Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

A co, jeśli to wszystko tak właśnie miało być?

Istnieje mnóstwo teorii, że pandemia to kara boska dla ludzi. Ale weźmy na przykład takie niepełnosprawne od urodzenia dzieci. I czymże one zawiniły, że miałaby je spotkać taka kara? Więc teorię obalam.

Natomiast doszukałam się w tym wszystkim "czegoś dla siebie". Zapewne każdy z nas próbuje jakoś przełożyć tę sytuację na swoje życie, swoje własne przeznaczenie, szukać w tym przyczyn i nowych możliwości. 



1. Wakacje w tym roku stały pod znakiem zapytania. Piesek niestety już niedomaga, nie mógłby ze mną jechać. Nie zostawiłabym go też pod niczyją opieką. Sama na wakacje też nie pojadę. Zostaje więc pogodzić się z tym, że w minione wakacje ostatni raz tarzałam się w piasku z moją psią siostrą i nie będzie jej więcej dane popływać w Bałtyku. Od nie-pamiętam-ilu lat minimum raz w roku byłam nad morzem. Czy w tym roku ciągłość ta zostanie przerwana?

2. W końcu ojciec nie będzie mnie dręczył, że chce zabrać mamę na zagraniczne wakacje. Tym bardziej, że w tym roku mają okrągłą rocznicę ślubu. Zaczął już o tym wspominać końcem zeszłego roku. Więc przynajmniej odpoczną moje uszy, nerwy i sumienie.

3. Narodowa kwarantanna pozwoliła mi rozwinąć sprzedaż. Odłożyłam na realizację nowej inwestycji, a jeśli się powiedzie, to będę mogła realizować swoje kolejne marzenia. 

4. Nauczę się funkcjonowania w sytuacji kryzysowej. Pamiętny napad lęku nie tylko pobudził moje objawy nerwicowe, ale także wiele mnie nauczył. Dzięki niemu potrafię bardziej panować nad lękiem i wiem, że każdy, nawet najmocniejszy atak paniki, kiedyś się skończy.

Piotr Zaremba "Romans licealny"

Z tą książką męczyłam się kilka dobrych miesięcy. Niech Was nie zwiedzie tytuł - o romansie to tam jest niewiele. Ciekawych cytatów też jak na lekarstwo.


"Mogę nie wracać do domu, myśli tak po raz pierwszy w życiu. Tak naprawdę po raz pierwszy przestał być własnością swojego domu. Stał się własnością świata."

"-Co ty mówisz, Adam, co ty mówisz? - niemal krzyknęła (...). Jak można przeżywać coś tak mocno i równocześnie czuć nieomal radość (...).
- Nie wierzy mi pani - zauważył chyba bez żalu. - Ile razy chowała pani swoją mamę? Bo ja codziennie."

"Anna mieszkała sama. Z tej perspektywy niby czym różnił się sylwester od każdego innego dnia w roku?"

W telegraficznym skrócie

Szybki przegląd ostatnich dni.

Bałam się świąt i tego, że wszystko będzie "jeszcze bardziej zamknięte". Było trochę napięcia i lęku, głównie w pierwszej części dnia. Z drugiej strony cieszyłam się, że będę sama z rodzicami, myślałam, że chociaż trochę odpocznę. I poniekąd tak było, bo poza drobnymi stanami niepokoju i lęku byłam w stanie poczytać książkę i obejrzeć ciekawy film. 

Przed obiadem kuzynka zrobiła nam niespodziankę i przyjechała do nas na chwilę z dziećmi. Nie widziałam ich od miesiąca!  Szybko się ulotnili, bo jej mąż miał już wlane i zachowywał się nieciekawie... Wręcz ją poniżał. 



W drugi dzień świąt było jeszcze trochę lęku, ale zaczęłam już pracować. Ludzie zwariowali w tych domach! Odkąd zaczęła się narodowa kwarantanna, nie wyrabiam z pakowaniem paczek. I trochę dobrze, bo nie mam czasu na lęk.

Wczoraj zostałam sama w domu z robotnikami (mamy remont łazienki) i znów dopadł mnie atak paniki. Na szczęście w miarę szybko udało mi się go stłumić (przy pomocy 25mg hydroxyzyny).

Ostatnio nie mam czasu dosłownie na nic - nawet na najważniejsze potrzeby fizjologiczne, nie mówiąc już o czytaniu wiadomości. Gdyby teraz wprowadzili np. stan wojenny, to nawet bym o tym nie wiedziała.

Nocny atak paniki

Mój fizyczny stan zdrowia poprawił się. Objawy ustąpiły, za wyjątkiem wymuszonego kaszlu i duszności, które wmawiałam sobie i pojawiały się tylko wtedy, gdy sobie o nich przypomniałam. Wydawałoby się, że wszystko wróciło do normy. Ale niestety nie.

Moja nerwica i tak długo wytrzymała bez ataku. I teraz przyszedł jej czas. 

Noc z wtorku na środę. To był jakiś koszmar! Na początku nic nie zapowiadało ataku. Jak co wieczór leżałam w łóżku, nadrabiałam zaległości na telefonie i oglądałam coś w TV. Zbliżała się północ, a mi nadal nie chciało się spać. Wyłączyłam telewizor i postanowiłam posłuchać czegoś na YouTube. Co mnie podkusiło, żeby wyszukiwać filmików nagranych przez chorych na koronawirusa! 

Po 20 minutach słuchania wypowiedzi chorych zaczął pojawiać się lęk. I narastał. Powyłączałam wszystko i próbowałam zasnąć. Ale nic z tego. Zaczął się atak paniki. Mięśnie zaczęły mi drżeć. Im bardziej chciałam je uspokoić, tym bardziej się spinałam i tym mocniej drżały. Próbowałam wziąć książkę i skupić się na czytaniu. Nie dało się. Wstałam i zaczęłam ćwiczyć. Przysiady, brzuszki, skłony, deskę. Całe ciało tak mi drżało, że nie potrafiłam złapać rytmu oddechu i bicia serca. To mnie nakręcało jeszcze bardziej. Zeszłam do kuchni, napiłam się wody, zażyłam 20 mg hydroxyzyny. Wróciłam do łóżka. Dalej to samo. Poszłam obudzić mamę. Próbowała mnie zagadywać, jakoś uspokoić, ale nic nie pomagało. W dalszym ciągu towarzyszył mi ogromny lęk i najgorsze jest to, że nie widziałam światełka w tunelu. Zasnęłam dopiero po kilku godzinach, gdy zaczęło świtać. Możecie sobie tylko spróbować wyobrazić, jak ciężki był dla mnie kolejny dzień - i są wszystkie następne.



Skąd ta nagła panika? Po pierwsze sytuacja narastała. Kolejne ograniczenia nakładane przez rząd. Nie mogę czegoś zrobić, nie mogę wyjść z domu, nie mam na to żadnego wpływu i nie wiem, jak długo to potrwa. To idealne sytuacje dla nerwicy. I co z tego, że przed epidemią wolałam zostawać w domu? Kluczowe jest to, że teraz MUSZĘ, nie mam wyboru, możliwości ucieczki, drugiego wyjścia. Bałam się, że nikt ani nic nie jest w stanie mi pomóc. Nie ma żadnego cudownego leku, który mnie totalnie uspokoi. Nie pomoże wezwanie pogotowia. Jedyne wyjście widziałam w... zabiciu się.

Do tego doszła choroba, która podniosła poziom lęku i paniki. Choroba minęła, ale lęk pozostał. I teraz każda noc jest dla mnie ciężka. Nadal towarzyszy mi duże uczucie lęku i niepokoju. Nie mam już takich ataków paniki, ale napięcie i lęki towarzyszą mi przez cały dzień. Boję się zostać sama w domu. Każdego dnia zmagam się z trudnościami. Marzę, żeby to wszystko już minęło, żeby epidemia już się kończyła. Wiem, że nie jestem w tym sama, że z powodu zamknięcia w domu lęk pojawia się u wielu osób, które nigdy nie miały objawów nerwicowych. Chciałabym móc odpocząć, odetchnąć z ulgą, móc na spokojnie usiąść z książką w ręce, zająć się swoimi pasjami. Jedyne co mnie teraz ratuje, to mega dużo pracy. 

Błagam, niech ten koszmar się wreszcie skończy! :(

Wirus - ciąg dalszy

Poniedziałek

Temperatura utrzymuje się w granicach 36,5 - 37. Za to mama przyjechała z pracy z bólem gardła. Stwierdziłyśmy, że zadzwonimy po poradę lekarską. 

Po udzieleniu odpowiedzi na kilka standardowych pytań (np. czy w ciągu 14 dni byłyśmy za granicą) miałyśmy oczekiwać na telefon od lekarza. 

Po 40 min. dzwoni do mnie.
Ja [odbieram telefon]: Tak słucham?
Lekarka: Słucham? 
Ja [zatkało mnie, czy nie powinna pierwsze się przedstawić, zapytać o objawy?]. Tak mnie zaskoczyła, że nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu wydukałam z siebie objawy sprzed kilku dni. 
Lekarka: Gdzie Pani pracuje? 
Ja: Mam sklep internetowy.
Lekarka: To są typowe objawy koronawirusa. Proszę się zgłosić do Sanepidu.

Normalnie po usłyszeniu takiej informacji wpadłabym w panikę. Ale babka był tak niemiła, że bardziej mnie wkurzyła, niż wystraszyła. 

Po 20 min. dzwoni do mamy. Na szczęście inna. Mama mówi jej o swoich objawach i dodatkowo powtarza moje objawy. I słyszy, że to zwykłe przeziębienie i wystarczy nawilżać gardło. 

I co teraz? Mamy mętlik w głowie. Postanowiłyśmy zadzwonić do Sanepidu, żeby nie mieć wątpliwości.



Pierwsze automatyczna sekretarka. Wybierz 1... wybierz 2.... Potem ktoś się zgłosił. "Już łączę". Odebrał kolejny Pan. "Już przekierowuję". Nikt nie odbiera. Połączenie wróciło do poprzedniego Pana. "Wszystko jest zajęte, dzwońcie na całodobowe". Na całodobowe próbowałyśmy zadzwonić 6 razy, ale ciągle było zajęte. Więc poddałyśmy się. 

I dziś już wiem, że to było moje szczęście, że nikt nie odebrał. Wszystkie objawy minęły, więc to faktycznie było tylko przeziębienie. A gdybyśmy się dodzwoniły i daliby nam kwarantannę... być może już by mnie tu nie było. Dlaczego? O tym w kolejnym poście.