A więc nastał ten dzień. Rano spakowaliśmy się i do godz. 11 opuściliśmy mieszkanie. Od samej pobudki, aż do godz. 12 towarzyszył mi lęk. Cały czas walczyłam ze sobą a głowę miałam pełną czarnych myśli. Do godz. 19.30 musieliśmy coś ze sobą zrobić. Bałam się tego, że nie będę mieć miejsca, do którego mogę wrócić i schować się ze swoim lękiem. Takiej swojej bezpiecznej przystani. Myślałam, że takim miejscem może być plaża, ale jak na złość lało od rana.
Postanowiliśmy pojechać do Gdańska. A w zasadzie to ja postanowiłam :) Na pierwszy ogień poszła latarnia morska. Już bez żadnego stresu wyszłam na górę, a nawet spędziłam tam jakieś 10 min, bo patrzyłam, jak wielki statek pasażerski wpływa do portu. Potem chciałam pojechać na drugą latarnię, ale okazało się, że jest niedostępna dla zwiedzających. Pojechaliśmy więc na Westerplatte. Tam zobaczyliśmy pomnik, bunkry, garnizon i zjedliśmy wojskową grochówkę ;) Udało mi się na chwilę zapomnieć o wieczorze.
Kolejny punkt to plaża i molo w Gdańsku Brzeźnie. Na szczęście przestało padać. Po spacerze ruszyliśmy w stronę Sopotu. Do punktu kulminacyjnego zostały jeszcze 4 godziny. Pojechaliśmy zostawić auto na parking pod Operą Leśną. Cena za postój - 20 zł. Ale w końcu mieliśmy tam wszystkie bagaże. Niestety znów zaczęło lać. Pod parasolami szliśmy ok. 30 min. do centrum Sopotu na obiad. Obyło się bez większego stresu. Na szczęście. Potem pożegnalny goferek, pożegnanie morza i powoli ruszyliśmy w stronę Opery Leśnej.
I zaczęło się. Mój lęk narastał. Widziałam tłumy ludzi zmierzające na festiwal. Najbardziej bałam się tego, że jak już tam wejdę, to nie będę mogła wyjść, bo bilety będą już nieważne. Ciągle żartowałam, że rodzice pójdą sami, a ja opchnę swój bilet. Profilaktycznie wzięłam sobie 25mg hydroxyzyny, żeby za bardzo nie świrować i w ogóle żeby tam wejść :) No to start. Kolejki do wejścia na szczęście nie było. Zrządzeniem losu jeden Pan przed wejściem zaczepił mnie i zapytał, czy nie sprzedam mu biletów. Zawahałam się. Wycofać się i z poczuciem zawodu, ale i spokoju, wyruszyć do domu, czy zawalczyć i nie poddać się. Gdy usłyszałam zaproponowaną przez niego cenę, bez zastanowienia weszłam na teren Opery Leśnej. Po przekroczeniu bramy odczułam pewien niepokój, że od tego momentu ile wytrzymam, tyle będę mieć z koncertu.
Teraz już mogę oficjalnie się pochwalić, że uczestniczyłam w festiwalu Top of The top! Wrażenia były niesamowite. Siedziałam na miejscu 30 min. przed rozpoczęciem. Było trochę nerwów, więc poprosiłam mamę, żeby ze mną pospacerowała. Handel kwitnął - pełno budek i stoisk z kawą, popcornem, burgerami, piwem, goframi, pamiątkami i innymi badziewiami. Za chwilę słyszę, że festiwal zacznie się za 5 min i wszyscy proszeni są o zajęcie miejsc. Wszystko było transmitowane na żywo, więc musiało zacząć się punktualnie. 3 minuty do rozpoczęcia. O matko, nie wrócę na sektor, nie dam rady. Minuta do rozpoczęcia - cholera ciekawi mnie, jak będzie wyglądało otwarcie. Ruszyłam. I... Przez pierwszych 30 minut było sporo napięcia, ale rozładowałam je "bujając" się i bijąc brawo. A potem... potem to już szaleństwo i zabawa. Śpiewałam (w zasadzie to darłam się) na większości piosenek, emocje niezwykle ekscytujące, wszystko było dla mnie takie... takie niesamowite i niemożliwe, nierealne. Nie wierzyłam, że tam jestem, że uczestniczę w tak dużej imprezie i to jeszcze transmitowanej na żywo. Były chwile radości, chwile niezwykle energetyzujące, ale też chwile wzruszenia. Było po prostu niesamowicie! I wytrzymałam do samego końca :)
O festiwalu mogę powiedzieć jeszcze tyle, że w telewizji wygląda to zupełnie inaczej. Nie mówię tu o samej oprawie wizualnej i o dźwięku. Na żywo amfiteatr jest mniejszy niż pokazują to kamery. I ludzi też nie wydaje się być tak wiele. I to mówię ja, która ma fobię społeczną i boi się tłumów :)
Po koncercie ruszyliśmy do domu. Mogę powiedzieć tylko tyle, że raz podniosłam oko, bo byliśmy na stacji i musiałam zrobić siku, a na następnym przystanku jadłam coś w McD, ale byłam tak zaspana, że nawet nie pamiętam co :) Caluteńką drogę przespałam.
Podsumowując cały wyjazd - było fantastycznie! Mimo kilku cięższych chwil, nie żałuję ani jednej minuty spędzonej w Trójmieście. Tyle wrażeń, tyle emocji, zwiedzania i kilometrów zrobionych piechotą w jedyne 4 dni! Jestem z siebie prze ogromnie dumna i zadowolona z całego wyjazdu. A teraz miejsce na oklaski :) :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz