Długi weekend w Trójmieście| Dzień 1 - zwiedzamy Gdańsk

Tak, to właśnie ta rzecz, której obawiałam się od dwóch tygodni :) Szczęśliwie okazało się, że strach ma wielkie oczy. Ewentualnie, że limit stresu został wyczerpany już przed wyjazdem. 

Tak więc po godzinie snu wyjechałam wraz z rodzicami o 2 w nocy. Chciałam prowadzić samochód, ale oczywiście ojciec stwierdził, że zrobi to lepiej... Przeszła pierwsza fala złości i dużo napięcia, które towarzyszyło mi niemal do połowy drogi. Na szczęście obeszło się bez większego lęku i bez ataku paniki, a tym samym bez leków. Mimo, że całą drogę myśli napierały na mnie, że mam się bać, że jestem coraz dalej od domu, że w tym miejscu miesiąc temu miałam atak paniki, itp. 

Punkt pierwszy wycieczki, to zwiedzanie Gdańska. Na pierwszy ogień poszedł stadion. Potem - za moją namową - pojechaliśmy na lotnisko. Pierwszy raz w życiu odwiedziłam ten obiekt, co było jednym z moich małych celów na drodze do spełnienia marzeń. Mogłam z bliska zobaczyć jak startują i lądują samoloty. Szczerze? Moje oczekiwania były znacznie większe. Spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego, większego chaosu na terminalach, dużego ruchu samolotów na pasach i w powietrzu. Ale to dobrze, że lotnisko nie przeraziło mnie :)


Kolejny punkt to Jarmark Dominikański. I znów konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością. Tym razem na minus. Ludzi tłumy, na straganach badziewie, ciężko znaleźć jakieś "perełki". Za to sam Gdańsk, jako miasto, bardzo mi się podobał. Nowoczesne budownictwo z zachowaniem tradycyjnej architektury. Jednak ogrom ludzi wyklucza to miejsce jako moją destynację do zamieszkania :) Chodząc po Jarmarku ojciec wpadł na pomysł, żeby pójść coś zjeść do restauracji. Wybiłam mu ten pomysł z głowy mając wizję dłuuuugiego oczekiwania w tłumie ludzi. Już wolę zjeść suchą bułkę... Więc pojechaliśmy do miejsca docelowego - Sopotu. Odebraliśmy klucze do mieszkania i... kolejne zderzenie. Warunki szumnie nazwanego "apartamentu" było mooocno średnie... Ale z drugiej strony nie przyjechałam tu siedzieć w mieszkaniu. Z oporami wsiadłam do windy i z duszą na ramieniu, wbijając paznokcie w mamy rękę, wyjechałam na 8 piętro. 10 min zajęło mi oswojenie się z wysokością. 

Po chwilowym odpoczynku wyruszyliśmy na plażę. Po drodze zjedliśmy kebaba w ustronnej knajpce. Bez większych problemów. Tradycji stało się zadość i na plaży złapała nas potężna ulewa. Nie byłam na to gotowa, nie miałam kurtki ani parasola. Do tego zaczęło wychodzić na mnie zmęczenie po nieprzespanej nocy. Tym razem, wyjątkowo, nie byłam zadowolona z tego, że zmokłam jak kura ;) Trzęsłam się z zimna jak galareta. A zamiast wrócić do mieszkania, to brnęliśmy dalej w stronę centrum licząc na to, że przestani padać. Ale tak się nie stało. Więc Chojrak Kasia zaproponowała, żeby do mieszkania wrócić autobusem. Ja! Autobusem! Co za głupi pomysł! Ale stwierdziłam - spróbuję. 

Podjechaliśmy tylko 2 przystanki (z 12). Tak spanikowałam i znów się trzęsłam (tym razem już nie z zimna), że musieliśmy wyjść. Przeraziło mnie to zamknięcie w blaszanej puszce i stanie na światłach. Dalszą drogę, ok. 3 km, przeszliśmy na piechotę. Zębami szczękałam jeszcze z dobre 10 minut. Teraz, pisząc tego posta, czuję ból całej szczęki.



Pod wieczór zachciało nam się "czegoś", a że byliśmy mega zmęczeni, to postanowiliśmy podjechać autem do centrum. Jeszcze w mieszkaniu mama wypiła pół piwa a ojciec resztę zgrzewki, więc kierowanie przypadło mnie. Wiadomo, że jeżdżąc po nowym, nieznanym miejscu, mogłam jeździć jak niedzielny kierowca, co ewidentnie nie spodobało się mojemu ojcu, bo co chwilę "prychał i sykał", a także rzucał uwagi. Mogę powiedzieć, że jest to skuteczna metoda utrzymania taty w abstynencji :) Już wiem, że jutro nawet nie spojrzy na piwo hahaha

P.s. Woda w Bałtyku jest ciepła jak zupa! Oszalałam :) Nigdy jeszcze nie była taka cieplutka :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz