Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Generalny przegląd 2021 | Wizyta u dermatologa


 Przyszła pora na kolejny krok w generalnym przeglądzie. Najłatwiejsze wydało mi się pójście do dermatologa z przebarwieniami na czole, które ostatnio mi się pojawiły, a także ze znamionami.

Na wizytę czekałam miesiąc. W dzień wizyty bardzo się stresowałam. Lęk był na tyle silny, że musiałam wziąć hydroxyzynę (nie pamiętam kiedy ostatni raz ją zażywałam! Byłam "czysta" nawet na wakacjach, wycieczkach, urodzinach i innych grupowych spotkaniach). Do poczekalni weszłam z mamą, mimo, iż wyraźnie było napisane, że tylko dzieci mogą wchodzić z opiekunem. Ale czyż w takiej sytuacji nie jestem jak dziecko?

Do gabinetu weszłam sama, choć wahałam się do ostatniej chwili, czy nie pociągnąć za sobą mamy. Lekarka okazała się mniej więcej w moim wieku. Ciągle coś pisała i pisała na komputerze, równocześnie słuchając, z czym przychodzę. Mój lęk rósł, bo musiałam siedzieć w jednym miejscu bez ruchu i czekać. W końcu lekarka kazała mi się rozebrać, żeby obejrzeć wszystkie znamiona na moim ciele. Nie było to dla mnie komfortowe, ale z drugiej strony cieszyłam się, że mogę wstać, ruszyć się i położyć. To dało mi trochę wytchnienia. 



Lęk pojawiał się jeszcze pod koniec, gdy znów ubrana siedziałam przy biurku w bezruchu, słuchając zaleceń. Prawdopodobnie moje przebarwienia nie znikną, a wręcz przeciwnie - jeśli będę przebywać na słońcu, to mogą się pogłębić. Jak osoba z naturą depresyjną ma unikać słońca? To już chyba wolę chodzić z brązowym plackiem na czole. Najwyżej zapuszczę grzywkę ;)

Ostatecznie dostałam maści, które mogę stosować dopiero na zimę, gdy słońce już będzie słabe. Również na zimę umówiłam się na usunięcie 2 znamion. Kilka lat temu miałam już pierwsze podejście, ale napełniona lękiem zrezygnowałam. Potem było drugie podejście, również zakończone fiaskiem. Mam nadzieję, że tym razem mi się uda. Do trzech razy sztuka. Trzymajcie kciuki!


Koncert


Udało mi się kolejny raz być na koncercie mojego ulubionego koncertowego zespołu! (Nie wiem, czy się dobrze wyraziłam - nie jest to mój ulubiony zespół, ale uwielbiam jego koncerty). Kto jest ze mną już dłużej to zapewne wie, że chodzi o Lady Pank :)

Początek jak zwykle był trudny. Na początku stałam gdzieś na końcu tłumu ludzi wraz z mamą, ciocią i jej wnukiem. Niestety ostatnich dwoje szybko zaczęło się nudzić. W między czasie dotarła do nas pretendentka na moją przyjaciółkę i rodzinkę odprawiłam do domu. 

Psiapsi koniecznie chciała iść bliżej sceny, ale mnie przerażał ten tłum, ścisk i... barierki, które dodatkowo ograniczały mi możliwość ucieczki. W pewnym momencie, wiedziona jakimś wewnętrznym impulsem, złapałam ją za rękę i wbiłyśmy się w ten tłum, będąc zaledwie jakieś 10m od sceny. Nie było mi łatwo, ale starałam się rozluźnić tańcząc i śpiewając (znów nie udało mi się stracić głosu na koncercie ;) ).

Ostateczne wrażenia z koncertu były bardzo pozytywne. Nawet wróciłam sama na parking kilkaset metrów dalej, idąc z nietrzeźwym, obcym tłumem ciemnymi uliczkami. 

Ten koncert miał jeszcze jedno, symboliczne znaczenie. Mimo, że od dziecka pamiętam, że byłam raczej zalęknionym dzieckiem, to cała historia z nerwicą lękową i pierwszy atak paniki miałam... właśnie na koncercie, na który poszłam z koleżankami z klasy jeszcze w gimnazjum. Wtedy myślałam, że normalnie w świecie zasłabłam, ale dziś już wiem, że było to coś innego. I tak po 15 latach odbył się pierwszy koncert, na który znów poszłam z koleżanką, a nie z rodzicami lub partnerem, jak to miało miejsce do tej pory. 



Kilkudniowy wypad nad jezioro

 Tak jak  planowałam, tak też zrobiłam i wraz z rodzicami i psem pojechaliśmy na kilkudniowy wypad nad jezioro Żarnowskie. O mały włos nic z tego nie wyszło, bo nigdzie nie mogłam znaleźć noclegu (a szukałam nad 4 różnymi jeziorami), ale ostatecznie się udało.


 

Ale od początku. Podróż w tamtą stronę minęła mi w miarę dobrze. Byłam kierowcą i było trochę napięcia, ale raczej bez lęku. Samo miejsce było bardzo urokliwe. Z każdego zakątka widok na jezioro. Do najbliższego sklepu były 3km, a do jedynej jadłodajni w okolicy - 10 km.

W dzień, w który przyjechaliśmy, była piękna pogoda. Mieliśmy 3-piętrowy dom (chcieliśmy, żeby ktoś z nami jechał, ale nikt się nie zdecydował - i dobrze :) ) z odkrytym basen, więc od razu poszliśmy popływać, wiedząc, że przez kolejne dni nie będzie pogody. 


 

I rzeczywiście - przez wszystkie pozostałe dni lało. Nie padało, a lało! Ale dzięki temu mogłam pospać ile chcę, poczytać i wreszcie wypocząć. A leżąc w łóżku z książką, przy kominku (niestety oprócz deszczu było też zimno) z widokiem na jezioro, to nawet ulewa nabiera swojego uroku. 

Oczywiście nasz pobyt na tym się nie kończył. Dużo pozwiedzaliśmy (szczególnie interesująca była wioska Galicyjska w Nowym Sączu), wybraliśmy się na grzyby (niestety lasy były puste), trochę pospacerowaliśmy. Mieliśmy ze sobą rowery, ale ani razu z nich nie skorzystaliśmy. Trzeba być kolarzem górskim, żeby wspinać się pod takie kiepy ;) 

W dzień wyjazdu były przebłyski słońca i chciałam iść na rowerki wodne albo na kajaki, ale po objechaniu jeziora dookoła nie znaleźliśmy żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy coś wypożyczyć. I to nie to, że nie było - praktycznie przy każdej wiosce był pomost ze sprzętem wodnym - po prostu nikt tych miejsc nie obsługiwał! Nawet telefony nie pomogły. Cóż, ich strata. Do wyboru został nam tylko rejs statkiem, na który nie zdecydowałam się z wiadomego powodu.


Drogę powrotną spędziłam już na siedzeniu pasażera pochłonięta książką. Nie to, że miałam wybór, ale też nie protestowałam. Cały wyjazd był praktycznie bez lęku. Napięcie towarzyszyło mi dość często, ale to nie był lęk. Wyjątkiem była zainicjowana przeze mnie przeprawa promem przez Dunajec. Gdy już wjechaliśmy na prom i wiedziałam, że nie ma odwrotu, że teraz będziemy kwitnąć 15 min. na rzece aż prom ruszy, a do tego trzeba było opuścić pojazd, wówczas pojawił się silny lęk. Na szczęście trwał może całe 2 minuty, bo prom w końcu odbił od brzegu, a po 3 minutach byliśmy już na drugim brzegu. Normalnie emocje co najmniej jak na rollercoaster 😂



Generalny przegląd 2021 | Wizyta u higienisty stomatologicznego

 Higienista stomatologiczny brzmi szumnie. Była to po prostu wizyta u mojej kumpeli, która (w ramach zdobywania praktyki) zaprosiła kilku znajomych na zabieg scalingu. I nie myślcie sobie, że z tego tytułu mój lęk pozostał w domu.

Tak na dobrą sprawę to już kilka nocy przed wizytą źle spałam. W dzień wizyty był lekki strach, pomieszany z podekscytowaniem. Aż do momentu, gdy przekroczyłam próg kliniki...

Na nieszczęście zabieg odbywał się w największej klinice dentystycznej w moim mieście. Już z parkingu było widać, jak we wszystkich oknach odbywa się borowanie, znieczulanie i inne sadystyczne operacje.I oczywiście nas (mnie i mamę, a jakże), zaprowadzono do ostatniego gabinetu na końcu korytarza, najbardziej oddalonego od drzwi.


 

Poszłam na pierwszy ogień. Koleżanka wiedziała, jaki mam problem i była świadoma, że jakby co to uciekam stamtąd. Na szczęście cały zabieg trwał nie dłużej niż 30 min i był całkowicie bezbolesny i... darmowy. Co prawda cały czas gdzieś z tyłu głowy miałam lęk, a momentami nawet wychodził na pierwszy plan każąc uciec lub omdleć, ale udało mi się wytrzymać. 

Czekanie na mamę też nie było łatwe, wciąż siedząc wśród tych wszystkich sprzętów. Ale udało się bez cyrków i bez paniki. 

Niestety wizyta u dentysty wciąż jest KONIECZNA. Ale teraz nie wiem, kiedy się na nią zdecyduję. To miejsce jest dla mnie przerażające. I to nie z powodu strachu przed bólem, a w związku z brakiem możliwości ucieczki.