Piąty dzień pobytu w szpitalu - wypis do domu!

 Mama dojechała, chociaż trwało to całą wieczność. Po 10 minutach patrzę na zegarek, a minęła dopiero minuta. Tak to mniej więcej wyglądało.

Na oddział mamy nie wpuścili, ale stanęła przy przeszklonych drzwiach. Ja byłam z ich drugiej strony na korytarzu i zalewałam się łzami. Lęk wciąż nie mijał. Do decydującego obchodu zostało jeszcze 1,5 godziny. Myślałam, że do tego czasu zwariuję!

Zaczęłam krążyć po korytarzu tam i z powrotem, zupełnie nie zważając na swój ból i trudności z tym związane. Mój umysł rozsadzał ciało od środka. Miałam wrażenie, że rozsypię się na kawałki i byłam przekonana, że te pindy w szpitalu mi nie pomogą. 

Wróciłam na chwilę na salę, żeby się położyć i na moment odpocząć. Sąsiadka wzięła w tym czasie prysznic i zalała łazienkę. To była dla mnie dobra okazja, żeby się czymś zająć. Poszłam poszukać mopa. Przeszłam po raz kolejny przez cały korytarz, docierając do kącika sprzątaczek. Zobaczyłam jedną z nich - swoją drogą Ukrainkę - i spytałam, czy mogę prosić o mopa, bo zalała nam się łazienka. A ta na mnie wyskoczyła z gębą, że ona jeszcze nie zaczęła pracy, że co ja od niej już chcę i że jak zacznie to przyjdzie i posprząta. Zatkało mnie. Wróciłam na salę i... zaraz za mną przyszła owa Ukrainka i oburzona zaczęła wycierać nam łazienkę. 


Jeśli myśleliście, że w szpitalu panują sterylne warunki, to muszę wyprowadzić Was z błędu. Pamiętacie, jak pisałam o tym, że nie wymagali wzięcia prysznica przed zabiegiem? To jeszcze nic. Po zabiegu, gdy nas pionizowali i sąsiadki poszły pod prysznic jedna po drugiej, ich ręczniki zostały przez pielęgniarki powieszone jeden na drugim na grzejniku. Dobrze, że ja wtedy brałam prysznic później. Co jeszcze - myły je gąbkami, chociaż w zaleceniach przed operacją na ich stronie jest wyraźnie napisane, że nie wolno używać gąbek, które są siedliskiem bakterii, i należy mieć ze sobą minimum 2 ręczniki - jeden na "przed operacją", a drugi na "po operacji". To taka mała dygresja.

Wracając do tematu. Uleżeć w sali nie mogłam. Po prostu byłam cała rozdygotana, aż Monika powiedziała, że nie wiedziała, że ja jestem takim nerwusem i czy ja się tak stresuję tym, czy dostanę dziś wypis czy nie. 

Po Kolejnym wyjściu na korytarz zobaczyłam, że zaczął zbierać się personel na obchód. Znowu mnóstwo studentek i stażystek, aż zaczęło się robić tłoczno. Bałam się, że ktoś mnie opierniczy za to, że tyle łażę świeżo po operacji. Ale było mi już wszystko jedno. Musiałam coś ze sobą robić bo zwariuję! Lęk znów zaczął narastać, a patrząc przez szybę na mamę nie umiałam opanować łez. Byłam gotowa, żeby uciec ze szpitala nawet w piżamie. 

Po pewnym czasie, który trwał całą wieczność, w końcu zaczął się obchód. Zaglądałam jeszcze przez drzwi, od której sali zaczną. I oczywiście nasza była na końcu. Teraz już nie mogłam wyjść, musiałam leżeć i czekać. I to czekanie było najgorsze. Czułam się, jakby odchodziły ze mnie wszystkie siły, jakbym miała stracić przytomność i całkowitą kontrolę nad ciałem. Bałam się tego obchodu bardziej niż samej operacji! Co za absurd. W głowie wymyślałam wymówki i zastanawiałam się, czy powiedzieć, jak źle się czuję. Ale wiedziałam, że wtedy mogę zapomnieć o wyjściu do domu. I to była pożywka dla mojej nerwicy.

W końcu nadszedł ten moment. 

- Jak się Pani czuje?

- Dobrze [yhyy akurat].

- Jest Pani pewna?

- Tak!

- No to do domu. Potrzebuje Pani L4? To proszę po śniadaniu zgłosić się do pielęgniarki po receptę i zwolnienie.

Hurrrraaaa! Zaraz jak tylko wyszli z sali pobiegłam po mamę. Już mnie nie obchodziło to, że nie może tu przebywać. Miałam wymówkę, że ktoś musi spakować moje rzeczy. Znów się pobeczałam, ale tym razem ze szczęścia, które - jak się okazało - nie trwało zbyt długo.

Śniadania już nie chciałam, po prostu marzyłam, żeby już wyjść z tamtego okropnego budynku. Niespodziewanie okazało się, że starsza sąsiadka też wychodzi, natomiast Monika musi jeszcze zostać. Biedna załamała się. Role się odwróciły. Przez cały pobyt to ona mnie podnosiła na duchu i rozweselała, a teraz to ja musiałam przejąć pałeczkę. Impulsywnie zaproponowałam jej, że zostanę z nią ten jeden dzień dłużej, żeby ją trochę pocieszyć. Nie wiem czemu to powiedziałam, bo przecież w życiu bym tam dłużej nie została!


 

Przebrana, spakowana poszłam do zabiegowego wyjąć wenflon oraz po receptę. Piguła wyjęła mi to ustrojstwo z żyły i proszę ją o tę receptę.

- Co? My nic tu takiego nie mamy. Kto Pani kazał tu przyjść?

- .... Lekarz na obchodzie...

- Proszę iść tam, na korytarz zapytać.

Wyszłam i złapałam pierwszą pielęgniarkę.

- Przepraszam, lekarz kazał odebrać mi receptę od pielęgniarek.

- Tu nie pracują pielęgniarki.

- ?

- Proszę Panią, jesteśmy na oddziale ginekologicznym. Tutaj pracują same PO-ŁO-ŻNE!

Gdyby nie to, że wciąż byłam w stresie i śpieszyło mi się do domu, to zrobiłabym babie awanturę. Że niby położna ma bardziej prestiżowy zawód niż pielęgniarka?

- Przepraszam, nie wiedziałam. Czy w takim razie...

- Nic nie wiem o żaden recepcie. Proszę przyjść później do dyżurki - przerwała mi.

Wróciłam wkurzona na salę. Po chwili otrzymałam kod recepty sms, więc ponownie poszłam do dyżurki, tym razem zapytać o wypis i zdjęcie szwów.

Za okienkiem siedziała ta sama POŁOŻNA, a ja znów się pomyliłam i nazwałam ją pielęgniarką.

- Już Pani mówiłam, że tutaj nie pracują położne!

- Tak, tak, dostałam już kod recepty, ale przyszłam zapytać o wypis i o zdjęcie szwów - tym razem już nie miałam zamiaru jej przepraszać za słowną degradację. 

- Wypis będzie dopiero w poniedziałek, a na szwy trzeba się umówić na dole na przyszły tydzień.

Podziękowałam i czym prędzej poszłam po mamę i po rzeczy. Pożegnałam się z sąsiadkami, zeszłyśmy na dół i poszłam do rejestracji umówić się na zdjęcie szwów.

Po kilku minutach wyszłam z tego okropnego budynku i zaczęłam płakać ze szczęścia, chociaż lęk wciąż mi nie odpuszczał. Widocznie trwało to zbyt długo. Zbyt długo byłam silna i nie dopuszczałam go do siebie, aż w końcu uznał, że musi przerwać moją dobrą passę. 

Wróciłam do domu i znów popłakałam się ze szczęścia.

C.D.N.


0 komentarze:

Prześlij komentarz