Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.

Harlan Coben "Sześć lat późnij"

To moja pierwsza książka tego autora i jedna z tych, które niesamowicie wciągają :)

"Do mojej piersi wdarły się dwie dłonie, złapały serce i złamały je na pół." - ktoś jeszcze oprócz mnie zna to uczucie?

"Zdaję sobie sprawę, że ilekroć widzę siedzących razem "przyjaciół" z college'u, zawsze ślą wiadomości tekstowe do jakichś innych znajomych, zapewne wiecznie szukając czegoś lepszego. Nieustanne polowanie na zielonej cyfrowej łące, próba wąchania róż rosnących gdzie indziej, kosztem tych, które są przed tobą." 

"Do mojego serca powoli wkradał się niepokój. Wszyscy czytamy o tym, jak niektóre zwierzęta wyczuwają niebezpieczeństwo. Potrafią przewidzieć zagrożenia, a nawet nadchodzące klęski żywiołowe, zupełnie jakby miały niewidzialny radar lub macki sięgające do niedostępnych nam zakamarków. Oczywiście człowiek pierwotny też musiał mieć takie zdolności. Przetrwały one w nas, choć mogą być uśpione, osłabione od nieużywania. Jednak ten neandertalczyk zawsze tam jest, przyczajony pod sportowymi spodniami i wyprasowaną koszulą."



"Wesela, przyjęcia i tym podobne uroczystości często odzwierciedlają charakter urządzających je osób. Pogrzeby rzadko. Śmierć jest egalitarna tak bardzo, że w rezultacie wszystkie pogrzeby, poza tymi na filmach, wyglądają jednakowo."

"Facebook uwielbia torturować porzuconych kochanków, pozwalając oglądać obiekty ich uczuć. Nie można od nich uciec. Ich życie jest tutaj, na widoku."

"Nadzieja to najokrutniejsza rzecz na świecie. Już lepsza jest śmierć. Gdy umierasz, ból ustaje. Jednak nadzieja unosi cię wysoko tylko po to, żeby strącić cię na ziemię. Nadzieja trzyma twoje serce, a potem miażdży je pięścią."

"- Co ja, do cholery, robię Jake? 
- Próbujesz żyć - odrzekłem.
Shanta pokręciła głową.
- To się nie uda.
- Kochasz go?
- Tak.
 - No to się uda. Tylko będzie pokręcone."

Czy byłam molestowana?

Temat molestowania jest ostatnio popularny, chociaż nadal wiele kobiet boi się do tego przyznać. Chyba każdy w dzieciństwie z rówieśnikami bawił się w lekarza i poznawał tajemnice ciała człowieka. Pominę więc ten etap. Ale co było dalej?

Pierwsze wspomnienie, jakie przychodzi mi do głowy, było, gdy miałam ok. 14 lat. Wracałam wieczorem od koleżanki. Było już ciemno i ok. 200m musiałam przejść przez zagajnik. Akurat w tym momencie pojawił się samochód. Gdy zrównywał się ze mną, zaczął zwalniać. Pamiętam, że serce mi na moment stanęło. Bałam się jak cholera, ale szłam dalej. Nagle szyba w samochodzie została opuszczona i  ktoś dał mi klapsa w pupę i odjechał. Byłam w takim szoku, że nawet nie zapamiętałam kto to był, ani jaki to był samochód. Od tamtej pory koleżanka odprowadzała mnie aż do zagajnika. 



Kolejny raz, który pamiętam, miał miejsce w mojej pierwszej prawdziwej pracy. Miałam wtedy 21 lat. Pomijając fakt, że miałam szefa zboczeńca, który non stop sypał zbereźnymi żartami, ale do czynów się nie posuwał. Przynajmniej w stosunku do mnie. Pracowałam w firmie, która miała 5 pomieszczeń biurowych. W jednym byłam ja z ciocią, w drugim synowie od szefa, w trzecim szef, w czwartym starszy pan i w piątym super babka w wieku 60 lat i fantastyczny gościu w wieku 50 lat. Ci ostatni znali się już od lat z moją ciocią i wszyscy w czwórkę stanowiliśmy zgraną ekipę. Odstawałam od nich wiekiem, ale zawsze lepiej dogadywałam się ze starszymi niż z rówieśnikami. Facet (nazwijmy go Adam), miał córkę w moim wieku i często traktował mnie właśnie jak własną córkę, a ja jego jak dobrego wujka. Niestety do czasu. Po kilku latach zaczęły lądować w moim kierunku teksty typu "Mmmm, ale dziś fajnie wyglądasz", albo "AntyK, jaka sexi spódniczka". Na początku przyjmowałam to z żartem. Do chwili, gdy Adama ręce zaczęły lodować na moich kolanach, a gdy byłam w sukience - również na udach. Zbiło mnie to z pantałyku. Facet, którego traktowałam jak wujka, nagle zburzył moje zaufanie. Zaczęłam go unikać i starałam się trzymać od niego z daleka - przynajmniej na odległość jego rąk. Na szczęście Adam był na tyle inteligentny, że zorientował się, że chyba kryzys wieku średniego zamieszał mu w głowie (albo raczej w gaciach) i szybko się zreflektował. Więcej incydentów z nim nie miałam. 

Następna sytuacja miała miejsce również w pracy. Mieliśmy tradycję wprowadzoną przez szefa, że codziennie o godz. 10 jedliśmy wspólne śniadanie. I nie jakieś tam kanapki sporządzone na szybko w domu. Nie. To były pyszne śniadanka, od sałatek i domowych wypieków zaczynając, a na zapiekankach kończąc. Te śniadania były tak słynne, że klienci niekiedy celowo przychodzili do nas o 10, żeby załapać się na wyżerkę. Jednym z takich klientów był Pan Jakub (imię zmienione). Pan Jakub miał 49 lat, żonę i trójkę dzieci w wieku zbliżonym do mojego. Bardzo go polubiłam, bo był otwarty i zawsze dla mnie miły. Za każdym razem robiłam mu kawę, a on przynosił różne smakołyki. Jego również traktowałam jak "dobrego wujka". Pewnego razu miałam udać się na pocztę wysłać listy. Jakub zaproponował, że mnie podwiezie. Nie było to nic dziwnego, więc z chęcią zgodziłam się. I to był mój błąd. Najpierw zaczął mnie pytać, czy moi rodzice nie będą mieć nic przeciwko, jeśli pojadę na weekend do Krakowa. Trochę zdziwiło mnie to pytanie, zaświeciła się czerwona lampka, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że Jakub mógłby sugerować coś zdrożnego. Odpowiedziałam (zgodnie z prawdą), że jestem dorosła i nie muszę ze wszystkiego spowiadać się rodzicom. Wtedy położył rękę na moim udzie i zapytał, czy pojadę z nim w następny weekend. Chciałabym zobaczyć wtedy własną minę, musiała być niezła. Nie odpowiedziałam nic. W myślach modliłam się, żeby już była poczta i żebym mogła uciec z tego samochodu. Po kilku trwających całą wieczność chwilach w końcu znalazłam się na parkingu. Błyskawicznie opuściłam samochód i powiedziałam, żeby na mnie nie czekał. Jakub odpowiedział, że będzie czekać bo musi jeszcze wrócić do biura. Dziś już nie pamiętam co działo się w mojej głowie będąc na poczcie. Na pewno była to fala nieprzyjemnych emocji. Bałam się wrócić do jego samochodu, ale z drugiej strony nie chciałam go w żaden sposób urazić (głupia!). Nie wiem jak to się stało, ale znów stałam przed jego samochodem. Pewnie pomyślałam, że Jakub również się zreflektował i zorientował się, że jego propozycja była nie na miejscu. O jak bardzo się przeliczyłam! Wsiadłam do samochodu i zapinając pasy zostałam... pocałowana! To było okropne! Zupełnie nie wiedziałam jak mam zareagować! Dziś wiem, że powinnam dać mu w mordę i wyjść. Wtedy jednak byłam w takim szoku, że jedynie odwróciłam głowę do okna i błagałam, żeby znaleźć się już w biurze. Chyba zobaczył moje zmieszanie, bo więcej nie wykonał żadnych ruchów. 



Przez kolejne dni starałam się go unikać, traktowałam jak powietrze. Jak na złość pojawiał się w naszym biurze coraz częściej. Siedząc w pomieszczeniu obok pisał do mnie "urocze" e-maile. Wiedział, że nie powiem o tym nikomu, bo nikt by mi nie uwierzył! Ale mylił się. Powiedziałam cioci - musiałam, żeby więcej nie wysyłała mnie z nim na rządną pocztę! Powiedziałam również ówczesnemu chłopakowi, który pracował w sąsiednim biurze. Razem uknuliśmy słodką zemstę. Dosypaliśmy mu do kawy środek przeczyszczający :) Od tego czasu pojawiał się coraz rzadziej, a wkrótce potem firma padła i więcej go nie widziałam. 

Ostatni incydent, który przychodzi mi do głowy, to wspaniały mąż kuzynki, o którym chyba wystarczająco dużo napisałam już na blogu. Klapsy, podszczypywania, łapania za biust i pocałunki z użyciem przemocy. A to tylko fragment jego poczynań.

Na szczęście ze wszystkimi sytuacjami jakoś sobie poradziłam i nie wpłynęły one jakoś szczególnie na moje życie. Poza zdobytym doświadczeniem oczywiście.

Serce każe kochać, a rozum odradza

Wiele lat temu moja kochana babcia powiedziała mi ten oto cytat:
"Serce każe kochać, a rozum odradza. Czyja większa władza?
Serca, bo z sercem każdy się rodzi, a rozum z latami przychodzi." 




Myślałam, że z każdym kolejnym dniem będzie lepiej, ale nie jest. Mam nawet wrażenie, że boli coraz bardziej... Zacytuję teraz kilka moich wypowiedzi, pochodzących z posta Nie mogę jeść, nie mogę spać.

"Po jakimś czasie stwierdziłam, że nie mogę zmarnować być może miłości życia tylko dlatego, że ktoś ma swoją historię."

"Jeszcze ostatnia wątpliwość, czy na pewno chcę burzyć swoją ciężko zbudowaną oazę spokoju i zaczynać burzę emocjonalną od nowa."

"Byłam gotowa zrezygnować ze wszystkiego i wycofać się, żeby tylko ponownie czuć wewnętrzny spokój. Pomijając już objawy nerwicowe, zastanawiałam się, co będzie, jeśli po spotkaniu okaże się, że to jednak nie to? Znów mam przeżywać załamanie, rozczarowanie i od nowa nauczyć się radzić sobie z samotnością? Byłam już do niej taka przyzwyczajona, że zaczynało mi być z tym dobrze. Budowanie "warstwy ochronnej" trwa miesiącami, a runąć może w jednej sekundzie. Nie byłam gotowa na to, żeby znów przeżywać załamanie. Nigdy nie będę już na to gotowa. Kolejna fala wątpliwości. Zaryzykować i odważyć się brnąć w to dalej, rezygnując ze spokoju, czy wycofać się i zapomnieć o tych wszystkich negatywnych emocjach? Jeszcze nie wiem czy dobrze, ale zaryzykowałam."

"I znów wątpliwości - brnąć w to i ryzykować zawodem, czy wycofać się i odbudować zburzony fragment oazy spokoju ( powrotu do stanu pierwotnego niestety już nie było)."

"Chciałam jak najbardziej go zniechęcić do siebie, chociaż nie szło mi tak dobrze jak poprzednim razem. Momentami wyłączałam się i myślałam, jak po powrocie do domu znów będę podłamana i nie będę wiedziała co dalej robić. Że będę żałowała, że zaryzykowałam i zniszczyłam swoją oazę."

"Cały czas towarzyszy mi lęk, że nic z tego nie będzie, że to się nie uda. A ja będę musiała wrócić do normalności. A wiem, jakie to trudne. Depresja, płacz, niechęć do życia. Nie da się wszystkiego przewidzieć ani zaplanować, wiem, ale cholernie się tego boję. Przechodziłam przez to już tyle razy, podnoszenie się trwało nawet rok, mam wrażenie, że kolejny raz nie dam rady, nie wytrzymam tego psychicznie ani emocjonalnie."

Dostałam tyle ostrzeżeń i ich nie posłuchałam... Wszystko zwaliłam na objawy nerwicowe, a to siły zewnętrzne ostrzegały mnie, żeby się w to nie pakować. Dziś bardzo żałuję, że zaryzykowałam. Niestety tych kilka chwil uniesienia nie było wartych tego, przez co teraz muszę przechodzić. I ostatnia wątpliwość, która się pojawiła:

"Boję się, że mimo wszystko nie będziemy do siebie pasować. Zapewne będę odkrywać coraz więcej różnic, np. ja zazwyczaj chodzę w jeansach i bluzach, bo w tym czuję się najbezpieczniej i nie zwracam na siebie uwagi, on prawdopodobnie ma zupełnie inny styl." - po czasie uświadomiłam sobie, że to wcale nie jest problem. Tylko jakie to ma teraz znaczenie? 

"Ja mam inne poglądy na sprawy mieszkaniowe, on inne. Ja z powodu choroby nie mogę zmienić miejsca zamieszkania, a on z innych powód nie chce tego robić." - pozytywne emocje potrafią wszystko tak szybko zweryfikować... W myślach przygotowywałam się już do przeprowadzki, a co najmniej do spędzenia wspólnego weekendu. Chwilami miałam nawet ochotę wsiąść w auto i samej do niego przyjechać. Czułam, że mam w sobie aż tyle siły. Głośno mówiłam, że nie mogę, bo praca, bo choroba, itp. Ale była to tylko metoda obronna. Wypowiadanie sprzecznych tez paradoksalnie dawało mi siłę, żeby zrobić im na przekór. Gdybym od początku była na to gotowa, pewnie nic by z tego nie wyszło. Mieliśmy spędzić razem 10 dni, co miało być dla nas próbą. Co z tego, skoro nawet do tej próby nie dotrwaliśmy...

"Nie pasujemy do siebie - argument popierający rozstanie, gdy nie ma żadnych innych argumentów"

Czy z perspektywy czasu dostrzegłam kolejne różnice? Owszem. ON - mimo, iż zapewniał, że o wszystkim trzeba rozmawiać, zamiast się kłócić - robił dokładnie odwrotnie. Zamiast przedyskutować, co kogo boli i z czym się zmaga, zwyczajnie wolał mnie obrazić, a następnie zamilknąć. Kolejna różnica - ON, gdy był zmęczony, miał mieć święty spokój. Ja, gdy byłam po nieprzespanej nocy i z bólem głowy, miałam uprawiać z nim cybersex. I to w pracy. I ostatnia różnica, jaką zauważyłam - w zasadzie, to nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby ON nie zrobił z tego kolejnej awantury. Ile jest pozycji seksualnych? Ich liczba ograniczona jest wyłącznie wyobraźnią. Ale ON uznał, że znacząco się różnimy, bo nie przepadam za jego dwoma ulubionymi pozycjami! Nie przepadam nie oznacza u mnie kategorycznego "NIE". Ale patrzcie, jaki ogier sexu, który wypróbował już wszystkie możliwe pozycje! Ciekawa jestem, czy według Was te powody mają aż tak wysoką rangę, żeby się rozejść? Bo może to ze mną jest coś nie tak. Charakterami i poglądami byliśmy dopasowani niemalże idealnie... 

"Gdy rozstaniesz się z drugą osobą lub zostaniesz odrzucona, wkoło słyszysz zawsze: znajdziesz fajniejszego, on nie był ciebie wart, co ty w nim widziałaś. Ale nikt nie zapyta co czułaś przy nim, że tak cierpisz bez niego."

"Odnoszę wrażenie, że on zasługuje na kogoś lepszego, ładniejszego, być może dojrzalszego. Czuję, że to "za wysokie progi na moje nogi". I nie wiem co z tym zrobić, bo nie chcę przez cały czas czuć niepokoju, że to się nie uda, a ja nie potrafię mu dotrzymać kroku." - jakże mylne było moje wrażenie. Okazałam się o wiele dojrzalsza od niego i wiele mogłabym go nauczyć. Ale widocznie jego to przeraziło. To on nie potrafił dotrzymać mi kroku. Jestem w szoku, że własne ego (mając na myśli egocentryzm, nie egoizm) można wynieść do rozmiarów Burdż Chalifa. 

Wczoraj ktoś uświadomił mnie, że zostałam książkowo - za przeproszeniem - "wychujana". Najpierw utworzenie więzi, obietnice, wizje wspólnej przyszłości, czułe słówka i namiętność. Zdobycie mojego zaufania, rozwalenie mojego muru. A potem zaliczenie i odstawienie w kąt. Jakby komuś sprawiało przyjemność ranienie innych - ktoś mnie zranił, więc i ja kogoś zranię, żeby poczuć ulgę. Jakby obowiązywała zasada "3 Z" - zdobyć zaufanie (ewentualnie zauroczyć), zaliczyć, zostawić. Jaka ja byłam naiwna, że w to wszystko wierzyłam. Tak spragniona miłości zostałam całkowicie zaślepiona. Pewnie nie doszłabym do takiego wniosku gdyby nie to, że uświadomiłam sobie, że JEMU zwyczajnie nie zależało. Bo gdyby tak było, nie poddałby się tak szybko i to z tak mało istotnych powodów. W końcu zapewniał, że chcemy tego samego. Przyjechałby niespodziewanie (tak, naiwna wypatrywałam go w oknie), przeprosił, powiedział, że się pogubił, że nie panuje nad swoimi emocjami. To byłoby zrozumiałe, w końcu też tak mam. Ale nie wykonał żadnego ruchu. ŻADNEGO. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że byłam tylko przygodą na jeden raz, a cała ta otoczka to była zwykła gra z jego strony.

To boli jeszcze bardziej... 





"Nie pasujemy do siebie, za dużo nas różni" - te słowa pulsują we mnie nieustannie. Wiem, że miałeś podobnie, gdy napisałam, że lubię macho. Teraz wiem, że się wtedy myliłam. Zwyczajnie nie zweryfikowałam tego, co piszę. Potrafię się do tego przyznać i oficjalnie Cię za to przepraszam.

W sieci pełno jest bezwartościowej treści o miłości, związkach i rozstaniach. Głupie testy, sprawdziany i porównania. Ale czasem, dla potwierdzenia swoich myśli i odczuć, lubię sprawdzić, co o tym wszystkim mówi psychologia, numerologia i inne badziewie. 


7 znaków świadczących o tym, że TY i ON do siebie nie pasujecie

1. Brak zaufania - w tym przypadku było aż za duże. Zaufałam i dostałam po dupie.

2. Wszystko o seksie - "Seks jest bardzo istotnym aspektem w związku. Dlatego jeśli nie dogadujecie się w łóżku, wasza relacja może przechodzić bardzo poważny kryzys. Różnorodność jest fajna, ale czasami różnice są zbyt duże. Jeśli np. twojemu partnerowi zależy na ciągłym seksie, a tobie nie, może to stanowić poważny problem." - o tym pisałam już wyżej. 

3. Zazdrość - nawet nie miała szans, żeby się pojawić.

4. Kłótnie - "Konfrontacja w związku jest zdrowa. W końcu kluczem do porozumienia jest rozmowa. To oczyszcza atmosferę i sprawia, że czujemy się dobrze, wyrzucając z siebie swoje troski i zmartwienia. Problemem może być zupełny brak kłótni. Wtedy ludzie zaczynają wyrzucać sobie błahe sprawy, które nie mają tak naprawdę znaczenia. Kluczem jest umiejscowienie siebie gdzieś pomiędzy ciągłymi kłótniami a ich brakiem w ogóle. " - o tym również pisałam tutaj i we wcześniejszych postach.

5.  Inne priorytety, plany i marzenia - z mojego punktu widzenia były takie same.

6. Sekrety - nie zdążyliśmy o tym porozmawiać...

7. Brak komunikacji - "Rozmawiajcie o wszystkim. Dzielcie się ze sobą przemyśleniami, a także zarówno złymi jak i dobrymi chwilami. Nie powinnaś bać się krytyki ze strony swojego partnera, tylko oczekiwać zrozumienia i akceptacji. Ty także powinnaś go wspierać we wszystkich decyzjach i życiowych posunięciach. Powinnaś być otwarta w związku. W końcu wobec kogo, jeśli nie wobec partnera możesz tak naprawdę być szczera? To właśnie relacja z chłopakiem powinna być tym, co dodaje ci odwagi w życiu i sprawia, że nie czujesz się samotna ze swoimi troskami, refleksjami, decyzjami. " - bez komentarza. 


Z bólem serca i łzami w oczach,
AntyK



Oddam życie komuś, kto codziennie o nie walczy

Co jest w życiu gorsze: widok płaczącej matki, gdy wiesz, że płacze z twojego powodu, czy widok płaczącego dziecka, gdy wiesz, że jest nieszczęśliwe?

Dokładnie tydzień temu, w tym łóżku, z którego teraz piszę, był wulkan emocji. Pozytywnych emocji. Szczęście i nic poza nim. Dziś też jest wulkan, ale emocji złych, które przenikają mnie do szpiku kości. Jeszcze wczoraj jakoś się trzymałam. Spędziłam cały dzień poza domem, jednak gdy tylko do niego weszłam, zaczynałam się czuć obco. Myślałam, że z każdym dniem będzie lepiej. Ale jestem za słaba, mam za mało siły na tak wiele złych emocji. Została otwarta wyrwa, która od nowa próbuje wciągnąć mnie pod ziemię.

Dokładnie tydzień temu w tym miejscu leciało radio w tle. Zapamiętałam tylko dwie piosenki:


oraz "Here wiyhout you" Doorsów.

Jezu, aż się przeraziłam, jak bardzo wymowny jest ten tekst!

A hundred days have made me older
since the last time that I saw your pretty face
A thousand lies have made me colder
And I don't think I can look at this the same
But all the miles that separate
Disappear now when I'm dreaming of your face

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight it's only you and me

The miles just keep rollin'
As the people leave their way to say hello
I've heard this life is overrated
But I hope that it gets better as we go

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight girl it's only you and me

Everything I know and anywhere I go
It gets hard but it won't take away my love
And when the last one falls
When it's all said and done
It gets hard but it won't take away my love.

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight girl it's only you and me 

 Dziś jestem w tym samym miejscu, ale sama. Piszę ten tekst i co słyszę w sąsiedztwie? "Weź nie pytaj, weź mnie zabij."

Co za uczucie w kilka dni dać szczęście i nadzieję, a potem w kilka sekund brutalnie je zabrać. Zabrać coś, o czym marzę od dawna i o co usilnie walczę każdego dnia.

Bolek, Adam, Sebastian, Maciek, Tomek, Łukasz, Paweł, Grzesiek, Michał, Grzegorz, Sebastian, Maciek, Rafał. Ilu jeszcze Was będzie?! 

Wrota depresji znów zostały otwarte. Nie mogę patrzeć na ludzi, na ich uśmiechnięte twarze, na to że są zdrowi, że nie mają tak nasrane w głowie jak ja. Mam ochotę pozabijać wszystkie zakochane pary. Rzygać mi się chce na wasz widok! 

Wszystko jest dla mnie takie obce, takie nierealne, jakbym była duchem zawieszonym gdzieś w przypadkowym miejscu i obserwowała wszystko z góry. Z chęcią oddałabym swoje życie dla kogoś, kto z całych sił chciałby żyć, ale z powodu choroby nie może. Powinno mi być głupio z tego powodu. Ale nie jest. Bo cierpienie psychiczne jest niewyobrażalne, nie da się go opisać, nikt nie czuje dokładnie tego samego co ja. Czy pociesza mnie fakt, że ktoś ma gorzej, bo rozpada mu się rodzina, bo rozpadł mu się związek, bo odszedł mu ktoś bliski, bo ma problemy finansowe, itp.? Nie. Bo wszyscy albo są zdrowi, albo mają przy sobie ukochaną osobę, z którą wszystkie te rzeczy wydają się być o wiele prostsze do rozwiązania.

Nie potrafię uwierzyć w to, że jeszcze miesiąc temu żyłam sobie "normalnie". Fakt, odczuwałam wielki smutek z powodu braku bliskiej osoby, a także zmagałam się codziennie ze swoimi lękami, ale przynajmniej nie było depresji. Pojechałam sobie na wakacje, jeździłam na wycieczki rowerowe, odwiedzałam rodzinę. Próbowałam cieszyć się z tego, co mam. W końcu nie każdy może jechać na wakacje 2 razy w roku i nie każdy ma tak bliski kontakt z rodziną jak ja. I "jakoś" to było. Teraz nie wyobrażam sobie tego. Jestem bardzo rozgoryczona. Powrót do normalności znów będzie trwał bardzo długo. 

Nie chcę, żeby jutro przyszedł nowy dzień. Nie chcę żadnych gości w swoim domu. Nie chcę w poniedziałek zostać sama w domu. Nie chcę w środę iść na urodziny do syna kuzynki. Nie chcę być chrzestną nowego syna. Nie chcę, żeby rodzice w październiku wyjechali. Nie chcę już nic. Nie chcę żyć.

Co za ból...

Jak to mówią, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak też było z moją ostatnią znajomością.


Na spotkaniach było bardzo ekscytująco, aż za dobrze! Pomiędzy spotkaniami wszystko się sypało... Na szczęście tym razem nie mogę zarzucić sobie rozpadu tej znajomości. Gościu zwyczajnie ma jakieś zaburzenia i co chwilę wybuchał z niepotrzebną awanturą. Na dłuższą metę byłoby to nie do zaakceptowania. I wyjaśniło się, dlaczego jego grono znajomych jest raczej wąskie i dlaczego jest sam...




Nie mniej jednak ból jest niewyobrażalny. Zacznę może od tego, że wczorajszej nocy zrobiłam coś, czego nie robiłam bodajże od 8 lat. Tak, nie zrobiłam tego nawet po ostatnim rozstaniu... I żałuję, że to zrobiłam. Mianowicie upiłam się. Najpierw wzięłam lek na uspokojenie, a następnie w samotności wypiłam butelkę Martini. Na początku było ok., tzn. było mi okropnie źle psychicznie, byłam zdołowana i zapłakana i z nadmiaru emocji, a także pod wpływem leków i początkowego działania alkoholu, szybko zasnęłam. Niestety po 40 minutach obudziłam się z atakiem paniki. W głowie mi wirowało, serce waliło jakby zaraz miało przebić się przez skórę, potwory lęk, zimne poty, następnie dreszcze. Nie wiedziałam, co robić. Obudzić mamę i powiedzieć, że upiłam się i żeby mnie ratowała? Ale co mogła zrobić w tej sytuacji? Stwierdziłam, że muszę szybko wstać z łóżka i zacząć się ruszać, zazwyczaj to pomagało na napady lęku. Niestety moje ciało nie współpracowało. Wstałam i od razu złapałam się za najbliższy mebel, bo nie byłam w stanie ustać na nogach. Zrobiło mi się niedobrze i zachciało mi się siku. Chwiejnym krokiem dotarłam do łazienki. Po kilku sekundach zaczęło robić mi się słabo. Jezu, na cholerę piłam ten alkohol! Nigdy więcej! Biegiem wróciłam do łóżka potykając się po drodze niezliczoną ilość razy. Zdążyłam jeszcze szeroko otworzyć okno. Lęk nie mijał, w panice zaczęłam wbijać sobie paznokcie w skórę. Z całej siły. Lecz nie czułam bólu. Co za okropne uczucie, nie zapomnę go do końca życia! Zaczęłam ruszać wszystkimi członkami swojego ciała, żeby ten cholerny lęk minął! Trwało to z dobre 20 minut. Kolejne 20 najgorszych minut w moim życiu. I w końcu zasnęłam, nawet nie wiem kiedy. 



Na następny dzień okazało się, że mój lęk nie był bezpodstawny. Usłyszałam to, czego najbardziej się obawiałam. "Sorry mała, ale nie pasujemy do siebie". To było jak cios. Momentalny odpływ tlenu z mózgu, morze łez, mimo usilnego ich powstrzymywania. Było tak cudownie, że setki razy powtarzałam, że to nie możliwe, nie możliwe, że w końcu szczęście uśmiechnęło się do mnie, że jest obok, że widzę go i czuję wszystkimi zmysłami, a moja reakcja jest odwzajemniona. Pierwszy raz od dawna widziałam swoją przyszłość w jasnych barwach. W myślach już się pakowałam, czułam się samodzielna i niezależna, już budowałam domek z ogródkiem i domową sielankę. Aż tu nagle tekst, że za dużo nas dzieli... Mogłam się tego spodziewać. Po raz kolejny zacytuję słowa ważnej osoby w moim życiu: "Takie czasy, że zamiast coś naprawiać to się to wyrzuca i bierze nowe. Włącznie z ludźmi."Wiadomo, nic na siłę i za wszelką cenę, ale zaburzenia emocjonalne się leczy (pracuje na nimi) i da się z tym żyć. Kto jak kto, ale ja wiem co mówię.

Nigdy tu nie było ciemniej
Nigdy tu nie było mniej mnie
Odkąd Ty

Nigdy tak nie grała cisza
I nie trwała żadna zima
Odkąd my

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Nikt mnie nigdy nie miał więcej
Nikt mnie nigdy nie chciał piękniej
Niż chciałeś Ty

Nikt nie dotarł nigdy głębiej
Nikt nie spalił mostów chętniej
Tak jak Ty

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra to co zostawiłeś sam

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać

Czym teraz jestem
Czym teraz jestem
Po drugiej stronie lustra został tylko smutny ślad

Czy wróci wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać
Czy przyjdzie wiosna chociaż raz na czas
Czy ta zima wiecznie ma trwać 

I teraz znów czekają mnie okropne dni. Trzeba wymazać z pamięci wszystkie plany i pomysły na wspólną przyszłość. Zburzyłam swój mur i pozwoliłam mu zbliżyć się do siebie, co robię wyjątkowo rzadko. Zaufałam mu i teraz jak zwykle dostaję po dupie. Na nowo muszę nauczyć się samotności. Ostatnio trwało to ponad rok, a runęło w zaledwie 2 tygodnie. Teraz pewnie będzie trwało niewiele krócej. Ból potworny wypełnia moją duszę. Żal, że mam w życiu ogromnego pecha. Jestem dożywotnio skazana na samotność. Muszę wypełnić czymś tą pustkę, która nagle pojawiła się w moim życiu. Już nie będzie długich rozmów, już nikt nie napisze mi na dobranoc, że tęskni. Już nie będę budzić się nad ranem, żeby sprawdzić, czy już wstał. Już nie będzie euforii i chęci do życia. Poruszając się po mieście nie będę już myśleć, jak wiele rzeczy muszę mu pokazać i w ile miejsc zabrać. Nie będzie już wyczekiwania na spotkanie, nie będzie pocałunków, dotyku i namiętności. Nie będzie motywacji, żeby pokonywać swój lęk i przełamywać kolejne bariery, żeby móc być razem. Nie będzie oglądania po tysiąc razy zdjęć i wracania do miłych rozmów. Może zbyt pochopnie do tego podeszłam, za bardzo się zaangażowałam, za szybko zburzyłam swój mur. W końcu mężczyźni są zdobywcami - gdy zdobędą - porzucają. Niepotrzebnie budowałam już wizję wspólnej przyszłości i kombinowałam, jak to zrobić, żeby pokonać odległość, która nas dzieliła. Być może dla mnie ta znajomość była zupełnie czymś innym niż dla niego, bo nawet nie miał odwagi powiedzieć mi tego wprost. Być może zostałam potraktowana jako przygoda na jeden raz, chociaż z początku nic na to nie wskazywało... Być może gdybyśmy mieli siebie na co dzień, wszystko byłoby dobrze... Widocznie te chwile euforii i ekscytacji o wiele mniej znaczyły, niż te cholerne bezsensowne sprzeczki... W głowie tętnią mi słowa "nie poddam się, nie zrezygnuję z ciebie, razem wszystko przetrwamy". Słowa rzucone na wiatr. Bardzo się na nim zawiodłam. Bardzo...




Czekają mnie bardzo ciężkie dni. Nie wiem jak mam wypełnić tę pustkę. Nie wiem jak pozbyć się tego żalu i bólu. Nie wiem jak powstrzymać łzy. Za miesiąc rodzice wylatują, zostanę ze wszystkim sama. Już teraz pojawia się straszny lęk. Boję się, że nie podołam psychicznie, że coś sobie zrobię, bo nie wytrzymam. Nie potrafię nawet nazwać jak okropne uczucia mi teraz towarzyszą. Nie potrafię tego wszystkiego ubrać w słowa. Żal, smutek, ból, złamane serce, strata, niechęć, niepewność, lęk, rezygnacja, poddanie się, brak chęci do życia, depresja, zdołowanie i długo by tak wymieniać. Boję się tych samotnych nocy, gdzie we śnie będzie mnie wszystko nawiedzać z jeszcze większą siłą. Wiem, to nie moja wina, ale beznadziejne jest to, że nikt nie potrafi docenić tego, jak wiele wysiłku wkładam w niektóre rzeczy i jak wiele mam do zaoferowania... Po raz kolejny marzę o tym, żeby zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić...


Edit:
Koleżanka podsunęła mi pomysł, żeby sprawdzić swoją numerologię. Jestem cyfrą 9. Zobaczcie, co to oznacza i jak się sprawdza... http://www.cyfryprzeznaczenia.pl/portret_numerologiczny.htm


Stanisław Berenda-Czajkowski "Miłość i okrucieństwo"

To jedna z pierwszych książek o historii Polski, z którą miałam do czynienia. Historia bohatera ulokowana jest w czasie II wojny światowej. Niektóre opisy scen mordowania ludzi i zbeszczeszczania ich ciał były naprawdę okrutne, chociaż na innych osobach, które przeczytały tę książkę, zrobiły większe wrażenie. Cóż, dopadła mnie znieczulica. 

"W moim sercu wzbiera coraz większa rozpacz, żal ogromny siada mi na moich barkach, wątłych i umęczonych, i przygniata je niczym kamień młyński. Łzy gorące, gorzkie i ciche napływają mi do oczu, duszą mnie i dławią. Staram się je za wszelką cenę stłumić i zahamować. Niestety, moje wysiłki idą na marne. Stopniowo, początkowo ciche, a następnie niemal spazmatyczne łkanie coraz bardziej rozdziera mi piersi." - jak ja dobrze znam to wstrętne uczucie...

"O, jakże wszystko wydaje mi się znienacka niesamowicie absurdalne. Bo po cóż ta nieustanna mordęga z losem, ta walka straszna i uporczywa o każdą minutę życia, o kromkę chleba, o okruch ludzkiej życzliwości? Kiedy i tak przecież wszystkich nas - jednego już jutro, drugiego trochę później - przykryje złowrogi całun śmierci, unicestwi nas doszczętnie, wciśnie nas do nicości głucho milczącej, tajemniczej i nieodgadnionej."
 
"Sen, brat śmierci, jak mówią poeci, byłby dobrym lekarstwem na moje udręki."

"Im mniej człowiek "skażony" jest cywilizacją i kulturą, tym więcej w nim naturalności. Zwierzęta nie znają pojęcia grzechu. Robią to, co im podpowiada instynkt głodu oraz przemożna, straszna siła  nakazująca zachowanie gatunku."

"Szura, która była wychowawczynią Diany (...) mogłaby tu przyjść i zobaczyć, że leżymy obok siebie w ubraniach i że rozdziela nas miecz - miecz owej cieniutkiej warstewki kultury, którą posiadaliśmy i która narzucała nam bolesne ograniczenia. Właśnie wtedy, kiedy tak leżeliśmy w ubraniach obok siebie,  uświadomiliśmy sobie z całą ostrością, że im człowiek ma w sobie więcej kultury i szlachetności, tym więcej cierpi."



"(...) uświadomiłem sobie, że ani prostak, ani mędrzec nie są w stanie dociec, co tak naprawdę siedzi we wnętrzu drugiego człowieka. Bo jego dusza to rzeczywiście mroczny, pełen nieodgadnionych tajemnic, ciemny las."

"Stałem przez jakiś czas nad tą przepaścią i wpatrywałem się dosyć długo w jej kamieniste wnętrze porośnięte drobnymi krzewami i dziwnie wyglądającymi bladymi chwastami. Od wielu już wieków - myślałem pełen melancholii - istnieje dobrze wypróbowany sposób rozwiązywania trudnych problemów. Wystarczy, abym podszedł o jeden krok dalej w pobliże tej czeluści i następnie wykonał odpowiedni ruch. Moje ciało zostałoby w ciągu jednej sekundy roztrzaskane o potężne, ostre głazy leżące kilkadziesiąt metrów niżej. A moja udręczona dusza, lekka jak piórko, nareszcie pozbawiona raz na zawsze tych strasznych trosk, uleciałaby do nieba."

"Nie darmo mędrcy twierdzą: "rozwaga czyni nas tchórzami". Im bardziej staramy się być mądrzy i roztropni, tym większa bojaźń i trwoga napływa do naszych zajęczych serc."

"Pomyślałem sobie, że każdy mieszkaniec Ziemi powinien od czasu do czasu popatrzeć choćby przez chwilę na owo rozgwieżdżone, pełne tajemniczych galaktyk niebo, a szybko uświadomi sobie, jak bardzo śmieszną istotką jest człowiek."  

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
autor - Jan Stasica