadziłam za kierownicą, a ja byłam nawigatorem. Już po drodze było trochę napięcia i stresu. Ale kulminacja zaczęła się wtedy, gdy przejechałyśmy "magiczną" granicę. Zaczął pojawiać się mały lęk. Planowałyśmy dojechać na rynek, więc zatrzymałyśmy się na pierwszym możliwym osiedlowym parkingu żeby nastawić nawigację. I co? Mój telefon miał zablokowany roaming, w związku z czym nie miałam dostępu do internetu! Lęk zaczął się nasilać. Spanikowałam, że jestem odcięta od możliwości ucieczki, że nie będziemy wiedziały jak wrócić do domu! Na szczęście mamy telefon odbierał internet. Ustawiłyśmy nawigację i pojechałyśmy dalej mimo, że każda cząstka mojego ciała domagała się zawrócenia.
Mimo nawigacji nie potrafiłyśmy trafić do celu (nazwy na mapie były w języku czeskim). Stanęłyśmy pod Tesco żeby skorzystać z toalety. Szłam jak w półśnie. Świat wirował mi przed oczami, wszystko wydawało mi się takie nierzeczywiste. Bałam się. Cholernie się bałam i żałowałam, że wymyśliłam tę wycieczkę. W toalecie znów spanikowałam. Czułam, że jestem o krok od omdlenia. Ludzi widziałam jak przez mgłę. Zapukałam do mamy żeby się pośpieszyła i wyprowadziła mnie jak najszybciej z tego miejsca! Chciała wejść na sklep, ale w tym wypadku było to wykluczone! Wsiadłam do auta i zaczęłam się trząść. Lęk atakował mnie falami. Gdy przychodził, czułam, że dłużej tego nie wytrzymam i zacznę krzyczeć ze strachu, aż zemdleję. Bałam się, że nikt ani nic nie jest w stanie mi pomóc! Zupełnie straciłam nad tym kontrolę.
Mimo wszystko nadal się nie poddawałam i chciałam dotrzeć do celu! Telefon znów zaczął szwankować, albo to ja w napływie złych emocji nie byłam w stanie go obsłużyć. Postanowiłyśmy oprzeć się na wewnętrznej intuicji. Skręciłyśmy w pierwszą lepszą uliczkę, zatrzymałyśmy się na pustym placu i wysiadłyśmy. Przed nami ukazały się wąskie schody, przebiegające między dwiema kamienicami. Wdrapałyśmy się po nich... dotarłyśmy na rynek!Niestety niewiele udało nam się zobaczyć, bo mój lęk znów atakowałam. Szybko przeszłyśmy się wzdłuż placu, zrobiłyśmy pamiątkowe zdjęcie i skierowałyśmy się w stronę auta. O jedzeniu, a nawet o lodach nie było mowy!
Całą, chociaż krótką drogę do auta bałam się, że telefony zawiodą i nie będziemy umiały wrócić do domu. Lęk zbierał swoje żniwo. Szczęśliwie udało się nastawić nawigację, ale... poprowadziła nas drogą po czeskiej stronie! Znów zaczęłam się bać mimo, że wiedziałam, że zaledwie 600m dalej przebiega granica! Tak bardzo symboliczny jest dla mnie jej przebieg! Niesamowite.
Po przejechaniu granicy odetchnęłam z ulgą. A przecież droga przez Czechy trwała ledwo 15 min! Wytchnienie nie trwało zbyt długo, gdyż dostałyśmy telefon, żeby pojechać po moją kuzynkę (30 km od mojego domu). Znów pojawił się lęk, że już nie będę mogła swobodnie mówić o swoim strachu i przeżywać go, ponieważ w aucie będzie ktoś trzeci, kto nie wie o moim problemie. Nie będziemy mogły zatrzymać się w dowolnym miejscu, żeby rozładować napięcie. Będę musiała opanować drżenie całego ciała.
W tym momencie byłam gotowa się wycofać. Prosiłam mamę, żeby po kuzynkę pojechała już sama, żeby odwiozła mnie do domu. Ale wciąż przekonywała mnie, że dam sobie radę. Mając w głowie świeże wydarzenia sprzed niespełna godziny bałam się powtórki z rozrywki. Ostatecznie pojechałyśmy razem. Zapobiegawczo wzięłam 10 mg hydroxyzyny. Im bliżej byłyśmy jej domu, tym więcej pojawiało się napięcia i lęku. Wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Trzeba ją zabrać i przywieźć, nie ma wymówek, że coś nas zatrzymało i nie dojedziemy. Nagle, pod wpływem impulsu, kazałam mamie zatrzymać samochód w zatoczce. Przesiadłam się za kierownicę z nadzieją, że będę musiała skupić się na drodze, przez co lęk nie będzie miał czasu, aby uderzać.
To była dobra decyzja. Co prawda były ciężkie momenty, jak np. stanie na światłach lub rozmowa mamy przez telefon, ale "jakoś" to przetrzymałam i dotarłyśmy do domu.
Byłam wykończona! Z jednej strony trochę żałowałam, że nie udało nam się za dużo pozwiedzać, ale z drugiej byłam zadowolona, że nie wycofałam się i dotarłam do celu. Smutny jest fakt, iż zdałam sobie sprawę, jak bardzo oddalają się moje marzenia o podróży zagranicznej. Przekraczanie granicy stanowi barierę w mojej głowie. Dosłownie i w przenośni.Walka trwa.