Poniedziałek
Temperatura utrzymuje się w granicach 36,5 - 37. Za to mama przyjechała z pracy z bólem gardła. Stwierdziłyśmy, że zadzwonimy po poradę lekarską.
Po udzieleniu odpowiedzi na kilka standardowych pytań (np. czy w ciągu 14 dni byłyśmy za granicą) miałyśmy oczekiwać na telefon od lekarza.
Po 40 min. dzwoni do mnie.
Ja [odbieram telefon]: Tak słucham?
Lekarka: Słucham?
Ja [zatkało mnie, czy nie powinna pierwsze się przedstawić, zapytać o objawy?]. Tak mnie zaskoczyła, że nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu wydukałam z siebie objawy sprzed kilku dni.
Lekarka: Gdzie Pani pracuje?
Ja: Mam sklep internetowy.
Lekarka: To są typowe objawy koronawirusa. Proszę się zgłosić do Sanepidu.
Normalnie po usłyszeniu takiej informacji wpadłabym w panikę. Ale babka był tak niemiła, że bardziej mnie wkurzyła, niż wystraszyła.
Po 20 min. dzwoni do mamy. Na szczęście inna. Mama mówi jej o swoich objawach i dodatkowo powtarza moje objawy. I słyszy, że to zwykłe przeziębienie i wystarczy nawilżać gardło.
I co teraz? Mamy mętlik w głowie. Postanowiłyśmy zadzwonić do Sanepidu, żeby nie mieć wątpliwości.
Pierwsze automatyczna sekretarka. Wybierz 1... wybierz 2.... Potem ktoś się zgłosił. "Już łączę". Odebrał kolejny Pan. "Już przekierowuję". Nikt nie odbiera. Połączenie wróciło do poprzedniego Pana. "Wszystko jest zajęte, dzwońcie na całodobowe". Na całodobowe próbowałyśmy zadzwonić 6 razy, ale ciągle było zajęte. Więc poddałyśmy się.
I dziś już wiem, że to było moje szczęście, że nikt nie odebrał. Wszystkie objawy minęły, więc to faktycznie było tylko przeziębienie. A gdybyśmy się dodzwoniły i daliby nam kwarantannę... być może już by mnie tu nie było. Dlaczego? O tym w kolejnym poście.
0 komentarze:
Prześlij komentarz