Dopiero tej jesieni zachorowałam na koronawirusa. Gdyby to wydarzyło się początkiem roku lub jeszcze w ubiegłym, to pewnie moje ataki paniki byłyby silniejsze niż sam wirus.
Zaraziłam się prawdopodobnie od dzieci kuzynki, które odwiedziłam w ich domu po ok. 5 miesiącach. Najpierw zachorowała moja mama, potem równocześnie ja z kuzynką, następnie jej mąż, a na końcu mój tata, przy czym tylko ja z rodzicami zrobiliśmy testy potwierdzające chorobę (kuzynka nie chciała, żeby dali ich na kwarantannę i normalnie funkcjonowali, chodzili do sklepów, z dziećmi na zajęcia, itp.)
Moi rodzice na szczęście przeszli chorobę w miarę łagodnie, mimo chorób współistniejących. Tak, byli zaszczepieni. Ja nie i było ze mną trochę gorzej. Przez 11 dni miałam gorączkę, mój organizm był wyczerpany. Przez kilka dni nie miałam węchu i smaku, przez co straciłam apetyt (niestety nie schudłam). Do tego zaatakowało mi zatoki. W nocy nie mogłam oddychać, w dzień zmagałam się z bólem i gęstą wydzieliną. Musiałam wziąć antybiotyk, co jeszcze bardziej mnie osłabiło. Przez kilka dni miałam okropne bóle mięśni i kości. Przez kolejnych kilka dni bolała mnie cała lewa strona głowy - szczęka, migdały, oko. Szczęście, że mamy wykupiony prywatny pakiet medyczny i cały czas byliśmy w kontakcie z lekarzami - nawet w niedzielę. Bez tego pewnie mój lęk dałby o sobie znać. Chociaż i tak w najgorszych momentach bałam się, że wezmą mnie do szpitala, a wtedy na pewno umrę. Albo na COVID, albo na zabójczy atak paniki.
Przedłużający się stan chorobowy spowodował obniżenie nastroju. Ogromnie się wszystkim martwiłam, pojawiły się obawy, że już nigdy nie pojadę z psem nad morze. Zaczęłam zastanawiać się, jak to będzie jak umrę, jak rodzice ogarną moją sprzedaż i bombardowanie telefonami za nienadanie przesyłek w terminie. Martwiłam się, jak wrócę do pracy, przecież nie dam rady księgować, obsługiwać zamówień, itp. Dziś wydaje się to absurdalne, ale wtedy naprawdę się tym martwiłam! Parę razy polały się łzy niemocy. Nie mogłam nic zrobić, bałam się, że ten stan będzie trwać wiecznie.
A jak zadziałała na mnie kwarantanna i brak możliwości wyjścia z domu? Spłynęło to po mnie. Jeszcze kilka/kilkanaście miesięcy temu dostawałam ataków paniki na samą myśl, że mogą mnie zamknąć na kwarantannie. Ale teraz na tyle źle się czułam, że było mi wszystko jedno. Nawet gdybym mogła, to nie byłabym w stanie wyjść z domu.
Pierwszy raz zawiesiłam też sprzedaż. Do tej pory np. jadąc na wakacje, wydłużałam czas wysyłki. Teraz, przez pierwszy tydzień, zwlekałam się z łóżka i przy pomocy taty jakoś ogarniałam sprzedaż. Potem niestety nie dałam już rady i zawiesiłam wszystko. To była trudna decyzja, bo miałam poustawiane różne promocje, rabaty, kupony, no i był to najgorętszy sezon przedświąteczny. Ale nie żałuję tej decyzji ani trochę. Bardzo potrzebowałam takich kilku dni totalnego wytchnienia od pracy.
W trakcie choroby obiecałam sobie, że teraz na pewno się zaszczepię. Ale wyzdrowiałam i znów mam wątpliwości. Póki co mam przeciwciała, więc nie powinnam się martwić. Teraz czeka mnie seria badań, aby sprawdzić, jakie szkody wyrządził u mnie wirus w koronie.
P.s. O absurdach systemowych przebywania na kwarantannie napiszę w oddzielnym poście.
0 komentarze:
Prześlij komentarz