Mój przyjaciel z dzieciństwa wyszedł z pierdla

Mój przyjaciel z dzieciństwa wyszedł z więzienia. Jest to syn przyjaciół moich rodziców. Spędzałam z nim każde wakacje w Łebie. To był wspaniały czas.

Już wtedy, jako dziecko, bywały z nim kłopoty.Wystarczy wspomnieć, że nauczył mnie grać w pokera rozbieranego gdy miałam 6 lat (on 11).

Przed pójściem do paki wiódł hulaszcze życie. Chodził na ustawki, był kibolem, upijał się do nieprzytomności, ćpał, znikał na długie tygodnie, nie ukończył szkoły. A po wszystkim wracał z podkulonym ogonem do mamusi, która mu wybaczała i dawała kasiorę. Chodziły słuchy, że na rodziców też podnosił rękę. 

To jest ten typ, którego nie chce się spotkać wieczorem na ulicy. A nawet za dnia. Na karku wytatuowane dwie krzyczące twarze i drut kolczasty, całe ramiona i nogi w tatuażach, na palcach ręki wytatuowany kastet. 



I stało się. Wpadł. Poszedł siedzieć na 2,5 roku za rozboje, napady i bójki. Oficjalnie. A jaka jest prawda, tego się nie dowiem.

Jakież było moje zdziwienie, gdy po kolejnych wizytach jego rodziców dowiadywałam się, że w więzieniu przeszedł diametralną przemianę. Zaczął się modlić, czytać pismo święte, przystąpił do bierzmowania, zaczął nawracać współwięźniów. Jak to możliwe? Znając go i będąc po lekturze "Murów Hebronu" Stasiuka wydawało mi się to nieprawdopodobne. Nie mogłam się doczekać, aż wyjdzie i będę mogła zweryfikować jego transformację.

W między czasie poszperałam w sieci i znalazłam, że nawrócenie się w więżeniu jest bardzo częstym zjawiskiem. Jedni skazani robią to po to, żeby się wybielić i łatwiej zyskać przepustkę lub starać się o warunkowe wyjście. Inni pokładają całą nadzieję w wierze, bo nic innego im nie pozostało.

I w końcu nadszedł ten moment, że po dwóch i pół roku mój dawny przyjaciel wyszedł z więzienia i odwiedził mnie. W pierwszej chwili stanęłam jak wryta. Miał wytatuowaną twarz! Sami jego rodzice opowiadali, że ludzie oglądają się za nim na ulicach, a starsze panie chowają torebki na jego widok. Byłam przerażona. Jak można zrobić coś takiego z własnym ciałem?! Kumaci od razu widzą, że siedział, bo każda dziara na twarzy ma jakieś znaczenie. I czym tu się chwalić?



Po pierwszej wymianie zdań ze smutkiem stwierdziłam, że miałam rację, i raczej żadna radykalna zmiana nie nastąpiła. Jedyne co - i w czym mu mocno kibicuję - to fakt, że rzucił alkohol i narkotyki. Jak twierdzi, nie powinno go już być na tym świecie (w tym jedna próba samobójcza), ale Bóg za każdym razem go ratował.


Nadal utrzymuje kontakt ze starymi "kolesiami", więc to tylko kwestia czasu, kiedy wróci do paki. Kobiety nadal są dla niego wyłącznie obiektem pożądania. Ale to co opowiada...

Jestem przerażona. W rozmowach z nim bardzo często pojawia się postać Boga i Jezusa. Ale nie to jest najdziwniejsze - twierdzi, że rozmawia z diabłem! I opowiada, co mu diabeł każe robić, jak mu grozi i zachęca do złego. Jak tłumaczy mu niektóre zdarzenia. Jak szantażuje. Twierdzi, że jak za długo z nim porozmawia, to zaczyna mu być dziwnie w głowie. Opowiadał historie o tym, jak noszenie szatańskich symboli doprowadziło do śmierci nieświadomych ludzi. Mówił, że w więzieniu widywał w nocy diabła, który był włochaty i chciał go zabić, albo przychodził pod postacią wściekłego psa. Na spowiedzi powiedział to księdzu. Kategorycznie zabroniono mu tych pogawędek i grożono, że już nie jeden zakonnik został przez to wywieziony w kaftanie. Ja odebrałam to jako pierwszy krok do ześwirowania, ale moja mama raczy w to wierzyć. 

Jak wychodził powiedział do mnie, że jak do 40-tki nie znajdziemy sobie partnerów, to się hajtniemy. Po czym pożegnał się, a wchodząc do auta odwrócił się i dodał - albo nie czekajmy do 40-tki. Pfff  o niczym innym nie marzę...

Mimo wszystko trzymam kciuki, żeby w końcu ułożył sobie jakoś życie. I żeby więzienne doświadczenie nie zrobiło mu bałaganu na strychu.



0 komentarze:

Prześlij komentarz