Tak jak planowałam, tak też zrobiłam i wraz z rodzicami i psem pojechaliśmy na kilkudniowy wypad nad jezioro Żarnowskie. O mały włos nic z tego nie wyszło, bo nigdzie nie mogłam znaleźć noclegu (a szukałam nad 4 różnymi jeziorami), ale ostatecznie się udało.
Ale od początku. Podróż w tamtą stronę minęła mi w miarę dobrze. Byłam kierowcą i było trochę napięcia, ale raczej bez lęku. Samo miejsce było bardzo urokliwe. Z każdego zakątka widok na jezioro. Do najbliższego sklepu były 3km, a do jedynej jadłodajni w okolicy - 10 km.
W dzień, w który przyjechaliśmy, była piękna pogoda. Mieliśmy 3-piętrowy dom (chcieliśmy, żeby ktoś z nami jechał, ale nikt się nie zdecydował - i dobrze :) ) z odkrytym basen, więc od razu poszliśmy popływać, wiedząc, że przez kolejne dni nie będzie pogody.
I rzeczywiście - przez wszystkie pozostałe dni lało. Nie padało, a lało! Ale dzięki temu mogłam pospać ile chcę, poczytać i wreszcie wypocząć. A leżąc w łóżku z książką, przy kominku (niestety oprócz deszczu było też zimno) z widokiem na jezioro, to nawet ulewa nabiera swojego uroku.
Oczywiście nasz pobyt na tym się nie kończył. Dużo pozwiedzaliśmy (szczególnie interesująca była wioska Galicyjska w Nowym Sączu), wybraliśmy się na grzyby (niestety lasy były puste), trochę pospacerowaliśmy. Mieliśmy ze sobą rowery, ale ani razu z nich nie skorzystaliśmy. Trzeba być kolarzem górskim, żeby wspinać się pod takie kiepy ;)
W dzień wyjazdu były przebłyski słońca i chciałam iść na rowerki wodne albo na kajaki, ale po objechaniu jeziora dookoła nie znaleźliśmy żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy coś wypożyczyć. I to nie to, że nie było - praktycznie przy każdej wiosce był pomost ze sprzętem wodnym - po prostu nikt tych miejsc nie obsługiwał! Nawet telefony nie pomogły. Cóż, ich strata. Do wyboru został nam tylko rejs statkiem, na który nie zdecydowałam się z wiadomego powodu.
Drogę powrotną spędziłam już na siedzeniu pasażera pochłonięta książką. Nie to, że miałam wybór, ale też nie protestowałam. Cały wyjazd był praktycznie bez lęku. Napięcie towarzyszyło mi dość często, ale to nie był lęk. Wyjątkiem była zainicjowana przeze mnie przeprawa promem przez Dunajec. Gdy już wjechaliśmy na prom i wiedziałam, że nie ma odwrotu, że teraz będziemy kwitnąć 15 min. na rzece aż prom ruszy, a do tego trzeba było opuścić pojazd, wówczas pojawił się silny lęk. Na szczęście trwał może całe 2 minuty, bo prom w końcu odbił od brzegu, a po 3 minutach byliśmy już na drugim brzegu. Normalnie emocje co najmniej jak na rollercoaster 😂
0 komentarze:
Prześlij komentarz