Dziś mija rok, odkąd nie ma z nami wujka. A ja wciąż słyszę jego głos, czekam na jego dzwonek do drzwi i wejście do domu. Ale przychodzi już tylko we snach.
Mam nadzieję, że jest Ci dobrze tam, gdzie jesteś.
Do zobaczenia po drugiej stronie
Dziś mija rok, odkąd nie ma z nami wujka. A ja wciąż słyszę jego głos, czekam na jego dzwonek do drzwi i wejście do domu. Ale przychodzi już tylko we snach.
Mam nadzieję, że jest Ci dobrze tam, gdzie jesteś.
Do zobaczenia po drugiej stronie
Nie do wiary, że aż od 5 lat piszę do Was! Nie przypuszczałam, że będę na tyle wytrwała. Szczerze powiedziawszy, to z początkiem roku zastanawiałam się, czy nie zamknąć/zawiesić bloga. Trochę by mnie to odciążyło.
Ale...
Zaczęłam pisać, żeby przelewać swoje myśli i uczucia, przede wszystkim te, związane z moją nerwicą lękową. I chociaż jest już lepiej, to nie jestem jeszcze do końca zdrowa. A pisanie na blogu bardzo mnie motywuje do działania, do podejmowania kolejnych wyzwań i do wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Robię to, żeby później móc się podzielić z Wami swoimi sukcesami. A nawet jeśli nikt tego nie przeczyta, to sama będę mogła do tego wrócić za jakiś czas i zobaczyć, że życie nie zawsze jest takie złe i że są z życiu chwile, dla których warto żyć.
Także zakasam rękawy i nadal będę się starała pisać regularnie :) W końcu blogowanie to to samo co graffiti, tylko z interpunkcją.
AntyK
Kolejna książka z serii o Chyłce. To chyba moja ulubiona seria książek jak dotychczas. Niesamowicie wciągająca. Nie polecam oglądać równocześnie serialu, bo trochę się różni i można się pogubić :)
" - Wszystko ma swój koniec (...).
- Wszystko oprócz banana, bo on ma dwa"
" - A mimo to humor ewidentnie ci dopisuje.
- Smutne ptaki też śpiewają, Zordon - zauważyła, mrużąc oczy. - Choć właściwie równie dobrze mogą krzyczeć z powodu lęku wysokości. Tak naprawdę nigdy się nie dowiemy."
" - Twoja roztropność jest na poziomie mojej siostrzenicy.
- Masz siostrzenicę, Artur?
- Niedawno mi się urodziła - odparł imienny partner i jego twarz lekko się rozpromieniła. Zawahał się, po czym sięgnął po leżącą na biurku komórkę. - Chcesz zobaczyć zdjęcie?
- A co, zaginęła?
- Nie.
- To po jaką cholerę miałabym to robić?"
" - To jak? Idziemy czy budujesz sobie spierdolot i od razu z niego korzystasz?"
" - Alkohol zabija całkiem sporo ludzi. (...)
- Zapominasz o tym, ilu się dzięki niemu rodzi - odparowała."
" Dziecko, które nie uświadczy czułości w swojej wiosce, kiedyś ją spali, by poczuć trochę ciepła."
"Najskuteczniej działam wtedy, kiedy życie rzuca mi kłody pod nogi. A teraz mam ich, kurwa, cały tartak."
" - Będzie jak z kroplami.
- Z czym niby?
- Kiedy jedna po drugiej kapie z kranu, doprowadza cię do wściekłości. Jak pada deszcz, tworzą razem kojący dźwięk."
Wraz z nowym rokiem nadszedł czas na podsumowanie 2021 roku, który (nie licząc samego początku) był dla mnie całkiem niezły, bogaty w wiele sukcesów.
1. Wycieczki rowerowe.
W 2021 roku przejechałam tylko 102,7 km na rowerze z zamierzonego 1000 km. Powodem niewątpliwie jest pojawienie się nowego członka rodziny. Zamiast iść na rower, brałam psa na spacer. Próbowałam raz połączyć obie te czynności, ale pies był za bardzo wystraszony i nie chciał siedzieć w przyczepce rowerowej.
Na kolejny, 2022 rok ustawiam ten sam cel
kilometrów, chociaż wiem, że będzie ciężko go osiągnąć. Ale
2. Wyzwanie 52 Books challange.
W 2021 roku przeczytałam dokładnie tyle samo książek, co w 2020. Nie udało się osiągnąć wyzwania, ale patrząc na ilość wolnego czasu, to i tak jest nieźle (średnio 1 książka na dwa tygodnie). Oczywiście w kolejnym roku dołączam do wyzwania. Kiedyś w końcu się uda :)
3. Ataki paniki.
Nie odnotowano.
4. Śmierć.
2021
rok rozpoczął się od śmierci mojego wujka. Za chwilę minie rok, a ja wciąż nie mogę w to uwierzyć. Bardzo często widuję go we snach.
5. Wycieczki.
Ten rok był obfity w wycieczki - dalsze (Jarosławiec, Wrocław, Rożnów), jak i mnóstwo bliższych, jednodniowych.
W 2021 udało mi się zrealizować kilka marzeń: wyjście do teatru, założenie kanału na YouTube oraz kilka drobniejszych celów.
Jakie plany na kolejny rok?
W podsumowaniu 2020 roku pisałam tak:
"Przede wszystkim muszę zadbać o siebie. Jestem totalnie przemęczona. Obowiązkowo muszę zatrudnić kogoś do pomocy na stałe, żebym mogła zająć się dalszym rozwojem firmy (nadal mam mnóstwo pomysłów, których nie mogę zrealizować ze względu na brak czasu), swoimi pasjami i... żebym mogła odpocząć! Wyspać się! Zrelaksować!"
I niestety niewiele się zmieniło. Wręcz przeciwnie - dołożyłam sobie tylko obowiązków, a część z nich dołożyło mi państwo (Polski Ład). W tym roku obiecuję, że się za to wezmę, bo naprawdę nie daję już rady. Podjęłam już nawet pewne kroki w tym kierunku.
W 2022 będę kontynuować generalny przegląd, który w 2021 szedł mi dość mozolnie.
To są 2 podstawowe cele na nowy rok - odciążyć się i zadbać o siebie. Jeśli mi się uda, to będę mega zadowolona.
Na zakończenie wspomnę tylko krótko o świętach i Sylwestrze.
Święta spędzone jak zwykle w gronie rodziny. Najtrudniejsza była dla mnie Wigilia, bo znów łączyliśmy się z rodziną z Włoch i ciągle miałam przed oczami wspomnienia z ubiegłego roku, gdzie podczas Wigilii, w takich samych okolicznościach, ostatni raz widziałam wujka. Cały czas dręczyła mnie myśl, jakie to musiało być dla niego uczucie, mieć świadomość, że widzi nas po raz ostatni. Aż się popłakałam przy stole.
Sylwestra spędziłam tak, jak sobie w tym roku wymarzyłam - z psem na kanapie, ostatnim sezonem Chyłki i z tangsujuk (czyt. danie kuchni koreańskiej).
Dopiero tej jesieni zachorowałam na koronawirusa. Gdyby to wydarzyło się początkiem roku lub jeszcze w ubiegłym, to pewnie moje ataki paniki byłyby silniejsze niż sam wirus.
Zaraziłam się prawdopodobnie od dzieci kuzynki, które odwiedziłam w ich domu po ok. 5 miesiącach. Najpierw zachorowała moja mama, potem równocześnie ja z kuzynką, następnie jej mąż, a na końcu mój tata, przy czym tylko ja z rodzicami zrobiliśmy testy potwierdzające chorobę (kuzynka nie chciała, żeby dali ich na kwarantannę i normalnie funkcjonowali, chodzili do sklepów, z dziećmi na zajęcia, itp.)
Moi rodzice na szczęście przeszli chorobę w miarę łagodnie, mimo chorób współistniejących. Tak, byli zaszczepieni. Ja nie i było ze mną trochę gorzej. Przez 11 dni miałam gorączkę, mój organizm był wyczerpany. Przez kilka dni nie miałam węchu i smaku, przez co straciłam apetyt (niestety nie schudłam). Do tego zaatakowało mi zatoki. W nocy nie mogłam oddychać, w dzień zmagałam się z bólem i gęstą wydzieliną. Musiałam wziąć antybiotyk, co jeszcze bardziej mnie osłabiło. Przez kilka dni miałam okropne bóle mięśni i kości. Przez kolejnych kilka dni bolała mnie cała lewa strona głowy - szczęka, migdały, oko. Szczęście, że mamy wykupiony prywatny pakiet medyczny i cały czas byliśmy w kontakcie z lekarzami - nawet w niedzielę. Bez tego pewnie mój lęk dałby o sobie znać. Chociaż i tak w najgorszych momentach bałam się, że wezmą mnie do szpitala, a wtedy na pewno umrę. Albo na COVID, albo na zabójczy atak paniki.
Przedłużający się stan chorobowy spowodował obniżenie nastroju. Ogromnie się wszystkim martwiłam, pojawiły się obawy, że już nigdy nie pojadę z psem nad morze. Zaczęłam zastanawiać się, jak to będzie jak umrę, jak rodzice ogarną moją sprzedaż i bombardowanie telefonami za nienadanie przesyłek w terminie. Martwiłam się, jak wrócę do pracy, przecież nie dam rady księgować, obsługiwać zamówień, itp. Dziś wydaje się to absurdalne, ale wtedy naprawdę się tym martwiłam! Parę razy polały się łzy niemocy. Nie mogłam nic zrobić, bałam się, że ten stan będzie trwać wiecznie.
A jak zadziałała na mnie kwarantanna i brak możliwości wyjścia z domu? Spłynęło to po mnie. Jeszcze kilka/kilkanaście miesięcy temu dostawałam ataków paniki na samą myśl, że mogą mnie zamknąć na kwarantannie. Ale teraz na tyle źle się czułam, że było mi wszystko jedno. Nawet gdybym mogła, to nie byłabym w stanie wyjść z domu.
Pierwszy raz zawiesiłam też sprzedaż. Do tej pory np. jadąc na wakacje, wydłużałam czas wysyłki. Teraz, przez pierwszy tydzień, zwlekałam się z łóżka i przy pomocy taty jakoś ogarniałam sprzedaż. Potem niestety nie dałam już rady i zawiesiłam wszystko. To była trudna decyzja, bo miałam poustawiane różne promocje, rabaty, kupony, no i był to najgorętszy sezon przedświąteczny. Ale nie żałuję tej decyzji ani trochę. Bardzo potrzebowałam takich kilku dni totalnego wytchnienia od pracy.
W trakcie choroby obiecałam sobie, że teraz na pewno się zaszczepię. Ale wyzdrowiałam i znów mam wątpliwości. Póki co mam przeciwciała, więc nie powinnam się martwić. Teraz czeka mnie seria badań, aby sprawdzić, jakie szkody wyrządził u mnie wirus w koronie.
P.s. O absurdach systemowych przebywania na kwarantannie napiszę w oddzielnym poście.