Co za ból...

Jak to mówią, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak też było z moją ostatnią znajomością.


Na spotkaniach było bardzo ekscytująco, aż za dobrze! Pomiędzy spotkaniami wszystko się sypało... Na szczęście tym razem nie mogę zarzucić sobie rozpadu tej znajomości. Gościu zwyczajnie ma jakieś zaburzenia i co chwilę wybuchał z niepotrzebną awanturą. Na dłuższą metę byłoby to nie do zaakceptowania. I wyjaśniło się, dlaczego jego grono znajomych jest raczej wąskie i dlaczego jest sam...




Nie mniej jednak ból jest niewyobrażalny. Zacznę może od tego, że wczorajszej nocy zrobiłam coś, czego nie robiłam bodajże od 8 lat. Tak, nie zrobiłam tego nawet po ostatnim rozstaniu... I żałuję, że to zrobiłam. Mianowicie upiłam się. Najpierw wzięłam lek na uspokojenie, a następnie w samotności wypiłam butelkę Martini. Na początku było ok., tzn. było mi okropnie źle psychicznie, byłam zdołowana i zapłakana i z nadmiaru emocji, a także pod wpływem leków i początkowego działania alkoholu, szybko zasnęłam. Niestety po 40 minutach obudziłam się z atakiem paniki. W głowie mi wirowało, serce waliło jakby zaraz miało przebić się przez skórę, potwory lęk, zimne poty, następnie dreszcze. Nie wiedziałam, co robić. Obudzić mamę i powiedzieć, że upiłam się i żeby mnie ratowała? Ale co mogła zrobić w tej sytuacji? Stwierdziłam, że muszę szybko wstać z łóżka i zacząć się ruszać, zazwyczaj to pomagało na napady lęku. Niestety moje ciało nie współpracowało. Wstałam i od razu złapałam się za najbliższy mebel, bo nie byłam w stanie ustać na nogach. Zrobiło mi się niedobrze i zachciało mi się siku. Chwiejnym krokiem dotarłam do łazienki. Po kilku sekundach zaczęło robić mi się słabo. Jezu, na cholerę piłam ten alkohol! Nigdy więcej! Biegiem wróciłam do łóżka potykając się po drodze niezliczoną ilość razy. Zdążyłam jeszcze szeroko otworzyć okno. Lęk nie mijał, w panice zaczęłam wbijać sobie paznokcie w skórę. Z całej siły. Lecz nie czułam bólu. Co za okropne uczucie, nie zapomnę go do końca życia! Zaczęłam ruszać wszystkimi członkami swojego ciała, żeby ten cholerny lęk minął! Trwało to z dobre 20 minut. Kolejne 20 najgorszych minut w moim życiu. I w końcu zasnęłam, nawet nie wiem kiedy. 



Na następny dzień okazało się, że mój lęk nie był bezpodstawny. Usłyszałam to, czego najbardziej się obawiałam. "Sorry mała, ale nie pasujemy do siebie". To było jak cios. Momentalny odpływ tlenu z mózgu, morze łez, mimo usilnego ich powstrzymywania. Było tak cudownie, że setki razy powtarzałam, że to nie możliwe, nie możliwe, że w końcu szczęście uśmiechnęło się do mnie, że jest obok, że widzę go i czuję wszystkimi zmysłami, a moja reakcja jest odwzajemniona. Pierwszy raz od dawna widziałam swoją przyszłość w jasnych barwach. W myślach już się pakowałam, czułam się samodzielna i niezależna, już budowałam domek z ogródkiem i domową sielankę. Aż tu nagle tekst, że za dużo nas dzieli... Mogłam się tego spodziewać. Po raz kolejny zacytuję słowa ważnej osoby w moim życiu: "Takie czasy, że zamiast coś naprawiać to się to wyrzuca i bierze nowe. Włącznie z ludźmi."Wiadomo, nic na siłę i za wszelką cenę, ale zaburzenia emocjonalne się leczy (pracuje na nimi) i da się z tym żyć. Kto jak kto, ale ja wiem co mówię.

Nigdy tu nie było ciemniej
Nigdy tu nie było mniej mnie
Odkąd Ty

Nigdy tak nie grała cisza
I nie trwała żadna zima
Odkąd my

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Nikt mnie nigdy nie miał więcej
Nikt mnie nigdy nie chciał piękniej
Niż chciałeś Ty

Nikt nie dotarł nigdy głębiej
Nikt nie spalił mostów chętniej
Tak jak Ty

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra to co zostawiłeś sam

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać 

I teraz znów czekają mnie okropne dni. Trzeba wymazać z pamięci wszystkie plany i pomysły na wspólną przyszłość. Zburzyłam swój mur i pozwoliłam mu zbliżyć się do siebie, co robię wyjątkowo rzadko. Zaufałam mu i teraz jak zwykle dostaję po dupie. Na nowo muszę nauczyć się samotności. Ostatnio trwało to ponad rok, a runęło w zaledwie 2 tygodnie. Teraz pewnie będzie trwało niewiele krócej. Ból potworny wypełnia moją duszę. Żal, że mam w życiu ogromnego pecha. Jestem dożywotnio skazana na samotność. Muszę wypełnić czymś tą pustkę, która nagle pojawiła się w moim życiu. Już nie będzie długich rozmów, już nikt nie napisze mi na dobranoc, że tęskni. Już nie będę budzić się nad ranem, żeby sprawdzić, czy już wstał. Już nie będzie euforii i chęci do życia. Poruszając się po mieście nie będę już myśleć, jak wiele rzeczy muszę mu pokazać i w ile miejsc zabrać. Nie będzie już wyczekiwania na spotkanie, nie będzie pocałunków, dotyku i namiętności. Nie będzie motywacji, żeby pokonywać swój lęk i przełamywać kolejne bariery, żeby móc być razem. Nie będzie oglądania po tysiąc razy zdjęć i wracania do miłych rozmów. Może zbyt pochopnie do tego podeszłam, za bardzo się zaangażowałam, za szybko zburzyłam swój mur. W końcu mężczyźni są zdobywcami - gdy zdobędą - porzucają. Niepotrzebnie budowałam już wizję wspólnej przyszłości i kombinowałam, jak to zrobić, żeby pokonać odległość, która nas dzieliła. Być może dla mnie ta znajomość była zupełnie czymś innym niż dla niego, bo nawet nie miał odwagi powiedzieć mi tego wprost. Być może zostałam potraktowana jako przygoda na jeden raz, chociaż z początku nic na to nie wskazywało... Być może gdybyśmy mieli siebie na co dzień, wszystko byłoby dobrze... Widocznie te chwile euforii i ekscytacji o wiele mniej znaczyły, niż te cholerne bezsensowne sprzeczki... W głowie tętnią mi słowa "nie poddam się, nie zrezygnuję z ciebie, razem wszystko przetrwamy". Słowa rzucone na wiatr. Bardzo się na nim zawiodłam. Bardzo...




Czekają mnie bardzo ciężkie dni. Nie wiem jak mam wypełnić tę pustkę. Nie wiem jak pozbyć się tego żalu i bólu. Nie wiem jak powstrzymać łzy. Za miesiąc rodzice wylatują, zostanę ze wszystkim sama. Już teraz pojawia się straszny lęk. Boję się, że nie podołam psychicznie, że coś sobie zrobię, bo nie wytrzymam. Nie potrafię nawet nazwać jak okropne uczucia mi teraz towarzyszą. Nie potrafię tego wszystkiego ubrać w słowa. Żal, smutek, ból, złamane serce, strata, niechęć, niepewność, lęk, rezygnacja, poddanie się, brak chęci do życia, depresja, zdołowanie i długo by tak wymieniać. Boję się tych samotnych nocy, gdzie we śnie będzie mnie wszystko nawiedzać z jeszcze większą siłą. Wiem, to nie moja wina, ale beznadziejne jest to, że nikt nie potrafi docenić tego, jak wiele wysiłku wkładam w niektóre rzeczy i jak wiele mam do zaoferowania... Po raz kolejny marzę o tym, żeby zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić...


Edit:
Koleżanka podsunęła mi pomysł, żeby sprawdzić swoją numerologię. Jestem cyfrą 9. Zobaczcie, co to oznacza i jak się sprawdza... http://www.cyfryprzeznaczenia.pl/portret_numerologiczny.htm


0 komentarze:

Prześlij komentarz