Każdy nerwicowiec na początku swojej choroby biega po lekarzach doszukując się wyjaśnienia swojego stanu. Zazwyczaj na pierwszy ogień idzie kardiolog i endokrynolog, w których pokłada się nadzieję, że kołatania serca i uczucie duszności to objawy jakieś choroby i wystarczy wziąć pigułkę, aby wszystko minęło.
Tak się jednak nie dzieje. Słyszymy diagnozę, że to nerwica lękowa z objawami somatycznymi, zaburzenie psychiczne, którego nie da się wyleczyć lekami. Musimy nauczyć się ją pokonywać albo nauczyć się z nią żyć.
Gdy objawy nerwicowe są nasilone, zazwyczaj trudno jest nam wychodzić do ludzi. Wyeliminowaliśmy wszystkie możliwe choroby, więc do specjalistów już nie chodzimy. W moim przypadku wizyta u lekarza to koszmar. Nie dość, że trzeba czekać w tłumie ludzi, to jeszcze mało który lekarz wykazuje zrozumienie dla nerwicy. Niejednokrotnie słyszałam hasła typu "Taka młoda, a już ma nerwicę?", "A czego ty się boisz? Wszyscy odczuwają niepokój przed badaniem". A przecież to nie tak! My oprócz typowego niepokoju odczuwamy dodatkowy lęk, który jest związany z wyjściem poza nasz prywatny "obszar bezpieczeństwa", z wyjściem do ludzi, z brakiem możliwości ucieczki i schowania się w samodzielnie zbudowanym azylu.
Jednak przychodzi taki czas, gdy trzeba przełamać się i rozpocząć wycieczkę po lekarzach, aby sprawdzić swój stan zdrowia. To trudny moment w życiu lękowców. Ciągle mówimy sobie, że jeszcze nie czas, że jeszcze nie jesteśmy gotowi, że zdecydujemy się, gdy będzie mniej objawów. Prawda jest taka, że nigdy nie będziemy w pełni gotowi i nie można przegapić odpowiedniego momentu, który pojawia się niesamowicie rzadko!
Ja zbierałam się na ten moment już od 2 lat. Dziś właśnie to nastąpiło. Powoli, wizyta po wizycie robię generalny przegląd stanu zdrowia. Na pierwszy rzut poszła priorytetowa wizyta u dentysty. 25 mg hydroxyzyny weszło w krwiobieg, dzięki czemu pojawiłam się na fotelu. Krótki przegląd uzębienia, potem tomografia 3D z dużym lękiem, omawianie wyników i po wszystkim. Diagnoza była lepsza niż się spodziewałam. Kilka plomb do wymiany, prawdopodobnie nie ma nic do leczenia. Ale to nie wszystko. Mam aż 3 zęby mądrości do usunięcia, z czego jeden umiejscowił się pod kością szczękową. O zgrozo! Jak jak to przeżyję?! Dla normalnego człowieka taka informacja wywoływała by ogromny strach. Więc do co dopiero u mnie! A najśmieszniejsze jest to, że nie boję się samego zabiegu ani bólu, tylko faktu, że nie będę mogła wstać z fotela i wyjść z gabinetu przez kilkadziesiąt minut!
Nie ma co się nad tym zamartwiać. Trzeba powoli, małymi kroczkami odhaczyć wszystkich specjalistów z listy. Póki co 31 sierpnia mam kolejną wizytę u dentysty na czyszczenie zębów. Jak mi poszło, opowiem w kolejnym poście. Następny punkt z listy to wizyta u lekarza rodzinnego po skierowania na badania. Planuję znowu złożyć wniosek o sanatorium*. W końcu należy mi się!
*Pewnie niewiele młodych osób wie, że każdemu co 2 lata przysługuje 3-tygodniowy pobyt w sanatorium na NFZ. Wystarczy mieć małą historię choroby, np. wykazać, że ma się bóle kręgosłupa i chodzi się na rehabilitację, lub często choruje się na anginę. Jest to pobyt dofinansowany i zazwyczaj dopłaca się ok. 500 zł + dojazd. Ja z tej opcji skorzystałam już 2 razy. Dla zachęty dodam, że za pierwszym razem zostałam wysłana do 4**** hotelu w Kołobrzegu! Wykorzystajcie te pieniądze, które co miesiąc płacicie ZUS-owi!
0 komentarze:
Prześlij komentarz