A pamiętacie niedawne chrzciny, na których byłam chrzestną? Jeśli nie, to przypomnijcie sobie, jak to było: Chrzest bez chrzestnej? Fuck off nerwico, czyli chrzciny z chrzestną!
Będąc na wakacjach zadzwoniła do mnie kuzynka z zaproszeniem na chrzciny do jej trzeciego dziecka. Chrzest miał się odbyć za tydzień, więc wcześnie zapraszała, nie powiem. Pominę już fakt, że informacje o tym chodziły już od miesiąca, a z kuzynką widywałam się praktycznie codziennie. Więc czemu wcześniej nic nie powiedziała? Nie wiem.
Jeszcze kilka lat temu - a może nawet w zeszłym roku - informacja ta wywołałaby u mnie lęk. Ale nie dziś, nie tym razem. Informację tę przyjęłam z całkowitym luzem, a nawet się ucieszyłam, że będę mogła zjeść coś smacznego (tak, tak, żyję po to by jeść, a nie odwrotnie).
Nie przygotowywałam się do tych chrzcin wcale. Po prostu poszłam z marszu. Do tego uroczystość była dzień po moim powrocie z wakacji.
W kościele (w zasadzie to przed kościołem) było trochę niepokoju i strachu, ale udało mi się dotrzymać prawie do końca mszy. Prawie, bo pod koniec jakaś osoba zemdlała, co oczywiście i u mnie wywołało skok negatywnych emocji. W tym samym momencie zaczęło padać, więc miałam wymówkę, żeby wrócić do auta po parasol.
Gdy wróciłam, ludzie już się rozeszli i zostały tylko rodziny chrzczonych dzieci. Przez całe chrzciny (właściwe) stałam z samego przodu kościoła, zaraz obok rodziców, dzieci i chrzestnych tak, jakbym to ja była chrzestną. Z początku pojawił się lęk, ale dość szybko minął.
Potem już było z górki. Co prawda trochę się jeszcze stresowałam, ponieważ standardowo byłam kierowcą i musiałam odwieźć babcię kuzynki, ale dobrze sobie z tym poradziłam ;)
P.s. O mały włos nie zostałam drugi raz chrzestną, bo kuzynka, która miała nią zostać, nie dała rady przylecieć z zagranicy. Wszystko byłoby do przełknięcia, gdybym nie dowiedziała się o tym przed chrzcinami, a w tym samym dniu. Ale ostatecznie rolę tę przeją ktoś inny (bez mojego udziału), więc nie ma co gdybać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz